Ostatnie dni walki o Elbląg

2018-02-25 08:00:00(ost. akt: 2018-02-23 11:14:45)
Żołnierze Wehrmachtu poddający się do niewoli w Krynicy Morskiej, na początku maja 1945 r.

Żołnierze Wehrmachtu poddający się do niewoli w Krynicy Morskiej, na początku maja 1945 r.

Autor zdjęcia: arch. Lecha Słodownika

Ostatnie dni walk ulicznych w Elblągu, między żołnierzami Wehrmachtu a atakującą ze wszystkich stron Armią Czerwoną, były niezwykle zaciekłe i przyniosły największe straty ludzkie, a także niepowetowane zniszczenia w zabudowie miasta.
Dowódca obrony miasta płk Eberhard W. Schoepffer (1884-1975), wywodzący się z elbląskiego garnizonu, w referacie wygłoszonym w Bremerhaven w 1965 r. do dawnych mieszkańców Elbląga i okolic, powiedział, że 2 lutego 1945 r. miasto przeżyło pierwsze w swojej historii bombardowanie z powietrza. Zmasowany nalot sowieckiego lotnictwa oraz kontynuacja ostrzału artyleryjskiego spowodowały wielkie zniszczenia i zmianę dotychczasowego wizerunku Elbląga.

To właśnie tego dnia runął do środka wielki dach kościoła św. Mikołaja, a jego wieża została poważnie uszkodzona. Mimo iż sytuacja ludności cywilnej i oddziałów Wehrmachtu stawała się dramatyczna, to jednak dowództwo obrony nie myślało o kapitulacji. Płk Schoepffer w swoim referacie „Dlaczego broniliśmy Elbląga” podkreślił: (…) Najpierw otrzymaliśmy duże wsparcie z zewnątrz dzięki artylerii 7. Dywizji Pancernej operującej między Elblągiem a Gdańskiem, w obszarze Kmiecina. Była to niezwykle dzielna i odważna dywizja, która wcześniej wchodziła w skład dywizji feldmarszałka Erwina Rommla. Jej dowódca, gen. Karl Mauss (1898-1959), oddał do mojej dyspozycji pułk artylerii majora Kühneck’a, który z niezwykłą fachowością kierował ogniem swych dział. W tym czasie nasza artyleria została już praktycznie wyłączona z walki, więc Rusek był niezwykle zdumiony, że oto znalazł się niespodziewanie pod tak celnym ogniem z zewnątrz.

Odbywało się to dzięki dobremu rozpoznaniu przedpola walki przez naszych żołnierzy z pierwszej linii, skąd informacja szła najpierw do mnie, do Prezydium Policji (Hotel Arbiter) i następnie dalej, do stanowiska kierowania ogniem artylerii. Położono celny ogień na pozycje Ruska i w ciągu pół godziny było już po wszystkim. Gdyby nie to, Rusek z pewnością przełamałby nasze pozycje w wielu miejscach. To, co zostało zrobione w ostatnich dniach wielkiej wojny przez niemieckich żołnierzy, nie podlega dyskusji. Dlatego czasami czuję się trochę smutny i oburzony, kiedy mówi się, że była to armia, która nie zrobiła nic dobrego.


Z zewnątrz otrzymaliśmy również pomoc od dowódcy 2. Armii gen. Waltera Weiß’a (1890-1967), starego Prusaka z Tylży, znającego te tereny jak własną kieszeń. Dzięki niemu pomoc przyszła ze strony pancernika „Admiral Scheer” i lekkiego krążownika „Lützow”, operujących na Bałtyku na wysokości Krynicy Morskiej. Kierujący ogniem artylerii drogą radiową, tym razem jako „Feuer-Leitofffizier” wspomniany już major Kühneck, miał w zasięgu dział okrętowych (i pięciu minut dolotu) teren naszych walk. Możecie sobie wyobrazić, jak wielką radością dla naszych ludzi były pociski przelatujące z wielkim świstem nad ich głowami i spadające z okropnym hałasem na pozycje rosyjskie. W każdym razie napędzały im przerażenia i strachu. Wkrótce byliśmy jednak tak blisko związani wieloma liniami walk i stycznością z Ruskiem, że ogień artylerii mogliśmy kierować tylko na tyły, by nie narażać na straty naszych oddziałów. Tym niemniej uzyskaliśmy zewnętrzne wsparcie i była to dla nas ogromna siła moralna. Tymczasem wiele rzeczy już nie działało.

Nie mieliśmy rezerw, nie mieliśmy ciężkiej amunicji ani pocisków do granatników, które wprawdzie pewnej nocy zrzucono nam z samolotów, ale pierścień okrążenia był tak wąski, że większość zrzutu spadła w ogień i wybuchła. Natomiast te pociski, które trafiły do nas, były niewłaściwe. Kazałem później to sprawdzić, ponieważ mówiono o zdradzie i tego rodzaju rzeczach, co dla naszych ludzi było bardzo przygnębiające. Ale nie wierzyłem w zdradę. Raczej wynikało to z niewiedzy, bo przecież samoloty w zamieszaniu tych zdarzeń startowały ze Słupska. Mimo tego wszyscy byli szczęśliwi, że one w ogóle startowały. Przecież Rusek w tym czasie ogłaszał nam przez megafony, że „Sibirien wartet auf dich” (Syberia czeka na was) (…).

Tyle płk Schoepffer. Wspomniał o pierwszym w dziejach miasta nalocie lotniczym. Była to dosyć dziwna sytuacja, bowiem alianci już wcześniej dwukrotnie zbombardowali m.in. montownię zakładów Focke-Wuff w Królewie Malborskim, były naloty na Gdańsk, Gdynię i oczywiście Królewiec. Ale dlaczego nie bombardowali Elbląga – „Kuźni Niemieckiego Wschodu?” (Die Schmiede des Ostens). A przecież mieli doskonałe pojęcie o potencjale przemysłowym Elbląga, ponieważ już w 1943 r. brytyjski samolot nie tylko że zrobił czytelne zdjęcia lotnicze, ale też zrzucił w przestrzeni powietrznej miasta ulotki o treści: „Elbing liegt so tief im Loch, aber finden tun wir's einmal doch!” – czyli „wprawdzie Elbląg leży głęboko w dziurze, ale my go jeszcze znajdziemy”. Ale jak się okazało alianci go nie znaleźli, ale znalazły go sowieckie samoloty.


Wracając do ostrzału artyleryjskiego pozycji sowieckich w Elblągu z okrętów na Zatoce Gdańskiej. O tym fakcie wspominał również rodowity elblążanin Eberhard H. Modrau (Modersitzki), który był marynarzem na krążowniku „Lützow”. Po wojnie napisał, że „robił to z ciężkim sercem, ale cieszył się jednocześnie, że tym samym pomagał walczącym oddziałom i uciekającej z miasta ludności cywilnej”.

Płk Eberhard W. Schoepffer w sobotę 10 lutego 1945 r. o godz. 6 przeprawił się ze sztabem i resztkami oddziałów Wehrmachtu przez rzekę Elbląg i skierował w stronę Nowego Dworu Gdańskiego, by przebić się do 7. Dywizji Pancernej gen. K. Mauss’a. Zostawił za sobą płonący i bezprzykładnie zniszczony Elbląg… Z jego książeczki wojskowej wynika, że później krótko dowodził obroną Gdańska i Helu, a 8 maja 1945 r. przedostał się z grupą swoich żołnierzy do Kilonii, gdzie oddał się do niewoli brytyjskiej. W powojennych latach zaangażował się aktywnie w działalność ziomkostwa wschodniopruskiego (Landsmannschaft Ostpreußen e. V.), którego był współzałożycielem. Zmarł 5 sierpnia 1975 r. w Neumünster (Schelswig-Holstein) i tam został pochowany. W ubiegłym roku, prawdopodobnie ktoś z jego najbliższej rodziny, wystawił na e-bay do sprzedaży jego rzeczy osobiste, między innymi Krzyż Rycerski Krzyża Żelaznego, który otrzymał 9 lutego 1945 r.
Lech Słodownik
Czytaj e-wydanie

Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Hmmm #2447897 | 188.146.*.* 25 lut 2018 10:13

    Jedni i drudzy siebie warci. Alianty też. Wielka Polska Katolicka

    Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

  2. bik #2447963 | 83.23.*.* 25 lut 2018 12:07

    Komentarz nisko oceniony. Kliknij aby przeczytać. Ruski wiecej krzywd zrobilil polakom i innym krajom niż Niemcy.Ruski to Swołocz.Niemcy to szczwane lisy