Łapy niedźwiedzia dla bogatych, a wrony dla biednych. Tak jadano w Elblągu

2017-08-10 14:36:27(ost. akt: 2017-08-10 15:33:09)


Archeolog Grażyna Nawrolska była gościem czwartkowego spotkania w Bibliotece Elbląskiej, które odbyło się w ramach cyklu "Lato pełne smaków"



Archeolog Grażyna Nawrolska była gościem czwartkowego spotkania w Bibliotece Elbląskiej, które odbyło się w ramach cyklu "Lato pełne smaków"

Autor zdjęcia: Michał Kalbarczyk

Łapy niedźwiedzia, pasztet z małych ptaszków, gęsi faszerowane bigosem. To jadłospis średniowiecznych elblążan. Oczywiście tych zamożnych. Biedota, by przeżyć łowiła nawet wrony.

Archeolog Grażyna Nawrolska była gościem czwartkowego spotkania w Bibliotece Elbląskiej, które odbyło się w ramach cyklu "Lato pełne smaków". Przeniosła nas w świat kulinarnego średniowiecza.

Co jadali przed kilkuset laty elblążanie? Na stołach tych bogatszych gościły wyszukane i drogie potrawy, ci biedniejsi jedli praktycznie wszystko, co dało się upolować w naturze. W Elblągu był zarejestrowany nawet cech łapaczy wron. Ptaki te odławiano na przednówku, by po prostu mieć co zjeść.


Miejscy rajcy, kupcy i rzemieślnicy ucztowali długo i wystawnie.

— Biesiady były wówczas okazją do "pokazania się", do zaprezentowania swojego statusu majątkowego i pozycji społecznej. Podczas badań archeologicznych w Elblągu znaleźliśmy kawałki gałki muszkatołowej i ziarenek pieprzu. Wówczas były to bardzo drogie przyprawy, ale podczas ucztowania bogaci nie szczędzili pieniędzy na luksusowy asortyment — mówi Grażyna Nawrolska. 


Z historycznych źródeł znamy dochody i wydatki, które przeznaczali rajcy miejscy na cele reprezentacyjne, w tym na uczty i przyjęcia. Wiemy też, jakie i jak dużo jedzenia kupowano.

— Colatio to był rodzaj wykwintnego podwieczorku, wydawanego podczas Zielonych Świątek, na św. Jana, czyli 24 czerwca oraz 15 sierpnia, w święto Matki Bożej Zielnej. Serwowano na nim nieduże ilości jedzenia, ale za to bardzo wyszukane i drogie, większość ze składników potraw sprowadzano z zagranicy — mówi archeolog.


Czasem biesiady odbywały się z okazji ważnych wydarzeń miejskich, na przykład podczas zjazdów miast związku Hanzy. 
Połowę wydatków podczas takich uczt przepijano.

— Kupowano wina, przede wszystkim importowane: francuskie, czy węgierskie. Na stole gościły też lokalne piwa — mówi Grażyna Nawrolska. — Jedną z ulubionych deserowych przekąsek była mieszanka owoców południowych: pomarańczy, cytryn, rodzynek oraz gałki muszkatołowej i pieprzu. Te podwieczorki były niezbyt obfite, ale bardzo kosztowne. Jeden z zapisów historycznych mówi, że wydano na niego 13,5 grzywien srebrnych, to była niebagatelna kwota. 
Dwa razy w roku w Elblągu wydawano wielką ucztę w Ratuszu Staromiejskim. Nie zawsze pomieścił on wszystkich gości, wówczas biesiadę przenoszono do pobliskich sukiennic. 


Największą z uczt wydano z okazji wyboru nowego władcy Elbląga i jego pierwszej wizyty w tym mieście, czyli wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego w 1409 roku, Ulricha von Jungingena. 

— Zapłacono za nią horrendalną sumę. Co podano do jedzenia? Mięsa: wołowinę, wieprzowinę, drób, dziczyznę i niedźwiedzie łapy, które uważano wówczas za przysmak. Do tego gęsi faszerowane bigosem, pasztety robione z małych ptaszków, sery i inny nabiał oraz oczywiście napitki. Na tej uczcie podano wino elbląskie, cieszące się wówczas sporą popularnością. Przepito 60 procent budżetu tej uczty. W zapisie czytamy, że zakupiono też dużą ilość otrębów. Jedzono je po biesiadzie, by lepiej trawić jedzenie. Były to przecież bardzo tłuste posiłki. Większość z potraw smażono na smalcu lub kraszono. Taki jadłospis warunkował klimat. Zimy trwały wówczas pół roku, więc musiano jeść kalorycznie, by je przetrwać— mówi archeolog.


Średniowieczne uczty były również okazją do zabawy. 

— Sala, w której ucztowano, musiała być przystrojona i oświetlona. Sporo wydawano przy tej okazji na świece. Taniec i muzyka w średniowieczu odgrywały ważną rolę. Ludzie żyli wówczas o wiele krócej, niż dzisiaj. Korzystali więc z każdej okazji do zabawy. Biesiadnikom towarzyszyli muzycy, trzech na etacie miała Rada Miejska w Elblągu, a na wielką ucztę Ulrich von Jungingen przywiózł własnych muzyków. Często również tańczono, to był element niemal każdej biesiady. Aż 160 grzywien wydano wówczas na stroje dla mistrza zakonnego i jego świty. To ogromna na ówczesne czasy suma. Dla porównania: budowa małego statku kosztowała 150 grzywien. Uczta trwała cały dzień — mówi Grażyna Nawrolska. 


Na stołach elblążan często wówczas gościły też ryby.

— Przede wszystkim jesiotr i szczupak, ale także dorsz. Śledź był w średniowieczu drogim rarytasem, importowano go z Norwegii. Był tak kosztownym towarem, że zdarzały się napady na wiozące go statki i przejęcia ładunku. W średniowieczu często obowiązywał, z różnych okazji, post. To również było powodem dużej popularności ryb — mówi naukowiec. 


daw

Grażyna Nawrolska – archeolog, ukończyła Uniwersytet im. A. Mickiewicza w Poznaniu i Studium Podyplomowe Muzealnictwa na Uniwersytecie Warszawskim. Pracę doktorską obroniła na Uniwersytecie we Wrocławiu. Wraz z mężem Tadeuszem Nawrolskim prowadziła prace wykopaliskowe na elbląskiej starówce. Autorka licznych publikacji naukowych.

Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. peg #2305215 | 83.9.*.* 10 sie 2017 15:33

    Żaden wyczyn, w północnej części naszego regionu - Prus Wschodnich, na Mierzei Kurońskiej też jadano chętnie wrony. MAŁE PTASZKI? :-D

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz