Adopcja niepełnosprawnego dziecka "to nie jest wyrzeczenie lecz dar"

2018-12-24 14:00:03(ost. akt: 2018-12-24 11:06:59)
Alan Madeja z mamą podczas koncertu

Alan Madeja z mamą podczas koncertu

Autor zdjęcia: Anna Dawid

Magdalena Madeja adoptowała niepełnosprawnego Alana. Lekarze mówili wówczas, że chłopczyk będzie "warzywem". Życie potoczyło się jednak inaczej, niż przewidywały diagnozy, a historia małego bohatera z Jegłownika doczekała się książki.
Alan urodził się w szpitalu w Elblągu. Kiedy go opuszczał był zdrowym noworodkiem. Zaledwie kilka dni później w bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala w Olsztynie. Miał wówczas zaledwie 10 dni. Wypadł matce z wózka i uderzył głową o betonowe schody. Skutki były tragiczne: miał pękniętą czaszkę i liczne krwiaki mózgu.

Sąd matce Alana wymierzył karę ośmiu miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Dał wiarę w tłumaczenie, jakoby do wypadku doszło nieumyślnie. Odebrał jej jednak prawa rodzicielskie.
Pani Magdalena pracowała wówczas jako pielęgniarka na Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym przy ul. Królewieckiej w Elblągu.

— Gdy szliśmy na kurs dla rodzin zastępczych, to myśleliśmy z mężem, że weźmiemy dziecko w wieku przedszkolnym, po to, bym nie musiała zostawiać pracy. A tu trafił się Alan... No cóż, chyba każda miłość przychodzi znienacka. Z tą też tak było. Nie bałam się, czy dam radę. Bałam się, że sąd może nam nie dać Alana, bo to było nasze pierwsze dziecko po kursie. Niepełnosprawne dziecko, to przecież ogromna próba dla całej rodziny. Jednak zadzwonił telefon i usłyszałam, że decyzja jest pozytywna i Alanek trafi do nas — mówi pani Magdalena.

Za godzinę siedziała już w samochodzie i pędziła do Olsztyna.
— Gdy go pierwszy raz zobaczyłam, to był najpiękniejszy i zarazem najstraszniejszy moment w moim życiu. Taki obraz tego dnia mam w pamięci: wchodzę na oddział i pielęgniarka prowadzi mnie korytarzem na salę Alanka, mijam inne sale po drodze i w każdej z nich widzę dzieci, które tulą się do jakiś dorosłych... To zapewne rodzice. W końcu docieram do jego sali. Alan leży samotnie, przykurczony, zwinięty w rogalik. Ma szpitalne śpioszki, szpitalny smoczek. To było straszne. Przebrałam go, wzięłam na ręce i wyszłam ze szpitala — wspomina.

Lekarze nie dawali chłopczykowi szans. Miał być "warzywem", miał nigdy nie chodzić. Życie okazało się jednak inne, niż lekarskie diagnozy. Alanek ma się coraz lepiej.
— To zasługa całej rodziny: synów i mojego męża oraz oczywiście rehabilitantki Alana, która wymaga od niego coraz więcej i coraz wyżej stawia mu poprzeczkę. Dzięki temu Alan zaczyna stawać na nóżki. Na dzień dzisiejszy nie ma lekarza, który by powiedział, że on nie będzie chodził. Czyli wszystko się zmieniło. Dla mnie teorie książkowe, nie idą w parze z życiem. Alan jest zaprzeczeniem takich teorii. Jest natomiast przykładem, że miłość i wiara w drugiego człowieka potrafią przenosić góry — mówi Magdalena Madeja.

Na podstawie historii Alana powstała książka, napisała ją.... jego mama.
— Moja książka powstała z myślą o przyszłych kandydatach na rodziny zastępcze, rodziny adopcyjne a także z myślą o potrzebujących, samotnych dzieciach z niepełnosprawnością. Być może wielu z Was będzie stało, lub stoi przed podjęciem tak bardzo ważnej i trudnej decyzji, jaką jest adopcja chorego dziecka. Dlatego też pragnę by ta krótka część naszej historii dotarła do jak największej ilości czytelników. Chciałabym aby nasz adopcyjny synek, pomimo zaznanego cierpienia był przykładem dla wielu. Warto dostrzec jak ważne w życiu dziecka jest poczucie przynależności, jak ważną rolę spełnia rodzina i wiara, by rzeczy niemożliwe, możliwymi się stały. Moim największym marzeniem jest, by adopcja dziecka z niepełnosprawnością nie kojarzyła się z wyrzeczeniem lecz z darem. Bo cóż może być piękniejszego od widoku szczęśliwego, kochającego, ufającego człowieka — mówi Magdalena Madeja.

"Kalejdoskop pewnego życia", bo tak pani Magdalena zatytułowała swoją książkę, to pamiętnik z pierwszego roku pobytu Alana w rodzinie państwa Madejów.
— To zapis tego najtrudniejszego roku, tego kiedy się docieraliśmy. Wówczas jeszcze diagnozy lekarzy skazywały Alana na wegetację, na bycie "warzywem" — mówi pani Magdalena.

Jak podkreśla, brak jest informacji na temat adopcji dzieci niepełnosprawnych.
— Dużo się pisze o adopcji dzieci zdrowych, a o niepełnosprawnych prawie wcale. Zadałam sobie pytanie, czy ja widziałam kiedykolwiek apel o adopcję dziecka na wózku inwalidzkim? Nie. Dlatego zdecydowałam się napisać książkę, która pomogłaby rodzinom podjąć decyzję o adopcji niepełnosprawnego dziecka. Kandydaci na rodziny zastępcze i na rodziny adopcyjne mają obawy przed taką adopcją. Ja też się bałam, byłam w takim samym położeniu. Dziś jednak stwierdzam, że nie ma czego się bać. Można sobie poradzić i nie zostaje się samemu w takiej sytuacji. Lekarze widząc rodzinę, która przyjmuje do siebie niepełnosprawne dziecko też nie są obojętni, bardzo wspierają. I to nie jest tak, że mi się udało, bo jestem pielęgniarką, bo umiem z tego powodu lepiej się zająć Alanem. Moje pielęgniarstwo ma się nijak do mojego macierzyństwa. Każdy, kto zajmuje się chorym dzieckiem może mieć wokół siebie grono aniołów. Tylko trzeba ich umieć dostrzec — wyjaśnia pani Magdalena.

Zaznacza, że pojawienie się Alana w ich rodzinie miało na nią bardzo pozytywny wpływ
— Jesteśmy bardziej zżyci ze sobą. Bardziej "współgramy". Chciałam pokazać w tej książce, że to jest trudne zadanie, ale w moim życiu jedno z najpiękniejszych. Jestem z tego bardzo dumna — mówi pani Magdalena.
Jest już wydawnictwo, które zajęłoby się wydaniem książki, jednak aby mogła się ona ukazać drukiem konieczne jest wsparcie finansowe.
Potrzebnych jest 7 350 zł, z tej kwoty dzięki darczyńcom już udało się zebrać 645 zł. Każdy, kto może i chciałby wspomóc panią Magdalenę w wydaniu książki powinien odwiedzić założony przez nią profil na zrzutka.pl: Wydanie książki "Kalejdoskop pewnego życia" – historia prawdziwa.
Anna Dawid

Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. pop #2651067 | 5.173.*.* 29 gru 2018 06:23

    chwala im za to co robia. Osobiscie znam matke troche uposledzonego chlopaka dorosłego naprawde fanego , która nie chodzi z nim do lekarza od xx la, rente jego na przechloj z nowym facetem przeznacza, chlopak siedzi zamkniety z nimi w domu, nie wolno mu miec tv, telefonu, nie wolno na zajecia. Jak go wyrwalismy z tej patologi to odzyl a ta od razu zerwala kontakty bo za mądry sie robil. A mops pod Naklem nad notecia to dno bo nie zauwaza takich ludzi.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. on #2649525 | 78.88.*.* 25 gru 2018 14:38

    ...i ci lekarze zostali "warzywami" a nie Alan...

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  3. michal #2649375 | 88.73.*.* 24 gru 2018 14:41

    wytlumaczenie jest, jak nie ma innego: niszczenie polskiej szlachty, bogu ducha winnych ludzi na podlasiu. wplywy obarkowo-rosyjsko-estonsko-czesko-chujwi ejakie.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-7) odpowiedz na ten komentarz