Wspomnienia z robót przymusowych w Grądkach

2018-01-28 08:00:00(ost. akt: 2018-01-26 12:49:11)
W 1285 roku po raz pierwszy wzmiankowane były dzisiejsze Grądki w gminie Godkowo

W 1285 roku po raz pierwszy wzmiankowane były dzisiejsze Grądki w gminie Godkowo

Autor zdjęcia: arch. Lecha Słodownika

Do robót przymusowych w III Rzeszy zmuszono kilkanaście milionów ludzi z terenów okupowanych przez nazistowskie Niemcy podczas II wojny światowej. Brało w nich udział także dziesiątki tysięcy Polaków.
Położenie i traktowanie robotników przymusowych było różne. Stosunkowo najlepiej mieli Polacy pracujący u niemieckich bauerów, w majątkach junkierskich oraz u indywidualnych osób. Poniżej relacja polskiego robotnika przymusowego Stefana Wypycha, który w czasie II wojny światowej pracował w dobrach ziemskich Groß Thierbach – po wojnie Grądki, w dzisiejszej gminie Godkowo.
To dawny folwark i wieś położona 13 km na południowy wschód od Pasłęka niedaleko miejsca, gdzie do rzeki Wąskiej wpada strumyk Grądówka.

Strumień ten bogato meandruje i żłobi głęboki wąwóz zwany niegdyś Grund-Graben, który w połączeniu z silnie pagórkowatym terenem wokół nadaje wsi nieco „górski krajobraz”. Jej nazwa nawiązywała prawdopodobnie do tego strumienia, który w porze wiosennej znacznie przybiera i staje się „nieopanowany i dziki”. O poziomie wiosennej wody zdaje się zaświadczać wysokość starego mostku dla pieszych przerzuconego przez Grądówkę na wysokości pagórka kościelnego. Przybyli tutaj w 1945 r. polscy osadnicy nieco na odwyrtkę przetłumaczyli pierwszy człon nazwy wsi i tak powstał „Zwierzyniec”. Nazwa ta funkcjonuje jeszcze do dzisiaj – ale w odniesieniu do tutejszego leśnictwa.

By dojechać do Grądek trzeba z trasy Pasłęk-Morąg skręcić lewo w Surowem. Stąd do celu prowadzi 5 km płaskiej drogi, którą najpierw po obu stronach porastają aż do lasu stare lipy, a od mostu i rozwidlenia na Nowy Cieszyn poprzez Grądówko - stare brzozy, tworzące majestatyczną aleję. Grądki zostały założone „na surowym korzeniu” we wczesnych czasach krzyżackich, jako niemiecka wieś czynszowa. Po raz pierwszy były wzmiankowane w 1285 r. Później ukształtował się tutaj majątek ziemski, który w XVIII w. znalazł się w posiadaniu rodu von Doenhoff, właścicieli pobliskich Kwitajn. W okresie międzywojennym dobra ziemskie w Grądkach dzierżawił od Doenhoff’ów Heinrich Lotze.

Ciekawy opis sytuacji w tym majątku w czasie wojny przedstawił polski robotnik przymusowy – Stefan Wypych:
(…) Dzierżawcą majątku w Grądkach, będącego własnością Doenhoffów, był Henryk (Heinrich) Lotze. Był to mężczyzna ok. 60 lat (?), ok. 190 cm wzrostu i 140 kg „żywej wagi. Dobry organizator, jego biuro prowadziła żona Klara. Lotze znał bardzo dobrze język polski, nie wiem, gdzie go się nauczył, inni pracujący tu Polacy też nie wiedzieli skąd Lotze pochodził (prawdopodobnie z okolic Bydgoszczy, skąd przeniósł się najpierw do Jelonek (Hirschfeld), a następnie do Grądek – przyp. L.S.).

Był dobrym człowiekiem i ludzkim gospodarzem wobec zatrudnionych Polaków. Wymagał pracy, ale dawał regularnie żywność dla polskich rodzin (kaszę, mleko, itp.) Płacił wg stawek, czyli mało, ale regularnie i terminowo”. Podczas wyjazdu do Preußisch Holland (Pasłęka) Lotze zafundował mi piwo, zakazał tylko mówić po polsku (piwo podczas wojny było tylko dla Niemców). Wcześniej zdjąłem również literę „P” oznaczającą polskiego robotnika przymusowego.

Cała rodzina Lotze zginęła podczas ewakuacji w trzeciej dekadzie stycznia 1945 r. Mieli oni być zabici przez Sowietów ok. 20 km od Grądek, w stronę Braniewa. Lotze miał syna lotnika w Luftwaffe, który przyjeżdżał do Grądek. Wysoki, jak ojciec, zginął w czasie wojny (…).

Kilka słów sprostowania. Heinrich Lotze zmarł w 1955 r., natomiast jego syn Heinz (1912-1989) ukończył gimnazjum humanistyczne w Elblągu, a następnie studiował gospodarkę w Kilonii, Wiedniu i Królewcu. Studia ukończył w 1937 r. uzyskując dyplom rolnika. W 1939 r. został powołany do Wehrmachtu, gdzie doszedł stopnia kapitana i dowódcy batalionu czołgów. W 1946 r. obronił pracę doktorską z politologii. Był specjalistą w dziedzinie bankowości i aktywnym działaczem oraz przewodniczącym Pasłęckiego Towarzystwa Powiatowego w Itzehoe.

W dalszej relacji S. Wypych napisał:
(...) Henryk (Heinrich) Lotze miał również dwie córki, które wyszły za lotników niemieckich. Miały być one zabite przez Rosjan wraz z rodzicami w styczniu 1945 r. (przeżyły, była to Klara i Ruth – przyp. L.S.). Lotze chciał, żebym podczas ewakuacji prowadził jego wóz, ale ja uciekłem i schowałem się wśród zabudowań gospodarczych. Jeździł bryczką – dwukółką, którą powoził karbowy Braut.
Lotze był dobrym organizatorem pracy na roli. Wcześnie rano objeżdżał całą posiadłość i wyznaczał zadania tak, że o godz. 6 rano wszyscy wiedzieli co mają robić. W ładną pogodę zajmowali się pieleniem ziemiopłodów, na przykład buraków i brukwi. W deszczową pogodę zajmowali się innymi rzeczami. Zimą pracowano w lesie przy zrębie, przy omłotach, wywożono obornik itd.
W majątku mogło być ok. 1000 ha ziemi, dużo lasów i dużo inwentarza, głównie bydła i krów mlecznych, mleko z udoju odstawiano do mleczarni w Rogehnen (Rogajnach). W majątku pracowali Polacy (8-10 osób), „niewolnicy” rosyjscy (30-50 osób) oraz Niemcy – kilka rodzin z Grądek, samotne kobiety, członkowie Hitlerjugend – fornalami byli Niemcy.

W majątku były trzy ciągniki Lanz Buldog, które obsługiwali Rosjanie. Był też samochód ciężarowy Holztreck na tzw. „Holzgas” wytwarzany w piecu opalanym bukowym drewnem wielkości pudełka zapałek. Pojazd ten potrafił uciągnąć dwie ciężkie przyczepy i jechać z prędkością ok. 30 km/h. W majątku byli „niewolnicy” (jeńcy rosyjscy). Było ich ok. 30-50 osób. Mieszkali w murowanym budynku, obok którego była budka wachmana. Jeńcy rosyjscy spali bowiem pod zamknięciem. Wachmani byli miejscowi, byli regularnie zmieniani. Służbę pełnili mężczyźni ok. 40-45 lat, zdrowi, którzy nie trafili na front. Francuzi i „italianie” byli lepiej traktowani niż Rosjanie, pewnie dlatego, że ciągle walczyli z Niemcami. Jesienią 1944 r. pojechałem kopać rowy przeciwczołgowe w okolicach Tylży i Ragnety nad Niemnem.

Na robotach przymusowych w Grądkach były następujące rodziny polskie: Wypych 4 osoby, Kordal 2 osoby (z ciechanowskiego), Ptaszyńscy 2 osoby (z ciechanowskiego) i Balcerscy z Pomorza, którzy nie byli obdarzani zaufaniem przez Polaków, ponieważ znali język niemiecki. Zdaje się, że 3-4 Polaków było u prywatnych gospodarzy. W sumie było ok. 8-10 osób z Polski.
Aby prywatny gospodarz mógł otrzymać Polaka lub Polkę, musiał im zapewnić oddzielne pomieszczenie. Nie mógł się z nimi „bratać”, czyli np. jeść przy jednym stole. Dla każdej nacji było inne pomieszczenie. Polacy nosili żółte kwadraty podstawione na rogu z fioletową literą „P” i fioletowym obramieniem. Raz w miesiącu (?) były msze dla robotników rolnych w Pasłęku „po polsku”.
Polacy pracujący w Grądkach podlegali opiece medycznej, chodzili do przychodni w Kwitajnach. Lekarz z Kwitajn przyjeżdżał do chorych swoją „dekawką”. Podczas pobytu na robotach w 1943 r. miałem operację w szpitalu w Pasłęku.

Polacy, w przeciwieństwie do Rosjan, mogli się przemieszczać. Grądki zostały zajęte przez „I Armię Czerwoną” w trzeciej dekadzie stycznia 1945 r. Przebywali tu od 2 do 7 dni, „pobuszowali trochę”, poużywali sobie niemieckie „dziewczynki” (gwałcili kobiety). Prosili wówczas Polaków, żeby ich podwozić po okolicy, takim „prośbom” nie można było odmówić. Po kilku dniach „I Armia Czerwona” przesunęła się w stronę Braunsbergu (Braniewa). Po przejściu pierwszej fali Rosjan, Niemcy uciekli, a wojskowi niemieccy (rozbitkowie, maruderzy) pochowali się po lasach. Po okresie tygodnia zebrali się w Grądkach niemieccy rozbitkowie - 200-500 osób i według mnie planowali rozprawę z Polakami (mieli ich rozstrzelać).

W dniach 1-2 lutego 1945 r. od strony Mohrungen (Morąg) sunęła druga fala oddziałów Armii Czerwonej. Około 8-9 rano przeleciał nad oddziałem samolot niemiecki z czarnymi krzyżami, który jak się później okazało, był pilotowany przez rosyjską załogę. Niemcy się cieszyli, ale z samolotu zrzucono świece dymne i nic nie było widać. Od strony Morąga ruszyło natarcie Armii Czerwonej. Pod Grądkami Rosjanie ginęli jak muchy, ponieważ byli pijani, gdyż pod Morągiem rozbili gorzelnię. Niemcy byli dobrze uzbrojeni (w okolicy Grądek walczyły pododdziały 170 dywizji piechoty i 399 pułku piechoty Wehrmachtu – przyp. L.S.), stanowisko karabinu maszynowego znajdowało się na strychu budynku magazynu, najwyższym obiekcie zabudowań majątku. Ponieważ sama budowla znajdowała się na podwyższeniu, karabiny usytuowano na wysokości 2-3 piętra, od 6-10 metrów nad powierzchnią ziemi, od strony Kwitajn. Stąd bowiem atakowali Rosjanie. Nacierali także od strony lasu i Morąga. W natarciu brała udział piechota, ale były też i czołgi. Walki trwały cały dzień (3 lutego 1945 r.).

Rano po bitwie, Rosjanie zabrali swych „niewolników”, którzy mieli być odtransportowani Studebakerami do Mławy (…).
Wzmiankowana w relacji Stefana Wypycha rodzina polskiego robotnika przymusowego Kordala (Aleksander, Halina, Zbigniew), pochodzącego z ciechanowskiego, została po wojnie w Grądkach. Został również Polak o nazwisku Balcerowicz. Ale to już inna, dłuższa ale także ciekawa historia…
Lech Słodownik

Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. novak #2428796 | 178.235.*.* 29 sty 2018 18:10

    jaka to niby długa historia o tym Polaku co został po wojnie w Grądkach ??? każdy z dawnych mieszkańców wie że Balcerowicz był cwaniaczkiem z z karabinem na ramieniu i robił co chciał .

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. rysiek #2427676 | 83.21.*.* 28 sty 2018 11:34

    Z tego co wiem w Grądkach po wojnie mieszkał długie lata na pewno jeden żolnierz sowiecki tylko nie wiem czy to był "wyzwoliciel" czy "niewolnik"

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz