Myśleliśmy, że wrócimy do domów

2017-01-28 08:00:00(ost. akt: 2017-01-27 10:09:43)
Werner Grunwald,  elbląski grafik, malarz i prozaik w mundurze żołnierza Wehrmachtu

Werner Grunwald, elbląski grafik, malarz i prozaik w mundurze żołnierza Wehrmachtu

Autor zdjęcia: arch. Lecha Słodownika

Dni były nerwowe i niepewne. Żyło się w zaciemnieniu. Do ogrzewania nie było za wiele opału. Ludzie mieli nadzieję, że front się zatrzyma.
Cäcilie Liedtke urodziła się w Elblągu w 1929 r. i mieszkała z rodzicami przy Grobli Św. Jerzego. Jej ojciec Emil prowadził zakład zegarmistrzowski przy Wewnętrznej Grobli Młyńskiej 30 (1 Maja). Po wojnie zamieszkała w Kanadzie i prawie po pięćdziesięciu latach od opuszczenia Elbląga, napisała swoje obszerne wspomnienia.

Do treści tych wspomnień trzeba podchodzić ze sporą dozą krytycyzmu, ale też i z szacunkiem. Można przypuszczać iż niektóre zamieszczone przez nią fakty pochodzą z opowieści jej bliskich. Jej przodkowie pojawiają się w dokumentach już w 1776 r. Ze strony ojca pochodzili z Gdańska, a ze strony matki z Królewca. Matka w wieku dwóch lat przybyła z rodzicami do Elbląga, a ojciec zamieszkał tutaj po I wojnie światowej.

Gdy wybuchła II wojna światowa Cäcilie miała 10 lat. Jej ojciec został powołany do Wehrmachtu i wziął udział w kampanii wrześniowej przeciwko Polsce. Następnie został zwolniony do rezerwy. Autorka napisała, że od tego czasu w Elblągu było w miarę spokojnie - do czasu rozpoczęcia wojny z Rosją Sowiecką. „W szkole musieliśmy szyć i robić na drutach ciepłe rzeczy dla żołnierzy. Uczucie strachu i niepewności zagościło mocno w naszej świadomości po klęsce pod Stalingradem”.

Po dwóch niszczycielskich nalotach brytyjskich bombowców na Królewiec z 26 na 27 i z 29 na 30 sierpnia 1944 r. do jej rodziców przybyli znajomi z tego totalnie zniszczonego miasta.

„Ich opowieści wstrząsnęły nami do żywego, bowiem naloty na Królewiec były zwiastunem nieuchronnej zagłady i śmierci. Zadawaliśmy sobie pytanie: co będzie jak przyjdą Rosjanie? Nikt nie znał odpowiedzi, wszyscy byli bezradni i mieli jeszcze nadzieję na cudowną broń (Wunderwaffe). Nasz ojciec został powołany do kopania okopów na Wysoczyźnie Elbląskiej. Jeździłam do niego kilka razy rowerem, zawożąc czystą odzież, jedzenie. Byli tu wszyscy mężczyźni, nasi sąsiedzi, nauczyciel i inni… We wrześniu 1944 r. zostałam powołana do „łopata-komando” i wylądowałam w obozie miedzy Toruniem a Bydgoszczą.

Było tu 5 tys. młodych ludzi, którzy kopali okopy, transzeje, zapory. Było 300 dziewcząt, które obierały kartofle i gotowały. Znalazłam się w sekcji zdrowia, ponieważ w Elblągu ukończyłam kurs czerwonego krzyża. W grudniu wróciłam do domu. Ojciec był już w domu. W korytarzu stał nasz podróżny kosz, w pełni zapakowany. Szkoły były zamknięte. Święta Bożego Narodzenia spędzaliśmy bardzo skromnie. Była mała choinka, z zakładu ojca dostałam w prezencie piękny wisiorek. Mama poszła wcześniej spać, a my poszliśmy na pasterkę do naszego pięknego kościoła św. Mikołaja. Leciały płatki śniegu, skrzypiącego pod butami. Kościół był przepełniony, nie było nawet wolnych miejsc stojących.

Byli tu elblążanie, byli uciekinierzy z bombardowanych terenów oraz dużo żołnierzy… Dostałam miejsce w powiatowej kasie oszczędnościowo-pożyczkowej. Dni były nerwowe i niepewne. Żyło się w zaciemnieniu, z okien nie mogło wydostawać się jakiekolwiek światło. Do ogrzewania nie było za wiele opału. Ludzie mieli nadzieję, że front zatrzyma się. Ojciec został powołany do Volkssturmu. Była to grupa starszych mężczyzn i młokosów, którzy nie mieli nawet broni. 20 stycznia 1945 r. wezwano nasz do ratusza, gdzie nadburmistrz powiedział iż dla miasta nie ma żadnego zagrożenia, „każdy musi dalej pracować i w żadnym razie nie wolno opuszczać swojego stanowiska”.

Tego samego dnia przybyła moja ciotka z Morąga, z pięciorgiem dzieci. Miasto to zostało ewakuowane i znajdowało się pod ostrzałem sowieckiej artylerii. Mimo tego ciotka postanowiła pojechać do Morąga, by przywieźć odzienie. Wróciła wieczorem mówiąc, że tam są już Rosjanie. Na stacji w Elblągu stał pociąg towarowy, z wagonami wyścielonymi słomą, wypełniony mieszkańcami z tego miasta. Było tu wielu żołnierzy, a jeden z nich zapytał mnie gdzie ci ludzie chcą jechać?

Odpowiedziałam, że uciekają przed czerwonoarmistami. Ten spojrzał na mnie zdziwiony mówiąc, że „Rosjanie są w Rosji”. Nic nie zapowiadało, że ten pociąg szybko odjedzie. Wróciłam do domu. Włączyłam radio i wysłuchałam wiadomości, mówiono że Rosjanie są 30 km przed Elblągiem. Do dwóch worków po kartoflach zapakowałam sztalugowe chusty, pierzynę, zastawę, w tym weki z czereśniami, a następnie w mleczarni wykupiłam mleko na wszystkie kartki. Chciałam zapakować duży, piękny, stary krzyż, który stał na stoliku nocnym mojej mamy, ale w workach nie było już miejsca.

Wiele dobrego odzienia pozostało w szafach, gdyż nie chciałem zmiętosić ich w workach, co z pewnością zdenerwowałoby moją mamę. Zresztą w dalszym ciągu myśleliśmy, że ta opresja potrwa kilka dni i wrócimy do domu. Mój piękny, chromowany rower opatuliłam pierzyną. by nie został uszkodzony podczas bombardowania. Na ulicy i chodniku do wysokości kolan leżał śnieg, nikt go nie usuwał. Było niesamowicie cicho.

Gdy byłam sama na Friedrich-Räuber-Straße (Czerwonego Krzyża) podszedł do mnie jakiś cywil, pytając się, co robię jako młoda dziewczyna w mieście, w którym już jutro będą Rosjanie? Mówił łamanym niemieckim, nie wiedziałam kim jest. Może podpytywał mnie i chciał złożyć doniesienie do komendy uzupełnień Wehrmachtu? Odpowiedziałam mu że się nie boję, ponieważ w mieście jest dużo niemieckich żołnierzy”.

Po tym zdarzeniu Cäcilie Liedtke wróciła do mieszkania rodziców przy Georgendamm 6 (Grobla Św. Jerzego). Zmęczona położyła się w ubraniu do łóżka, by odpocząć. Ale tylko na minutkę, gdyż obudził ją hałas czołgowych gąsienic - „nie widziałam czy to nasze czołgi, czy rosyjskie”. W nocy, około drugiej poszła ze znajomymi, również spakowanymi do ucieczki, na elbląskie lotnisko, gdzie chciała spotkać ojca. Ale go tam nie było. Poszła tam ponownie wczesnym rankiem następnego dnia, ciągnąc za sobą sanki z bagażem. Ale okazało się, że wszystkie stojące na lotnisku baraki były już puste. Wszyscy zostali przerzuceni na linię walki. Na lotnisku stały puste samochody ciężarowe, które przeznaczono dla uciekinierów.

„Wsiadłam na jeden z nich, ale musiałam szybko zejść ponieważ miejsca były tylko dla matek z dziećmi. Gdy tak stałam z Hertą Greb, podeszło do nas dwóch żołnierzy Wehrmachtu mówiąc, że mogą nas zabrać do Gdańska, ale musimy się nieco schować. W ten sposób tłukliśmy się tą ciężarówką, która należała do straży pożarnej, w stronę centrum miasta. Przejechaliśmy most na rzece Elbląg i wkrótce nasz samochód zatrzymał się by wziąć zmarzniętych, rannych i kulejących żołnierzy, którzy byli przy drodze. Nie zabierano tych, którzy mogli iść pieszo. I tak posuwaliśmy się do przodu, stając, jadąc i znowu stając.

Wreszcie przybyliśmy do Gdańska i tu dowiedziałam się, że wielu młodych żołnierzy, volkszturmistów i innych, którzy nie chcieli walczyć i uciec, powieszono na drzewach przy pewnej alei”.
Wspomniana przez Cäcilie Liedtke aleja w Gdańsku, to dzisiejsza Aleja Zwycięstwa. Pośrodku niej rosną dwa rzędy okazałych lip, na których w marcu 1945 r. oddziały specjalne SS wieszały tych, którzy chcieli skapitulować…
Lech Słodownik

Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (21) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Cid #2169603 | 188.146.*.* 28 sty 2017 08:13

    Kolejny raz ci biedni niemcy. Sami te wojne wywolali i sami wypili Te piwo.

    Ocena komentarza: warty uwagi (24) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (3)

    1. stan #2169820 | 88.156.*.* 28 sty 2017 15:34

      No cóż ! Kto sieje wiatr zbiera burzę ! Być może jako zwykli ludzie , przeżywali to , co np. moi Rodzice , Polacy , gdy znaleźli się pod faszystowskimi hordami , czy jak mój wujek , który w wieku 22 lat zginął w Kampanii Wrześniowej pod Piotrkowem , a grób jego jest nieznany ! Ciekawy jestem , jak opisywana rodzina reagowała na fakt , że członek ich rodziny brał udział w agresji na Polskę i być może strzelał do Polaków pod Piotrkowem. Biedni i skrzywdzeni niemcy . Rzeczywiście , "trzeba o tym mówić z żalem "! Pozdrawiam Redakcję !

      Ocena komentarza: warty uwagi (15) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (4)

      1. Normalnie #2169866 | 213.73.*.* 28 sty 2017 17:32

        się ku......a wzruszyłem.Proszę ten Niemiecki portal o więcej tak wzruszających historii. Może coś o dziadku Tuska?

        Ocena komentarza: warty uwagi (8) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (5)

        1. Siemowit #2170059 | 83.9.*.* 28 sty 2017 23:18

          To polska czy niemiecka gazeta?

          Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

          1. patryiot #2170112 | 83.9.*.* 29 sty 2017 06:43

            Jak będziemy tacy głupi i będziemy skakali sobie do gardeł a ZAMIAST ORŁA na ścianach wieszali krzyże to znowu ktoś przyjdzie i skopie nam dupę .

            Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

          Pokaż wszystkie komentarze (21)