Andrzej Śliwka: To będzie prezydentura rozmowy i współpracy

2024-04-05 08:51:48(ost. akt: 2024-04-05 08:54:53)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Chcę być prezydentem, który będzie łączył ponad podziałami ludzi i dla którego nadrzędnym celem jest rozwój miasta – mówi Andrzej Śliwka kandydujący w wyborach na prezydenta Elbląga.
– Naszej rozmowy nie wypada nie zacząć od pytania: dlaczego chce pan sejmowe ławy zamienić na fotel prezydenta Elbląga?
– W Elblągu spędziłem najpiękniejsze lata swojego życia. Tu się uczyłem – skończyłem I Liceum Ogólnokształcące – tu podjąłem swoją pierwszą pracę, w Elblągu nauczyłem się pływać, jeździć samochodem i najważniejsze: tu zakochałem się w mojej cudownej żonie. A to, że ubiegam się o urząd Prezydenta Miasta, jest wynikiem wielu rozmów z elblążanami. Już w czasie kampanii sejmowej elblążanie zachęcali mnie do startu w wyborach prezydenckich. W wyborach parlamentarnych zagłosowało na mnie blisko 33 tys. osób. Spotkałem się z ogromną sympatią mieszkańców. Także tych, którzy nie popierają PiS, a mimo to namawiali mnie teraz na obecny start. Za każdy z tych głosów dziękuję. To jest dla mnie olbrzymia mobilizacja i wyróżnienie. Dlatego po wygranych wyborach złożę mandat posła. I obiecuję Państwu: każdego dnia będę ciężko pracował na rzecz naszego miasta.

– Witold Wróblewski powiedział „pas” po dekadzie urzędowania na stanowisku prezydenta Elbląga. Nowe rozdanie wkrótce stanie się faktem. Pana wizja prezydentury jest diametralnie różna od tej dotychczasowego włodarza miasta?

– To będzie prezydentura rozmowy i współpracy. Elbląg to miasto, które kocham i zależy mi na jego rozwoju. Dlatego nie mogę bezczynnie patrzeć na psucie naszego miasta, marnowanie jego potencjału. Elbląg rzeczywiście zasługuje na więcej, niż zaoferował mu prezydent Wróblewski oraz pan Missan. Przede wszystkim chcę być prezydentem, który będzie łączył ponad podziałami ludzi, dla którego nadrzędnym celem jest rozwój miasta. Chcę, żeby do Elbląga powróciła normalność. W trakcie tej kampanii spotykam się i rozmawiam z tysiącami elblążan, którzy podkreślają jedno: chcą znowu czuć, że mają wpływ na decyzje podejmowane przez władze miasta. Słyszałem to od elblążan spotkanych na targowisku miejskim, ale również od przedstawicieli elbląskiej kultury, sportu czy organizacji pozarządowych. Przez lata głos mieszkańców był marginalizowany, bo władze wiedziały lepiej, co im potrzeba. Ja tak nie działam. Uważam, że warto słuchać mądrych ludzi, fachowców w swojej dziedzinie, a takich w Elblągu na szczęście nie brakuje.

– Wybiegając w przyszłość, jakie zmiany czekają Elbląg w przypadku pana wygranej?

– Fundamentalne zmiany. Komunikacja z mieszkańcami to jedno, ale zaniedbań do nadrobienia jest więcej, w różnych dziedzinach. Podczas gdy inne miasta prześcigają się w pozyskiwaniu inwestorów, w Urzędzie Miejskim likwidowano referat przedsiębiorczości. Dzisiaj poza rządową inwestycją na Wyspie Spichrzów brakuje nowych, znaczących działań. Inne miasta, dbając o ekologię, rozwijają komunikację miejską; w Elblągu odwrotnie: likwiduje się linie, zmienia rozkłady jazdy na niekorzyść mieszkańców, a ludzie jeżdżą starymi chrupkami. A przypomnę, że w tym samym czasie Olsztyn od zera pobudował linie tramwajowe i ma nowoczesne, niskopodłogowe tramwaje. Inni realizują przedsięwzięcia przyciągające turystów, a obecne władze Elbląga budują miniamfiteatr, mały basen w miejsce okazałego obiektu, ograniczają środki na kulturę, na organizację imprez czy kluby sportowe. Jak widać, będzie nad czym pracować.

– Zgodnie z narracją obecnej władzy Prawo i Sprawiedliwość chciało zabrać elblążanom port. Ile prawdy jest w tego typu sformułowaniach i jak pan na nie reaguje?
– Tyle, ile miasto w budżecie przeznacza na inwestycje w porcie. Czyli okrągłe zero. Na szczęście elblążanie dostrzegają, że panowie rządzący miastem wprowadzają w błąd mieszkańców. Gdyby samorząd był w stanie samodzielnie rozwijać port, to pewnie już by to robił. Jednak od lat w tym temacie nic się nie dzieje. W budżecie miasta nie ma nawet złotówki na inwestycje portowe; podobnie w wieloletniej prognozie finansowej do 2035 roku. Ja chciałem zagwarantować stałe finansowanie poprzez wpisanie go na listę portów o strategicznym znaczeniu dla gospodarki narodowej. Gdyby z politycznych względów to nie zostało zablokowane przez Wróblewskiego i jego współpracowników, tor byłby już pogłębiony i do miasta płynęłyby miliony złotych na modernizację infrastruktury portowej. Dzisiaj nie mamy nic poza obietnicami, że w przyszłym roku znajdą się środki. Ale już nie 100 mln, a 30. Gdzie wyparowało 70 mln zł? I powiem jeszcze, że ktokolwiek będzie rządził w przyszłości Elblągiem, a będzie realnie myślał o rozwoju elbląskiego portu, to będzie musiał zwrócić się o finansowanie zewnętrzne. Bo samorząd tego nie udźwignie, bo w perspektywie kilku lat potrzeba ok. 500 mln zł na to. Moja propozycja opierała się na sprawdzonym modelu portów w Gdańsku, Gdyni czy Szczecinie.

– „Przekop Mierzei trzeba dokończyć, bez względu na to »czy on się Tuskowi podoba, czy nie«”. Autorem tych słów jest nie kto inny, jak… premier Donald Tusk, który powiedział również, że: „Dziewięć kilometrów zostanie w tym roku zaczęte, a te 900 m, które ma doprowadzić do portu w Elblągu, w przyszłym roku rozpoczniemy przygotowanie do tego”.
– Z mojej strony leżała konkretna oferta na stole, rozwojowa, gwarantująca Elblągowi sukces. Niestety, władze miasta ją odrzuciły. Ciekawe, czy dzisiaj pan Wróblewski, pan Missan są zadowoleni, że zamienili konkretne pieniądze na obietnicę, którą przywieźli politycy 2 tygodnie przed wyborami.

– Pytanie z gatunku tych obligatoryjnych: co zrobić, by elblążanie nie opuszczali miasta w poszukiwaniu pracy?
– W ostatnich 10 latach Elbląg wyludnił się o ok. 10 tysięcy osób. W głównej mierze wyjeżdżają ludzie młodzi, którzy nie widzą tu dla siebie perspektyw. Aby odwrócić tę tendencję, potrzeba dobrze płatnych miejsc pracy, ale ciężko je tworzyć, jak nie ma nowych inwestorów. Brakuje również zrozumienia potrzeb młodych ludzi, którzy oczekują nowoczesnego, fajnego miejsca do życia. Chcą ciekawych imprez związanych z kulturą, rozrywką czy sportem. A można odnieść wrażenie, że obecna władza tłamsi ludzi aktywnych, którzy chcą coś zrobić dla miasta. To trzeba zmienić. Mamy predyspozycje, aby stać się w przyszłości dobrym miejscem do życia.

– Jako że rozmawiamy o problemach, to nie sposób nie zapytać o główne problemy Elbląga, a tym samym elblążan.
– Głównym problemem jest brak komunikacji władz miasta z mieszkańcami, ale również inwestorami, różnymi instytucjami. Brakuje dialogu. Miasto nie potrafiło się dogadać z dostawcą energii – i mamy jedne z najwyższych cen ciepła w kraju. To wielkie zaniechania rządzących, że nie zbudowali nowego źródła przy ulicy Dojazdowej na paliwa odnawialne. Były na to wielkie pieniądze z zewnętrznych środków. Miasto zrobiło rewolucję w komunikacji miejskiej, nie słuchając próśb mieszkańców. Wprowadzili zmiany, które miały dać oszczędności, a okazało się, że koszty wzrosły, bo mniej ludzi korzysta obecnie z komunikacji. Problemem miasta jest, podsumowując, obecna władza, która zamknęła się w swoich gabinetach i nie słucha elblążan. Moja prezydentura będzie diametralnie inna.

– Jakiś czas temu powiedział pan, że chciałby powrotu dawnego województwa elbląskiego. Jak dalece jest to realna perspektywa?

– Gdyby pojawiła się taka możliwość, to oczywiście będę ją wspierał. Elbląg od utraty statusu miasta wojewódzkiego ulega degradacji. Każdy to widzi. Myślę, że to dobry czas, aby porozmawiać o reformie administracyjnej. Ta realizowana przez Jerzego Buzka wyrządziła Elblągowi wiele krzywd. Jeśli choć jest cień szansy na powrót województwa elbląskiego, czy też żuławskiego, to trzeba o to walczyć i będę to robił. Trzeba jednak walczyć o to, aby Elbląg odzyskał należne mu miejsce na mapie kraju. Dobrym rozwiązaniem byłoby, aby na stałe w Elblągu urzędował albo marszałek województwa, albo wojewoda.