Matematyk z sercem artysty [ROZMOWA]

2020-02-29 10:00:00(ost. akt: 2020-02-29 09:47:38)
Kazimierz Stanisław Brejnak

Kazimierz Stanisław Brejnak

Autor zdjęcia: Kamila Kornacka

Mówi, że z natury ciągnie go do komputera, ale jego ręka zawsze uciekała do... rysowania. Rozmawiamy z Kazimierzem Stanisławem Brejnakiem, którego obrazy możecie jeszcze zobaczyć w elbląskiej „Kostce”.
— Zawodowo zajmował się pan dziedzinami, które chyba nie są związane ze sztuką…
— Z wykształcenia jestem matematykiem i przez sześć lat pracowałem w liceum jako nauczyciel, a później „przesiadłem” się na informatykę. W tym czasie komputery nie były w powszechnym użyciu. Tak się jednak zdarzyło, że pogłębiłem swoją wiedzę z tej dziedziny, kończąc podyplomowe studium informatyki. Prawie 10 lat pracowałem jako programista. Wydaje się, że matematyka nie jest związana ze sztuką, ale jej elementy mogą być pomocne. Tak się składa, że pracę magisterską pisałem z rzutów perspektywicznych, chociaż nie zawsze mi ta perspektywa dobrze wychodzi na obrazach.

— Rysował pan już jako dziecko...
— To było takie rysowanie w chwilach wolnych, w chwilach nudy lub samotności, gdy dopadała mnie nostalgia. Dotyczy to okresu, gdy byłem już poza domem rodzinnym. Dzieciństwo przypadło mi na lata powojenne. Świeże wspomnienia bliskich mi osób związane z wojną odcisnęły swoje piętno na nas, powojennych dzieciach. Moja rodzina dotkliwie doświadczyła skutków wojny. Mundury, konie… to były tematy, które próbowałem patykiem na piasku rysować. Starałem się wiernie odwzorować żołnierzy, których oglądałem jeszcze w tamtym czasie, gdy patrolowali teren. W szkole podstawowej obowiązkiem uczniów było prowadzenie dziennika przeczytanych książek. Trzeba było w nim umieszczać krótką recenzję i zilustrować rysunkiem. Bardzo to lubiłem i chyba nieźle mi to wychodziło. W ten sposób wpadały do dziennika dobre oceny. Zarobiłem nawet pierwsze pieniądze za takie właśnie rysunki. Za tę usługę — niedozwoloną przecież — otrzymywałem od swoich kolegów dwa złote. Wówczas był to zielony mały banknot.

— Malarstwem zaczął się pan jednak zajmować dopiero kilkanaście lat temu, dlaczego tak późno?
— Charakter mojej pracy wymagał wysiłku umysłowego i czasami był stresujący. Wtedy szukałem zajęć relaksujących na świeżym powietrzu. Była to na przykład turystyka piesza, tenis, narty. Gdy pojawiły się pierwsze mikrokomputery (dzisiaj nazywamy je komputerami personalnymi) narodził się w Ministerstwie Edukacji projekt edukacji informatycznej. Zostałem przez lokalne władze oświatowe włączony do realizacji tego pomysłu w województwie elbląskim. W okresie, gdy pracowałem w Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli, dyrektorem tej instytucji była Krystyna Szostak, nasza elbląska malarka. Efekty warsztatów malarskich dla nauczycieli wychowania plastycznego były więc widoczne na każdym kroku. Malarstwo, rysunek interesowały mnie jako raczkującego amatora od zawsze. Starałem się sporo czytać na ten temat, oglądać wystawy. W tej chwili galerie obrazów są dostępne przez internet w sposób prawie nieograniczony. Tak naprawdę bawię się w malowanie dla siebie, bo gdy już praca zawodowa nie musi tak bardzo absorbować uwagi, to darowany w ten sposób czas wolny trzeba czymś zapełnić. Wydaje mi się, że cechą młodego wieku jest żyć przede wszystkim dniem dzisiejszym, na wysokim poziomie emocji. Poza tym życie zawodowe i rodzinne zapełnia czas po brzegi. Później, gdy człowiek powoli dochodzi do kresu, tego ostatecznego, to właściwie wszystko, co jest wokół, zaczyna być coraz ciekawsze. Świat, którego się dotychczas nie dostrzegało, przyciąga teraz uwagę coraz bardziej. Gdyby móc cofnąć czas, przede wszystkim próbowałbym bardziej zagłębić się w malarstwo, więcej czuć i więcej ćwiczyć, poznawać różne techniki malarskie. Pewnie byłby to mój drugi zawód, a być może nawet pierwszy.

Obrazek w tresci

— Podejmuje pan w swojej twórczości wiele różnych tematów...
— Nie potrafię się skupić na jednym. Traktuję siebie wciąż jak ucznia, który niewiele jeszcze wie, niewiele umie, a tu życie się kończy i trzeba się spieszyć. Dlatego próbuję tematy do malowania zmieniać. Głównie interesuje mnie jednak przyroda-natura i ludzie. Mam rysunki z czasów młodości, które o tym świadczą. Już wtedy rodziły mi się w głowie szkice do portretów.

— Podjął się już pan stworzenia autoportretu?
— Tak, popełniłem jakiś, nawet był tu na poprzedniej wystawie, ale nie bardzo mi to wychodzi. Może człowiek siebie najmniej zna albo odruchowo nie chce w sobie za bardzo grzebać.

— Jako osoba zajmująca się informatyką, podejrzewał pan, że świat aż tak się zmieni?
— Zupełnie nie wyobrażałam sobie, że w takim tempie i w takim stopniu technologia cyfrowa rozwinie się i zawładnie umysłami i psychiką ludzi. Oczywiście jest ona niezbędna i zbawienna dla rozwoju cywilizacyjnego, ale wywołuje też przemiany społeczne, które burzą często relacje międzyludzkie.
Pod koniec lat 70 XX wieku uczestniczyłem w jednej z pierwszych sesji internetowych na Uniwersytecie Warszawskim. My, słuchacze tego szkolenia, obserwowaliśmy nawiązanie kontaktu internetowego z pewnym informatycznym ośrodkiem w Stanach Zjednoczonych. W tym czasie byliśmy wszyscy zafascynowani tym, że można w trybie online przesyłać dane, a nie tylko głos jak w przypadku telefonu. Doświadczyłem pozytywnego szoku. Kolejnego, gdy w czasach kiedy prowadziłem szkolenia z informatyki dla nauczycieli, pojawiła się możliwość komunikacji internetowej na coraz to lepszych mikrokomputerach. To było coś fantastycznego, odczuwałem zachwyt nad internetem. Gdy jednak pojawił się czat, ten już rozwydrzony i niekontrolowany, to zjawisko to zadziałało jak kubeł zimnej wody. Okazało się, że zagrożeń jest coraz więcej i zacząłem być bardziej zdystansowany. Teraz mamy do czynienia z hejtami zorganizowanymi, które mogą niszczyć ludzi, a także znaczenie słów prawda-fałsz. Nie wiem, czy możliwe jest opanowanie tego zjawiska w sytuacji coraz większych możliwości technologii cyfrowej.

Obrazek w tresci

— Nie pochodzi pan z Elbląga. Jak pan się tutaj znalazł?
— Urodziłem się w północnej części Mazowsza, niedaleko Wyszkowa i Puszczy Białej, gdzie zginął Tadeusz Zawadzki, legendarny „Zośka”. Jestem elementem napływowym. Studiowałem w Gdańsku. W tamtym czasie na absolwenta uczelni nakładany był obowiązek podjęcia pracy. Miałem do wyboru trzy szkoły: w Wałbrzychu, Hajnówce i Elblągu. Wybrałem II Liceum w Elblągu. Przyjechałem w 1969 roku, miałem 24 lata. Pamiętam swój pierwszy pobyt w Elblągu, gdy w czerwcu przyjechałem podpisać umowę. Była piękna pogoda. Z okna kawiarni Mocca patrzyłem na „Plac Czerwony” w kierunku ratusza. Środkiem jechał pociąg towarowy. Świetny temat na nowy obraz. Jednak Elbląg zrobił na mnie przygnębiające wrażenie. Perspektywa poszukiwania jakiegoś taniego, prywatnego pokoju, bo o mieszkaniu nie można było marzyć, a także widok wielu czerwonych hal fabrycznych nie nastrajały optymistycznie. Muszę powiedzieć, że przez co najmniej 2 lata budziłem się często w nocy i moją pierwszą myślą było: „Jak tu się wyrwać z Elbląga”. Zostawiłem za sobą swoje wesołe, studenckie życie w Gdańsku, które pomimo braku swobód politycznych, było przyjemne. Tutaj skazany byłem na samotność. Akurat w tym liceum prawie nie było osób poniżej 30 roku życia, wszyscy wydawali mi się tacy starzy i smutni. Z upływem czasu, jak to się zwykle dzieje, człowiek zapuszcza korzenie. Wówczas myśl o zmianie miejsca zamieszkania powoli słabnie. Nie żałuję jednak lat tutaj przeżytych. Elbląg stał się ładnym miastem. Nowe bezkonfliktowo wkomponowało się w stare. Formy przestrzenne z czasów Biennale wciąż cieszą oko. Odkryłem też urzekające walory krajobrazowe, których na początku w niedostatecznym stopniu dostrzegałem. Tak sobie myślę, że jest to dobre miejsce do życia na Ziemi.

Kamila Kornacka

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Maciej z Olsztyna #2877830 | 83.5.*.* 29 lut 2020 11:50

    Fajny artykuł. Wyrazy uznania dla Pana Kazimierza Brejnaka.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz