Ewa Lenarczyk: Pisanie to jest talent, który trzeba wypracować [ROZMOWA]

2023-12-31 12:00:00(ost. akt: 2023-12-29 15:36:55)
Podczas spotkania autorskiego Ewa Lenarczyk promowała swoją najnowszą książkę "Podróż przedślubna"

Podczas spotkania autorskiego Ewa Lenarczyk promowała swoją najnowszą książkę "Podróż przedślubna"

Autor zdjęcia: Agata Tupaj

Niedawno Filia nr 3 Biblioteki Elbląskiej miała okazję gościć u siebie Ewę Lenarczyk – pisarkę z Elbląga. Podczas spotkania autorka opowiadała o swojej najnowszej książce „Podróż przedślubna” oraz o innych ciekawych historiach związanych z pisaniem.
– Czego możemy się spodziewać, czytając „Podróż przedślubną”?
– Możecie się spodziewać tego, że jeśli nam się wydaje, że złapaliśmy pana Boga za nogi i wszystko pięknie, to nie zawsze tak jest, bo ludzie obok rzucają nam kłody pod nogi. Że los przynosi różne, czasami niespodziewane wydarzenia, i jeśli dwoje ludzi naprawdę się kocha, to przetrwa najgorsze rzeczy. Każdy pisarz ma takie aspiracje, że chce w swojej książce przekazać, żeby coś z niej zostało. Nie będę zdradzać szczegółowo fabuły, ale pokrótce powiem, o czym jest książka – o dwojgu ludzi, którzy przez przypadek trafili do jednego apartamentu w Maroku. Szybko się tam poznają i zakochują w sobie. Ale w dalszej części będą się działy różne rzeczy, bo pojawią się wredni ludzie, którzy dadzą im trochę popalić – tak zwykle bywa z zazdrości, bo tamtym będzie się dobrze wiodło, a przecież tak dobrze nie może być. Polskie społeczeństwo jest okropne. A co dalej z tego wyniknie – zachęcam do przeczytania.

– Podczas spotkania autorskiego w Filii nr 3 opowiadała pani o tym, czym się inspirowała przy tworzeniu poszczególnych książek – swoimi podróżami, historiami opowiadanymi przez innych ludzi czy innymi odkryciami. Czy ma pani wśród swoich książek jakąś ulubioną?
– „Kochaj mnie od morza do morza”. Uważam, że jest to bardzo ciepły romans. On jest Bułgarem, ona Polką. Książka jest romansem wieku dojrzałego – nie mogę pisać o małolatach, bo oni mają swoje zwyczaje, swój slang i jakbym ja, babcia, zaczęła pisać na ten temat, to by mnie wyśmiali. Więc z reguły moje bohaterki są już w odpowiednim wieku. I tutaj mamy ciepłą Bułgarię, która kojarzy nam się z wakacjami. Bardzo lubię tę książkę. Tutaj jest taki mecenas, starszy pan, który ma swoje ciekawe mądrości. Ja tę książkę polecam, zresztą ona będzie wydana w audiobooku. Można z nią jechać jako z przewodnikiem po Bułgarii. Jest tu dużo słownictwa bułgarskiego, pisanego po polsku fonetycznie – i tutaj była prawie że awantura z wydawcą, bo jak to, przecież ktoś tego nie zrozumie, tu trzeba dodać wyjaśnienie. A ja mówię, że nie, bo bohaterka nie zna bułgarskiego, a ma faceta Bułgara. Sens jest wyjaśniany w trakcie dialogów. Kiedy czytelnik będzie czytał, to się dowie, ale nie od razu, żeby się poczuł jak ta bohaterka.

– Jak to się stało, że zaczęła pani pisać?
– Jestem dysortografikiem. Kiedyś, jak chodziłam do szkoły, to miałam polonistkę, która usiłowała coś z nami robić, bo takich osób jak ja było więcej. Teraz to wiadomo, są poradnie, gdzie pomagają z takimi trudnościami. Niestety polonistce nie szło zbyt dobrze, ale za to co jakiś czas kazała nam pisać pamiętniki i je przynosić. Ona ich nie sprawdzała, tylko chciała, żebyśmy pokazali, że piszemy. Ja się w ten sposób rozpisałam – i do dziś piszę pamiętnik, tylko już komputerowy. Jak nie napisałabym czegoś codziennie, to chora bym była (śmiech). Potem był stan wojenny, gdzie nie było telewizji, nie było światła, dzieci były małe i coś trzeba było robić. Gdy położyłam dzieci spać, to co ja miałam robić? Siedziałam, miałam taki zeszycik i w nim skrobałam, pisałam. Dostałam jeszcze jako piętnastolatka starą poniemiecką maszynę do pisania i gdzieś jeszcze mam te opowiadania, kartki, które jednym palcem stukałam w tej maszynie. Pisałam więc cały czas, tylko bałam się czegokolwiek wydać. I dopiero gdy napisałam „Zojdę”, to ją wydrukowałam i dałam koleżance, która już coś tam wydała – taka starsza pani – i ona mi wprost powiedziała: „Ewka, jak mi tej książki nie wydasz, to ci nakopię do d...”. No i poskutkowało (śmiech)! Bo jak przedtem ktoś coś czytał i mówił, to nie wierzyłam, a ona mnie przekonała, bo tak dosadnie to powiedziała, że stwierdziłam: „no dobra, wydam”. Wcześniej pisałam tylko do szuflady. Był taki moment w 2004 roku, gdzie miałam awarię kręgosłupa (?), bo zbytnio poszalałam. Musiałam posiedzieć na przysłowiowym tyłku, gdyż życiowo byłam zwiercona, więc co miałam robić? Wchodził wtedy internet, który mnie zafascynował. Historyjki, które są w „Zojdzie”, siedziałam i pisałam na komputerze. Uczyłam się najpierw bezwzrokowego pisania, a potem zaczęłam pisać.

– Jak wygląda pani proces twórczy?
– Oj, różnie (śmiech). Nie zmuszam się, jeśli mi coś nie idzie tak jak w przypadku książki „Pod innym niebem” o RPA. Jak mi coś nie idzie, to po prostu to odkładam i to sobie leży. Bo już się przekonałam, że jak czytałam książkę Hanny Cygler, to w pewnym momencie dwa rozdziały były rzeczywiście takie ciężkie – i było widać, że ona się zacięła. Ale potem czytało się gładko, uważam, że to fajna książka. I ja też wiem, że wychodzą głupoty, gdy się zatnę, więc wtedy swój pomysł odkładam, i kiedy przyjdzie czas, to książka zostanie dokończona. Jak mówiłam na spotkaniu autorskim, to najpierw książka jest w głowie, a potem ze mnie wychodzi. Gdy znajduję się w cugu pisarskim, czuję się jak narkoman i pod koniec pisania powieści, dopóki nie przeleję całego pomysłu na papier, to nie mogę spać.
Pisanie to jest talent, dar Boży, który tylko potem trzeba wypracować.

– Czy ma pani w planach kolejne powieści?
– W najbliższym czasie planuję wydać książkę o wojnie w Ukrainie, tytuł roboczy brzmi „Gdybyś, Boże, wiedział”. Będzie też zbiór opowiadań o oszustach „Uwaga, oszuści”. Takich pozaczynanych powieści mam sporo. Moi dziadkowie byli repatriantami i po wojnie przyjechali tutaj na Ziemie Odzyskane i na wyspę Nowakowską, ale w powieści, którą piszę, przesadziłam ich na wyspę Sobieszewską, bo to też były Ziemie Odzyskane. Na razie przy tej książce stanęłam, może kiedyś ją dokończę, dopiszę – to by byli tacy współcześni, powojenni „Chłopi”.
Najprawdopodobniej tę powieść o Ukrainie skończę przez zimę. A cykl produkcyjny od podpisania umowy do wyjścia na rynek niestety, ale trwa pół roku. Książkę najpierw dostaje korektor, on ją poprawia, potem ja dostaję, akceptuję poprawki lub nie i odsyłam, znowu dostaje korektor, potem wchodzi na tzw. skład drukarski, wtedy dostaję już gotową. Czasem jeszcze znajdę błędy, więc je poprawiam, co jest nie do uniknięcia. Szczególnie przy takiej „Zojdzie” czy przy takich, gdzie jest stara polszczyzna i pojawiają się trudniejsze słowa bez współczesnych ogonków. A na końcu jest wybieranie okładki.
W tym roku nowa książka się nie ukaże, bo miałam trudną sytuację z moją chorą mamą, tak że ta książka o Ukrainie będzie nie wcześniej niż w lipcu lub sierpniu przyszłego roku.

– A jakie książki lubi pani czytać?
– Mam praktycznie cały zbiór Gąsiorowskiego – czytałam m.in. „Trylogię napoleońską”, bo czegoś z niej potrzebowałam. Ale jak wzięłam „Panią Walewską” do ręki, to się za głowę złapałam, jaka to nudna książka. Ile tam tych opisów jest, jak to się wlecze… Biblioteki mają czasem takie wymianki z książkami, które można wziąć. I wzięłam „Hrabinę Cosel”, też napisaną starym językiem. Lubię czytać stare książki, choć bywają ciężkie. Teraz jeszcze czytam na działce książkę, która prawie się rozpada, „Barbarę Radziwiłłównę”. Lubię historię.
Rozmawiała Agata Tupaj
Fot. wydawnictwo Psychoskok

Czego możemy się spodziewać, czytając „Podróż przedślubną”? – Możecie się spodziewać tego, że jeśli nam się wydaje, że złapaliśmy pana Boga za nogi i wszystko pięknie, to nie zawsze tak jest – odpowiada autorka

Fot. arch. pryw.

Ewa Lenarczyk: Najpierw książka jest w głowie, a potem ze mnie wychodzi. Gdy znajduję się w cugu pisarskim, czuję się jak narkoman i pod koniec pisania powieści, dopóki nie przeleję całego pomysłu na papier, to nie mogę spać