Pognali ich na pewną śmierć. 79. rocznica Marszu Śmierci więźniów KL Stutthof

2024-02-17 07:00:00(ost. akt: 2024-02-16 13:53:04)
Józef Łapiński, Nocleg w kościele w Żukowie, grafika, Zbiory Muzeum Stutthof w Sztutowie

Józef Łapiński, Nocleg w kościele w Żukowie, grafika, Zbiory Muzeum Stutthof w Sztutowie

Autor zdjęcia: Arch. Muzeum Stutthof

Umierali z głodu, zimna, od niemieckich kul… 79 lat temu z niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Stutthof wyruszyły pierwsze kolumny więźniów tzw. Marszu Śmierci. Morderczej ewakuacji nie przeżyło około 17 tys. ludzi.
Był mroźny ranek 25 stycznia roku 1945. To data tragiczna w historii naszego regionu. Tego dnia we wczesnych godzinach porannych teren obozu koncentracyjnego Stutthof opuściły kolumny więźniów. Łącznie blisko 33 tys. osób – 11 tys. z obozu centralnego i blisko 22 tysiące z podobozów – udało się w morderczy Marsz Śmierci. Wskutek wycieńczenia, głodu, chorób, zimna oraz mordów życie straciło ok. 17 tys. spośród nich.

79. rocznica Marszu Śmierci więźniów KL Stutthof


W tym roku obchodzimy 79. rocznicę tych tragicznych wydarzeń. Uroczystości upamiętniające odbyły się w Archikatedrze Oliwskiej w Gdańsku.
Założony 2 września 1939 roku przez Niemców na terenie należącym przed wybuchem II wojny światowej do Wolnego Miasta Gdańskiego – wówczas zdominowanego przez ludność niemiecką – obóz Stutthof był najdłużej działającym obozem na terenach dzisiejszej Polski. Pierwszy transport więźniów, który przybył do wyznaczonego pod przyszły obóz miejsca w dniu 2 września, liczył około 150 osób. Od 1942 r. do obozu koncentracyjnego Stutthof zaczęły nadchodzić transporty więźniów z różnych regionów Polski i innych okupowanych krajów europejskich oraz z innych obozów koncentracyjnych. Do 9 maja 1945 roku uwięziono w nim blisko 110 tys. więźniów. Śmierć wskutek niewolniczej pracy, głodu, epidemii oraz mordów poniosło ok. 65 tys. osób.
Józef Łapiński, Wymarsz z obozu, grafika, Zbiory Muzeum Stutthof w Sztutowie
Fot. Arch. Muzeum Stutthof
Józef Łapiński, Wymarsz z obozu, grafika, Zbiory Muzeum Stutthof w Sztutowie

Jednym z najtragiczniejszych momentów w jego historii była ewakuacja lądowa więźniów. Do historii przeszła ona pod nazwą „Marszu Śmierci”.
Na wieść o zbliżających się wojskach Armii Czerwonej komendantura obozu podjęła decyzję o ewakuacji więźniów z KL Stutthof i jego podobozów. 25 stycznia 1945 roku z obozu centralnego wyruszyły pierwsze kolumny. Przed wymarszem więźniom rozdano pewną ilość obozowej odzieży, koców i prowiant składających się z około 500 g chleba, 120 g margaryny lub topionego sera. Pierwsza kolumna wyruszyła z obozu około godziny 6:00, następne w kolejnych godzinach. Szacuje się, że łącznie 25 i 26 stycznia ewakuacją lądową w obozie centralnym objęto ok. 11 tys. osób.
Józef Łapiński, Nocleg w śniegu, grafika, Zbiory Muzeum Stutthof w Sztutowie
Fot. Arch. Muzeum Stutthof
Józef Łapiński, Nocleg w śniegu, grafika, Zbiory Muzeum Stutthof w Sztutowie

W przypadku podobozów liczba ta była jeszcze większa. W morderczą wędrówkę udało się ponad 22 tys. więźniów. Punktem docelowym ewakuacji miała być szkoła SS w Lęborku. Od początku osiągnięcie przez wycieńczonych, zagłodzonych i często chorych więźniów wydawało się niemożliwe. Komendantura założyła, że opuszczający obóz Stutthof pokonają trasę 140 kilometrów w ciągu 7 dni. Już pierwsze godziny zweryfikowały te plany. Maszerując w ogromnych zaspach śnieżnych i mrozie sięgającym niekiedy poniżej 20 stopni, więźniowie umierali z wycieńczenia. A ci, którzy odstawali od kolumn, byli na miejscu mordowani przez esesmanów. Bardzo szybko zaczęło brakować także pożywienia. Racje, które więźniowie otrzymali przed wymarszem, wielu z nich zjadło od razu. Przez kolejne 3-4 dni nie mieli niczego w ustach.

Sytuację panującą na trasie „Marszu Śmierci” doskonale oddają słowa duńskiego więźnia KL Stutthof, Martina Nielsena:

— Ściemniało się, a my musieliśmy iść dalej. „Prędzej, dołączyć do czoła” – słyszeliśmy stale po bokach i z tyłu kolumny, z tym że rozkazy były podkreślane koniakami lub uderzeniami kolb w plecy. Wreszcie w jakiejś wsi umieszczono nas w nieszczelnej stodole, w której mocno wiało. Większość pchała się z całej siły, by jak najszybciej dostać się pod dach do legowiska. Znalazłem się między ostatnimi. Walczyliśmy rozpaczliwie o miejsca na słomie w zupełnej ciemności, aby tylko nie zostać na klepisku. Następnego ranka znaleźliśmy na klepisku 9 zwłok. To byli ci, co przegrali walkę — wspominał.
 Józef Łapiński, Marsz śmierci, obraz, Zbiory Muzeum Stutthof w Sztutowie
Fot. Arch. Muzeum Stutthof
Józef Łapiński, Marsz śmierci, obraz, Zbiory Muzeum Stutthof w Sztutowie

Z kolei Jan Jarzębowski tak oto opisywał to, co działo się podczas ewakuacji:
— Kilometr przed nami maszerowała jakaś kolumna. Widać ją było dokładnie, ponieważ teren był falisty. Widzieliśmy jej końcówkę z trudem podchodzącą pod górę i padające sylwetki tuż po wystrzałach. Po kilku minutach mijaliśmy te świeże trupy. Przed nami musiały iść jeszcze inne kolumny, ponieważ mijaliśmy i starsze trupy — relacjonował we wspomnieniach.

Dopiero na Kaszubach więźniowie mogli liczyć na pomoc z zewnątrz – tamtejszej ludności polskiej. Historia mieszkańców tego regionu i ich zaangażowania w ratowanie – z narażeniem własnego życia i życia członków swoich rodzin – więźniów KL Stutthof to jedna z najjaśniejszych kart tych dramatycznych wydarzeń. Pomoc Kaszubów nie tylko polegała na dostarczaniu pożywienia, ale także organizowaniu ucieczek czy później ukrywaniu więźniów w swoich gospodarstwach.

— Dla większości ofiar obozu koncentracyjnego Stutthof była to pierwsza i jedyna pomoc, jakiej doświadczyli ze świata zewnętrznego — podkreśla Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum Stutthof w Sztutowie. — Nie może nas zatem dziwić, że pamięć o Marszu Śmierci jest najbardziej żywa w tym regionie. To często pamięć związana z osobistymi losami poszczególnych rodzin, osób, która każdego dnia pokazuje nam, że my wszyscy powinniśmy tworzyć koalicję pamięci o historii i losie więźniów KL Stutthof.

Łącznie w Marszu Śmierci wzięło udział 33 tys. więźniów z obozu centralnego Stutthof i jego podobozów. W trakcie jego trwania śmierć poniosło 17 tys. osób.
— Zapraszamy Państwa, abyśmy w tym szczególnym dniu spotkali się i wspólnie oddali cześć pamięci wszystkim ofiarom KL Stutthof. Historii która trwała 2077 dni, która powinna stanowić przestrogę dla ludzkości i nigdy nie powinna być zapomniana — zaznacza dyrektor Muzeum Stutthof w Sztutowie.

Likwidacja podobozu w Elblągu


Elbląg był w czasie II wojny światowej jednym z miast, w którym prężnie działały podobozy niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof. Więźniowie w Elblągu pracowali w Zakładach Schichaua i w innych mniejszych zakładach. Dnia 12 stycznia 1945 roku rozpoczęła się ofensywa wojsk radzieckich mająca na celu wyzwolenie Polski, a następnie dojście do Berlina. Wojska te znajdowały się w odległości 40-50 km od Stutthofu. 23 stycznia na ulicach Elbląga pojawiły się radzieckie czołgi. Wśród więźniów obozu, którzy zdawali sobie sprawę z sytuacji, zapanował stan napięcia, radości, ale przede wszystkim powstał niepokój o dalsze losy.

25 stycznia 1945 roku w podobozach Stutthofu przebywało 22 172 więźniów. Podobozy rozlokowane były na olbrzymim obszarze. W Prusach Wschodnich znajdowało się 6 podobozów liczących 4685 więźniów, w pasie od Elbląga po Brodnicę. Pierwszym podobozem w Elblągu, który powstał w styczniu 1940 roku, był Podobóz Jeńców Cywilnych Stutthof. Więźniów zakwaterowano w fabryce pędzli i szczotek T. Neumanna, która wówczas należała do zakładów Schichaua przy obecnej alei Grunwaldzkiej. W kwietniu 1941 roku więźniowie zostali przeniesieni do baraków na zapleczu Zakładów Schichau przy obecnej ul. Fredry. W tym podobozie przebywało około 500 więźniów.

19 września 1944 roku została powołana kolejna elbląska filia „Stocznia Schichau Elbląg”, która mieściła się przy obecnej ulicy Radomskiej. Do tego podobozu trafiło 1600 więźniów. W dniach 18 i 20 listopada 1944 roku powstał Przyczółek Mostowy Elbląg, w którym przebywało około 1000 więźniarek. Na terenie Elbląga funkcjonowały również obozy pracy, w których przebywali robotnicy przymusowi, jeńcy wojenni i grupy Żydów. 20 stycznia 1945 roku zlikwidowane zostały podobozy w Hopehill i w Elblągu. Więźniowie z Elbląga powrócili do Stutthofu pieszo. Niestety nieznane są nam dane, czy dziś żyje jeszcze ktoś z byłych więźniów, którzy przebywali w podobozach na terenach Elbląga. Jak podają pracownicy Muzeum Stutthof, ustalenie tego wymagałoby ogromnego nakładu pracy.


Ewakuacja morska więźniów Stutthof


Ewakuacja lądowa więźniów Stutthof, zwana „Marszem Śmierci”, nie była jedynym dramatycznym wydarzeniem, które umęczonym ludziom zgotowali Niemcy w ostatnich miesiącach wojny, którą wiadomo było, że przegrają. Rozkaz Heinricha Himmlera z 14 kwietnia 1945 r. wydany komendantom o niepoddawaniu obozów koncentracyjnych i zorganizowaniu ewakuacji w taki sposób, aby żaden więzień nie dostał się żywy w ręce wroga, spowodował zarządzenie ewakuacji ostatnich pozostałych przy życiu więźniów KL Stutthof drogą morską. Z obozu wyprowadzono dwa ostatnie transporty, w których byli więźniowie wielu narodowości: mężczyźni, kobiety, niepełnoletni i matki z 30 niemowlętami. Po opuszczeniu obozu więźniowie oczekiwali na dalszy transport na polanie położonej w pobliżu przystani w Mikoszewie. W czasie postoju esesmani zastrzelili kilkadziesiąt Żydówek, których ciała wrzucili do lejów po bombach. Pozostałych przy życiu pod osłoną nocy przewieźli przy pomocy łodzi desantowych na Hel. 27 kwietnia 1945 r. miejscowość opuściły cztery barki z więźniami ciągnięte przez holowniki. Ostatni transport został załadowany w Mikoszewie w nocy z 28/29 kwietnia.

Ewakuacja morska przyczyniła się do śmierci ok. 50 proc. spośród 4 360 jej uczestników, którzy byli rozstrzeliwani przez esesmanów w Mikoszewie, Pelzerhaken i Lauterbach, mordowani na barkach lub zmarli z głodu, chorób i zostali nadzy wyrzuceni w czasie rejsu za burty na dno Bałtyku.


Tragedia w Zatoce Lubeckiej


Do jednych z mniej opisywanych, a jakże tragicznych losów więźniów należą wydarzenia na Bałtyku. Do Sassnitz na Rugii 29 kwietnia dotarły barki „Vaterland”, „Wolfgang” i „barka z numerem taktycznym”. Tą ostatnią nocą 29/30 kwietnia osiadła na mieliźnie przy wysepce Greifswalder Oie, a więźniowie ponownie znaleźli się na Rugii. „Barka kwarantannowa” 3 maja minęła Zatokę Lubecką (po ataku samolotu RAF uciekło z niej część eskorty), kończąc rejs następnego dnia na plaży, w pobliżu Eckenförde w Zatoce Kilońskiej. Barka „Ruth” 4 maja dotarła do Flensburga przy granicy duńskiej, skąd 10 maja uwolnieni więźniowie (z 1060 rejs przeżyło 700) udali się statkiem na leczenie i rekonwalescencję do Szwecji. Najtragiczniejszy okazał się los więźniów z barek „Vaterland”, „Volfgang”, które wieczorem 2 maja stanęły przy statkach „Thielbeck”, „Cap Arcona”, „Athen” w Zatoce Lubeckiej. Nocą z 2 na 3 maja więźniowie, próbując ucieczki, przerwali cumy i zepchnęli barki na pobliską plażę, gdzie jednak doścignęli ich SS-mani, mordując ok. 200 osób. Pozostałych pognano do Neustadt, w celu załadowania na statek „Athen”, który skierowano do portu w tym celu, gdzie dotarli po południu 3 maja akurat w momencie, gdy samoloty RAF zbombardowały pozostałe jednostki w zatoce. Dzięki tej nieudanej próbie ucieczki Niemcy nie zdążyli umieścić więźniów na „Athen” przed atakiem RAF, a konieczność wpłynięcia po uciekinierów spowodowała, iż statek w trakcie nalotu stał przy nabrzeżu, a liczba ofiar tragedii w Zatoce Lubeckiej nie przekroczyła 9 tys. osób (nawet więcej, gdyby na „Athen” zdążyli wejść więźniowie z barek „Wolfgang” i „Vaterland”). Atak RAF mógł być podyktowany obawą, że Niemcy mogliby spróbować przerzucić dodatkowe siły do Norwegii w celu kontynuacji oporu, lub by uniemożliwić ewentualną ucieczkę hitlerowskich dygnitarzy (nasuwa się pytanie, dlaczego do RAF szykującego nalot nie dotarła informacja, że na statkach przebywali więźniowie, a nie niemieccy żołnierze czy funkcjonariusze). W przeddzień ataku przeprowadzonego na szerszym odcinku wybrzeża od Kilonii po Wismar Brytyjczycy ostrzegli nim drogą radiową, żądając, by do południa 3 maja wszystkie niemieckie jednostki wpłynęły do najbliższych portów i wywiesiły białe flagi.

— W Zatoce Lubeckiej miała miejsce największa zbrodnia wojenna na morzu w czasie II wojny światowej, za którą ponoszą odpowiedzialność decydenci Rzeszy Niemieckiej. W wyniku ich działania 3 maja 1945, zamiast oczekiwanego wyzwolenia, przyniósł 7 tysiącom więźniów śmierć w płomieniach lub wodzie — opisuje Elżbieta Grot z Muzeum Stutthof.


Przekazani po wojnie Polsce zbrodniarze ze Stutthof sądzeni byli w Gdańsku. Przed Specjalnym Sądem Karnym w Gdańsku w dniach od 25 kwietnia do 1 czerwca 1946 roku stanął 1 esesman, 6 nadzorczyń oraz 7 więźniów funkcyjnych. Kolejny duży proces odbył się w Gdańsku przed Sądem Okręgowym w dniach 8-31 października 1947 roku. Sądzono 25 członków załogi i 1 więźnia funkcyjnego. W kolejnych dwóch procesach tym samym sądem w dniach 5-10 listopada 1947 roku i 1923 stanęło dalszych 39 esesmanów i 1 więzień funkcyjny. Z sądzonych w tych czterech procesach 23 zbrodniarzy skazano na karę śmierci (jedną osobę ułaskawiono i skazano na karę dożywotniego więzienia), jednego na dożywotnie więzienie, pozostałych na kary więzienia od 7 miesięcy do 15 lat, z wyjątkiem 3 więźniów funkcyjnych, których sądy uniewinniły. Jak opisuje Mirosław Gliński w Zeszytach Muzeum Stutthof, w procesach zbrodniarzy obozy Stutthof w Polsce i za granicą sądzonych było ogółem 72 esesmanów oraz 6 nadzorczyń SS, co stanowi zaledwie 2,5 procent wszystkich (przyjmuje się, że w Stutthofie w załodze było około 3000 esesmanów i nadzorczyń SS) członków załogi obozu w latach 1939-1945. Wielu byłych członków załogi obozu żyło w Republice Federalnej Niemiec.


Oprac. K/RAZ

Źródła:
„Muzeum Stutthof w Sztutowie. Zeszyt Muzeum 3”
www.stutthof.org
www.historia-wyzynaelblaska.pl
mat.pras.
IPN
Archiwum Państwowe w Gdańsku