To jedyny taki teatr w Polsce. Aktorami są mieszkańcy Rychlik [FILM]
2017-06-25 14:00:00(ost. akt: 2017-06-23 15:13:06)
Na widowni zawsze mają komplet. Po przedstawieniach zbierają brawa i gratulacje. Są przykładem na to, że wielkie rzeczy można robić za niewielkie pieniądze. Teatr Proskenion z Rychlik otrzymał właśnie swoją pierwszą nagrodę.
Ta historia zaczyna się kilkadziesiąt lat temu, gdy Michał Fedak, obecnie nauczyciel w Zespole Szkół w Rychlikach, jest jeszcze uczniem.
— Miłość do teatru zrodziła się w dzieciństwie. Wiem, to brzmi banalnie, ale po prostu tak było. W podstawówce lubiłem grać w szkolnych przedstawieniach, w liceum często odwiedzaliśmy elbląski teatr. Spektakle „Wiosny teatralnej”, gdzie mogłem oglądać aktorów z pierwszej ligi były wówczas dla mnie dużym przeżyciem — wspomina.
— Miłość do teatru zrodziła się w dzieciństwie. Wiem, to brzmi banalnie, ale po prostu tak było. W podstawówce lubiłem grać w szkolnych przedstawieniach, w liceum często odwiedzaliśmy elbląski teatr. Spektakle „Wiosny teatralnej”, gdzie mogłem oglądać aktorów z pierwszej ligi były wówczas dla mnie dużym przeżyciem — wspomina.
— Michaś był moim uczniem i pamiętam do dzisiaj pierwszą lekcję z nim. Zaśpiewał piosenkę „W pojemniku na śmietniku, szperam nieraz całą noc. W pojemniku smakołyków, można znaleźć całą moc”. To było takie słodkie. Był małym smykiem, a tak pięknie mu to wyszło — wspomina Elżbieta Biczak, polonistka ze szkoły w Rychlikach i jednocześnie aktorka w teatrze Proskenion
.
Dzisiaj Michał jest dobrym duchem działającego w niewielkich Rychlikach teatru Proskenion. Jest reżyserem, scenarzystą, suflerem, pedagogiem teatralnego warsztatu i tak można długo by jeszcze wyliczać.
Dzisiaj Michał jest dobrym duchem działającego w niewielkich Rychlikach teatru Proskenion. Jest reżyserem, scenarzystą, suflerem, pedagogiem teatralnego warsztatu i tak można długo by jeszcze wyliczać.
— Pan Michał jest po prostu ... wszystkim — podsumowuje Weronika Branicka, jedna z aktorek teatru Proskenion.
W teatrze gra kilkadziesiąt osób. Są mieszkańcami Rychlik i okolic. Zaczęło się od szkolnego przedstawienia „Dziadów” Adama Mickiewicza, według pomysłu Elżbiety Biczak.
W teatrze gra kilkadziesiąt osób. Są mieszkańcami Rychlik i okolic. Zaczęło się od szkolnego przedstawienia „Dziadów” Adama Mickiewicza, według pomysłu Elżbiety Biczak.
— Odkąd pamiętam w szkole zawsze robiliśmy teatr i zawsze trzymaliśmy wysoki poziom. Przy naszych kabaretach widownia śmiała się do łez. Przy „Dziadach” po plecach wędrowały ciarki. Jednak trochę wkurzały nas ramy: że to tylko szkoła, że trzeba zrobić tak, jak dyrektor chce. Jednocześnie zobaczyłam, że nawet ci, którzy już ukończyli szkołę, nadal chcą ten teatr robić. Można w weekend, można też w wakacje, ale szkoła wówczas jest zamknięta. Więc gdzie się podziać? W Rychlikach nie ma przecież domu kultury — mówi pani Elżbieta.
I tak aktorów przygarnął proboszcz z Rychlik. Kościół stał się salą prób, tu wystawiane są też spektakle, a na chórze znajduje się rekwizytornia.
— I bardzo dobrze się stało. W kościele możemy robić próby zawsze, nawet „w nocy o północy”. Atutem pomieszczenia jest też dobra akustyka. Są ławki, więc widzowie mają gdzie siedzieć — mówi Martyna Pawłowicz, jedna z aktorek.
— I bardzo dobrze się stało. W kościele możemy robić próby zawsze, nawet „w nocy o północy”. Atutem pomieszczenia jest też dobra akustyka. Są ławki, więc widzowie mają gdzie siedzieć — mówi Martyna Pawłowicz, jedna z aktorek.
W 2010 r. postanowili wystawić w kościele „Dziady”.
— Wyszło wspaniale, bardzo klimatycznie, przy świecach, bez elektrycznego oświetlenia. Byliśmy zaskoczeni liczbą widzów, kościół był pełen. W Rychlikach dużo mówiło się potem o tym przedstawieniu. Mieszkańcy nam gratulowali, bardzo im się podobało — wspomina pani Elżbieta.
— Wyszło wspaniale, bardzo klimatycznie, przy świecach, bez elektrycznego oświetlenia. Byliśmy zaskoczeni liczbą widzów, kościół był pełen. W Rychlikach dużo mówiło się potem o tym przedstawieniu. Mieszkańcy nam gratulowali, bardzo im się podobało — wspomina pani Elżbieta.
Jak mówi Michał Fedak, to był moment, w którym zrozumiał, że trzeba ten teatr robić dalej, więcej, lepiej.
— To był przełomowy moment. Rychliki są małą miejscowością i mieszkańcy wiedzieli, że mamy próby do przedstawienia. Teatr ma też darmową reklamę: głośnik na kościele. Dźwięk niesie się daleko na okolicę. Kilkanaście minut przed rozpoczęciem spektaklu wróciłem się po coś do samochodu i zobaczyłem, jak chodnikami, ze wszystkich możliwych stron w Rychlikach ludzie idą na nasze przedstawienie. Zdębiałem. Całe Rychliki się wyludniły, a kościół był pełny. Poczułem wówczas, że musimy to robić dalej — mówi.
— To był przełomowy moment. Rychliki są małą miejscowością i mieszkańcy wiedzieli, że mamy próby do przedstawienia. Teatr ma też darmową reklamę: głośnik na kościele. Dźwięk niesie się daleko na okolicę. Kilkanaście minut przed rozpoczęciem spektaklu wróciłem się po coś do samochodu i zobaczyłem, jak chodnikami, ze wszystkich możliwych stron w Rychlikach ludzie idą na nasze przedstawienie. Zdębiałem. Całe Rychliki się wyludniły, a kościół był pełny. Poczułem wówczas, że musimy to robić dalej — mówi.
Okazało się, że w teatrze chcą grać też dorośli.
— Chętnych w Rychlikach i okolicach na etat aktora nie brakowało. Nasz teatr to pewnego rodzaju fenomen: łączy pokolenia, bo najmłodszy aktor ma 7 lat, wieku najstarszego nie chcę zdradzać. Podczas przedstawień Rychliki się wyludniają, wszyscy idą na spektakl. Myślę, że to się udało, bo mieszkańcy widzą nasz zapał i pasję, a ona niczym wirus się rozprzestrzenia. Wiedzą też, że obejrzą rzecz na poziomie, przygotowaną profesjonalnie — mówi Michał Fedak.
— Chętnych w Rychlikach i okolicach na etat aktora nie brakowało. Nasz teatr to pewnego rodzaju fenomen: łączy pokolenia, bo najmłodszy aktor ma 7 lat, wieku najstarszego nie chcę zdradzać. Podczas przedstawień Rychliki się wyludniają, wszyscy idą na spektakl. Myślę, że to się udało, bo mieszkańcy widzą nasz zapał i pasję, a ona niczym wirus się rozprzestrzenia. Wiedzą też, że obejrzą rzecz na poziomie, przygotowaną profesjonalnie — mówi Michał Fedak.
Dziś o teatrze Proskenion mówi się: społeczny.
— Trzon teatru to kilkadziesiąt osób, ale tak naprawdę pracują w nim wszyscy mieszkańcy. Szyją stroje, robią makijaże, gdy trzeba pomóc, pomogą zawsze: zbiją klatkę, bo potrzeba, ktoś inny ją pomaluje. Do "Starej Baśni" panie wieczorem i nocą szyły nasze stroje, potem jeszcze prasowały. Ludzie nam pomagają, bo pokazaliśmy im, że możemy coś fajnego zrobić wspólnie, i że wcale nie trzeba na to dużej kasy. To jest też dowód na to, że nie tylko festyn z kiełbasą może być popularną formą spędzania wolnego czasu w małych miejscowościach — mówi Michał Fedak.
— Trzon teatru to kilkadziesiąt osób, ale tak naprawdę pracują w nim wszyscy mieszkańcy. Szyją stroje, robią makijaże, gdy trzeba pomóc, pomogą zawsze: zbiją klatkę, bo potrzeba, ktoś inny ją pomaluje. Do "Starej Baśni" panie wieczorem i nocą szyły nasze stroje, potem jeszcze prasowały. Ludzie nam pomagają, bo pokazaliśmy im, że możemy coś fajnego zrobić wspólnie, i że wcale nie trzeba na to dużej kasy. To jest też dowód na to, że nie tylko festyn z kiełbasą może być popularną formą spędzania wolnego czasu w małych miejscowościach — mówi Michał Fedak.
Ich specjalnością są... efekty specjalne.
— Głowiliśmy się, jak tu zrobić, by Zosia (duch z Dziadów) nie dotykała ziemi. Jak ją podnieść, czy na linach? Zosia weszła więc na deskę, którą potem ukryci za ołtarzem chłopcy powoli podnosili do góry — mówi Elżbieta Biczak.
— Głowiliśmy się, jak tu zrobić, by Zosia (duch z Dziadów) nie dotykała ziemi. Jak ją podnieść, czy na linach? Zosia weszła więc na deskę, którą potem ukryci za ołtarzem chłopcy powoli podnosili do góry — mówi Elżbieta Biczak.
W przedstawieniach wykorzystują dym, suchy lód i... myszy.
— „Stara Baśń” jest trudna do inscenizacji. Przygotowania trwały ponad dwa miesiące. Bo skąd wziąć na przykład myszy? Czterdzieści myszy uszyły nam mieszkanki, do złudzenia przypominały żywe. W kościele ciemność, stryjowie są martwi, wstają jako trupy i rzucają w widownię myszami. W ławkach był pisk — opowiada pani Elżbieta. — Kiedyś jedna babcia z wnuczkiem wyszła z przedstawienia „Dziadów”, bo to było za straszne dla dzieci. Nieraz dzieci siedzące w pierwszych ławkach krzyczą z wrażenia — dodaje Martyna Pawłowicz.
— „Stara Baśń” jest trudna do inscenizacji. Przygotowania trwały ponad dwa miesiące. Bo skąd wziąć na przykład myszy? Czterdzieści myszy uszyły nam mieszkanki, do złudzenia przypominały żywe. W kościele ciemność, stryjowie są martwi, wstają jako trupy i rzucają w widownię myszami. W ławkach był pisk — opowiada pani Elżbieta. — Kiedyś jedna babcia z wnuczkiem wyszła z przedstawienia „Dziadów”, bo to było za straszne dla dzieci. Nieraz dzieci siedzące w pierwszych ławkach krzyczą z wrażenia — dodaje Martyna Pawłowicz.
Zagrali też Misterium Męki Pańskiej.
— Zrobiliśmy drogę krzyżową po Rychlikach. Z głośników kościoła, który jest na wzgórz, niosła się muzyka z tekstami Gorzkich Żali. Całą trasę oznaczyliśmy płonącymi pochodniami. Po prostu ciarki na plecach — mówi Elżbieta Biczak.
— Zrobiliśmy drogę krzyżową po Rychlikach. Z głośników kościoła, który jest na wzgórz, niosła się muzyka z tekstami Gorzkich Żali. Całą trasę oznaczyliśmy płonącymi pochodniami. Po prostu ciarki na plecach — mówi Elżbieta Biczak.
Później była baśń "Pan Twardowski" i współpraca z zespołem muzycznym "Potok", który zrobił muzykę do przedstawienia. Grali w Ornecie, Młynarach, Kwietniewie. Zawsze przy pełnej sali. W czerwcu otrzymali doroczną nagrodę starosty elbląskiego w dziedzinie kultury.
— Teatr daje mi ogromną satysfakcję. To jest dawanie komuś przyjemności. Teatr kształtuje też osobowość. Bardziej otwieramy się na innych ludzi — mówi Weronika Branicka, jedna z aktorek. —
Trema jest na pierwszej scenie. Ale potem wchodzę i muszę grać. Bez tremy.
— Nagroda była dla nas zaskoczeniem. Oczywiście, nie robimy tego dla nagród, ale nagroda motywuje. Podniosła nam poprzeczkę — mówi Michał Fedak.
— Jakie mamy plany na przyszłość? Troszkę głośniej zrobiło się o nas teraz, więc musimy trzymać poziom. Dostaliśmy zaproszenie na Jarmark św. Bartłomieja w Pasłęku. 20 sierpnia wystawimy "Starą Baśń" w plenerze. Nagrodę przeznaczymy na zakup mikrofonów z mikroportami, żeby ułatwić pracę aktorom.
— Chciałabym, żebyśmy wystawili coś nowego, coś innego niż wszystko, coś takiego wow. Żeby nikt nie znał zakończenia. Zupełnie nowa, nieznana historia — dodaje Martyna Pawłowicz.
daw
— Chciałabym, żebyśmy wystawili coś nowego, coś innego niż wszystko, coś takiego wow. Żeby nikt nie znał zakończenia. Zupełnie nowa, nieznana historia — dodaje Martyna Pawłowicz.
daw
Źródło: Dziennik Elbląski
Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
MF #2273294 | 79.191.*.* 26 cze 2017 10:39
W tekście jest "Martyna Pawłowicz" a powinno być "Pawłowska" :)
odpowiedz na ten komentarz
jawors #2275940 | 79.186.*.* 30 cze 2017 13:46
Nie dziwie się, ze babcia z wnuczkiem wyszła, bo to obsceniczne rzucznie w kogoś myszami, nawet jeśłi są uszyte, później takie dziecko moze mieć traume na całe życie... ale t5o wymaga myślenia
Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz
widz #2275991 | 79.191.*.* 30 cze 2017 14:31
"Kiedyś jedna babcia z wnuczkiem wyszła z przedstawienia „Dziadów”, bo to było za straszne dla dzieci.", proszę czytać ze zrozumieniem. W "Dziadach" były duchy, nie myszy...
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)