Do życia potrzebuję innych ludzi

2021-10-01 16:01:34(ost. akt: 2021-10-01 13:51:04)

Autor zdjęcia: Ryszard Biel

Dziś (1.10) przypada Międzynarodowy Dzień Osób Starszych. O tym, jak radzić sobie z samotnością i chorobą, jak żyje się seniorom w czasie pandemii i czego im brakuje, rozmawiamy z panią Elżbietą, seniorką z Elbląga.
W 1990 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ ustanowiło dzień 1 października Międzynarodowym Dniem Osób Starszych. Jak podaje wikipedia: "dzień poświęcony zagadnieniu starzenia się jest okazją do intensywniejszego propagowania postulatów mających na celu poprawę sytuacji osób dojrzałych: walki z dyskryminacją, zapobiegania niepełnosprawności, zapewnienia odpowiedniej opieki zdrowotnej i równego udziału w rozwoju kulturalnym i ekonomicznym społeczeństw".

Z „Raportu o samotności. Pierwszy rok pandemii” wynika, że co trzeci Polak powyżej 75 roku życia mieszka sam, a u 42 proc. badanych osób w wieku powyżej 85 lat obserwuje się objawy depresji. W czasie pandemii i lockdownu zalecano izolację osób najbardziej narażonych na zakażenie, a więc właśnie 60 plus. W wielu przypadkach osoby starsze nie potrafią korzystać z nowoczesnych technologii, które ułatwiłyby im kontakt z najbliższymi, którzy mieszkają w innych miastach lub poza Polską.

Samotność — to jeden z najczęstszych problemów, jakie wymieniają osoby starsze. Tak jest w przypadku pani Elżbiety z Elbląga, która podzieliła się z nami swoją historią.

— Jestem osobą, która prawie wcale nie wychodzi z domu. Mam 68 lat i dopadła mnie taka choroba, która zatrzymała mnie w czterech ścianach. Na szczęście otrzymuję ogrom pomocy — opowiada pani Elżbieta. — Pomoc płynie z Regionalnego Centrum Wolontariatu i od mojej cudownej sąsiadki, która mieszka „za ścianą”. Przyznam, że dzięki tym osobom, trochę się rozleniwiłam, chociaż mieszkam w takim punkcie miasta, z którego niełatwo jest się dostać gdziekolwiek.

Pani Elżbieta urodziła się w Szczecinie, szkołę natomiast skończyła w Elblągu, w którym zamieszkała. Los tak pokierował życiem naszej rozmówczyni, że na 10 lat przeprowadziła się do Starogardu Szczecińskiego. Od 1980 roku na stałe osiedliła się w Elblągu.

Od 1995 roku pani Elżbieta zamieszkała na Zatorzu. — Nie było tu łatwo wtedy żyć, było dość niebezpiecznie — wspomina. — Mimo to, dzięki pomocy mamy, poradziłam sobie i udało mi się samotnie wychowywać dzieci. Muszę przyznać, że moje życie do łatwych nie należało. Dopiero teraz jest mi tak naprawdę dobrze.

Niczego mi nie brakuje, jestem bardzo zżyta z dziećmi i wnukami, wszyscy do mnie codziennie dzwonią, aż czasem robi się kolejka i kończę jedną rozmowę, a zaraz zaczynam następną — śmieje się. — Gdyby nie choroba, to byłoby wszystko w najlepszym porządku. Uwielbiam czytać, mam tu swoje biuro, obłożona jestem gazetami, mam po prostu teraz na to czas. Cierpię jednak, bo nie mogę wychodzić, chociażby do parku. Nawet zlikwidowali nam przystanek autobusowy. Nie lubię bezczynności, dlatego rozglądam się za jakąś pracą chałupniczą.

Choroba pani Elżbiety pojawiła się nagle. Po śmierci mamy, w styczniu tego roku, zachorowała na stan zapalny układu limfatycznego. — Bardzo załamałam się po śmierci mamy — opowiada nasza rozmówczyni. I dodaje: — Nie wiem, czy to przez to mój organizm tak zareagował. Z dnia na dzień nie byłam w stanie nic sama wokół siebie zrobić. Miałam na szczęście sztab ludzi do pomocy. Drzwi mieszkania nie zamykały się. Przychodziła do mnie pani pielęgniarka, pani z opieki i dwie sąsiadki.

Choć pani Elżbieta była samotną matką, nigdy nie narzekała. — Mam pięcioro dzieci: Monikę, Tomasza, Macieja, Joannę i Jakuba — wylicza pani Elżbieta. — Kiedyś były zupełnie inne czasy. Dziś rodziny zazwyczaj mają dwoje dzieci, nie więcej i są zamknięci w swoich domach. Nie mówię, że to jest złe. Jest po prostu inaczej. Kiedyś znało się wszystkich, a jak zapraszało się gości, to wystarczyła herbata, kawa i ciastko. Ludzie się bardziej lubili. Liczył się człowiek, a nie rzeczy materialne. Były na przykład komitety blokowe. Gdy komuś czegoś brakowało, to wszyscy razem się zbierali i działali. Człowiek był bardzo ważny. Mam wrażenie, że teraz to się zmieniło.

Dzieci pani Elżbiety porozjeżdżały się w różnych kierunkach. — Mieszkają w Berlinie, Hamburgu i w Warszawie. Kiedyś jeździłam do dzieci. Pakowałam się i mnie nie było. Pomagałam w opiece nad wnukami. Teraz i wnuki już są duże.
Pani Elżbieta nie poddaje się. Od końca kwietnia schudła 30 kilogramów, żeby odciążyć swój organizm. — Mimo to, boję się wychodzić z domu, żeby się na przykład nie przewrócić. Na szczęście mamy takie czasy, że gdy komuś coś się stanie, to może liczyć na pomoc innych — kończy optymistycznie pani Elżbieta. — Przynajmniej tak jest tu, w Elblągu. Jedyne czego mi teraz brakuje, to zdrowia i ludzi wokół mnie. To jest najważniejsze. Chciałabym pojechać do Stegny, pospacerować nad morzem. Chciałabym też podjąć jakąś pracę, nawet stąd, z domu, na przykład w call center. Mam niewielkie doświadczenie w tym zakresie. Chciałabym pójść do sklepu czy na spacer do parku. Tylko tego mi teraz brakuje. Tak niewiele, a tak wiele.

Karolina Król

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. to brzmi dumnie? #3076698 | 83.21.*.* 3 paź 2021 11:26

    SAMOTNA matka pięciorga dzieci.........

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz