Mama wciąż nad nami czuwa. Historia prawdziwa

2024-05-26 07:00:00(ost. akt: 2024-05-25 20:41:11)
Małgosia to niezwykle skromna osoba, o bardzo wrażliwej duszy

Małgosia to niezwykle skromna osoba, o bardzo wrażliwej duszy

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Miała zaledwie 20 lat, gdy musiała zaopiekować się trójką młodszego rodzeństwa. I choć przyszła na świat 1 czerwca w Dzień Dziecka, to nie zawsze była możliwość, by radośnie świętować. Piękna, mądra i bardzo wrażliwa kobieta, której życie mogłoby posłużyć za scenariusz filmu.
Małgosia to niezwykle skromna osoba, o bardzo wrażliwej duszy. Odkąd sięga pamięcią, w rodzinnym domu ojciec pił i robił awantury. Mama, skromna kobieta, pracowała, zajmowała się domem i piątką dzieci. Ojciec nie przejmował się tym, czy w domu dzieci mają co jeść, czy opłaty są zrobione; wolał pić z kolegami i martwił się jedynie, czy starczy pieniędzy na alkohol. Pijany urządzał awantury i stosował przemoc. Mama Małgosi dbała o dzieci, starała się, by przemoc jak najmniej ich dotykała. W końcu, po wielu interwencjach policji, ojciec trafił do więzienia za stosowaną wobec rodziny przemoc.

— Pamiętam, jak policja przyjechała po ojca, zabrała go, a mama wtedy powiedziała, że w końcu w domu będziemy mieć spokój — opowiada.

— Cieszyliśmy się wszyscy, że przez ponad rok będziemy mieszkać bez ojca. Długo się jednak tym szczęściem nie nacieszyliśmy, bo ojca policja zabrała pod koniec lutego, a mama zmarła w maju 2007 roku. Zachorowała na zapalenie płuc, potem została zarażona sepsą i po kilku dniach pobytu w szpitalu odeszła. To był dla nas ogromny szok. Nikt się nie spodziewał, że tak się stanie. Śmierć najbliższej osoby sprawiła, że świat przewrócił się do góry nogami. Były łzy i ból, żal i niepewność, co z nami będzie. Myślałam, że to zły sen, chciałam się jak najszybciej z niego obudzić. Niestety, to była rzeczywistość…

Nigdy nie było im łatwo
Małgosia urodziła się 1 czerwca, jednak z braku pieniędzy w domu nie świętowano jej urodzin; rodzeństwo także nie mogło liczyć na prezenty. W święta też dzieci musiały się zadowolić skromnym prezentem gwiazdkowym pod choinkę. Nie zawsze też święta rodzina spędzała w radosnej atmosferze.

— Pamiętam ostatnią wigilię spędzoną z mamą. Mieliśmy spędzić ją uroczyście w domu. Od rana mama gotowała i przygotowywała dom — wspomina.

— My oczywiście pomagaliśmy jej we wszystkim, lepiliśmy pierogi, ubieraliśmy choinkę. Cieszyliśmy się na wspólną wieczerzę. Niestety ojciec przyszedł do domu pijany, zaczął się awanturować. Kiedy wyszedł znów do kolegów, my zasiedliśmy do stołu. Podzieliliśmy się opłatkiem, coś zjedliśmy, ale atmosfera była smutna. Każdy z nas myślami błądził gdzieś daleko. Pragnęliśmy mieć piękne święta, a najbliższa nam osoba je zepsuła.

Musiała zaopiekować się rodzeństwem
Małgosia była najstarsza z całego rodzeństwa. Nie wyobrażała sobie, by rozdzielono ją z rodzeństwem, że trójka niepełnoletnich jeszcze dzieci miałaby trafić do domu dziecka lub innych rodzin zastępczych. Walczyła przed sądem o stworzenie rodziny zastępczej.

— Nic nie mogło się równać z bólem, jaki wtedy czułam. Po takiej stracie człowiek inaczej podchodzi do kwestii cierpienia. Przesuwa się granica. Złość i strach zadomowiły się w moim sercu na dobre, przez wiele długich lat — mówi.

— Pogrzeb mamy pamiętam jak przez mgłę, musiałam być jednak silna, bo przecież młodsze rodzeństwo mnie potrzebowało. Najmłodszy brat miał wtedy 3 lata, kolejny 9 lat i siostra 13 lat. Starszy brat był już pełnoletni, a ja miałam 22 lata. W tej tragedii nie zostaliśmy sami, pomagała nam rodzina, sąsiedzi i znajomi. Było tyle spraw do załatwienia: sprawy pogrzebowe, rachunki, a my zostaliśmy bez żadnego dochodu, bo tylko mama pracowała. Aby nie zabrano młodszego rodzeństwa do jakiejś placówki opiekuńczej, musiałam wystąpić do sądu o opiekę nad nimi. Kiedy w sądzie padło pytanie: „czy chcę być rodziną zastępczą dla trójki młodszego rodzeństwa”, odpowiedziałam: „tak”. Kamień spadł mi z serca, kiedy wyrok sądu pozwolił mi zostać rodziną zastępczą dla rodzeństwa. To był znak, że nasza mama nad nami czuwa.

Była ojcem i matką
I tak z dnia na dzień Małgosia musiała przejąć rolę głowy domu, matki i ojca. Młodsze rodzeństwo nie do końca rozumiało, co się dzieje i dlaczego mama odeszła i już nie wróci. Wszyscy byli w szoku, dzieci bardzo przeżywały tę sytuację, płakały, trudno było im ze sobą rozmawiać.

— Śmierć mamy to było dla nas trudne przeżycie. Cały świat zawalił mi się na głowę. Musiałam stać się odpowiedzialna za rodzeństwo, zając się domem, zakupami, rachunkami. Dzieciaki przeżywały brak mamy, ja po nocach płakałam bezgłośnie w poduszkę, modliłam się, prosiłam mamę, żeby mi jakoś pomogła. Bardzo się bałam, że nie dam rady, że nie podołam wszystkim obowiązkom. Jednak miałam wewnętrzną siłę, która mówiła mi, że nie mogę się poddać, bo przecież teraz dobro rodzeństwa jest najważniejsze. Minęło już ponad 12 lat od śmierci mamy, a ja wciąż odczuwam jej brak, tęsknotę za rozmowami z nią, przytuleniem i ciepłem.

Pochowali ojca obok mamy
Przez wiele lat ojciec Małgosi był bezdomny. Po wyjściu z więzienia chciał wrócić do rodziny, ale wciąż pił i dzieci się go bały. W 2016 roku rodzina otrzymała informację, że ich ojciec zginął w Niemczech. Pomimo wszystkich doznanych krzywd z jego strony Małgosia z rodzeństwem podjęła decyzję o sprowadzeniu zwłok z zagranicy.

— Ciało ojca spoczęło obok mamy — mówi.

— Myślę, że mama by tak chciała. Na swój sposób go przecież kochała, żyli razem wiele lat, mieli dzieci. Nie wyobrażałam sobie, że zostawię go tam w obcym kraju. Myślę, że nawet największym wrogom trzeba umieć przebaczyć, a nie stosować odwet. Może gdyby ojciec nie pił, nasze życie potoczyłoby się inaczej. Przebaczenie wcale nie oznacza, że przyzwalamy na zło, że zgadzamy się na krzywdę, którą ktoś nam wyrządził. Po prostu, zamiast sączyć jad i pozwalać, by złość zjadała nas od środka, stwierdzamy, że tak było i już się nie odstanie.

Celebrują wspólne chwile i dobre wspomnienia
Kiedy Małgosia została rodziną zastępczą dla rodzeństwa, wspólnie przygotowywali święta. W wigilię odwiedzali grób mamy i tę tradycję podtrzymują do dziś.
— W wieczerzę wigilijną rzadko rozmawiamy o mamie — mówi Małgosia. — Nikt z nas nie powstrzymałby łez, bo wciąż nam jej brakuje. Teraz już większość rodzeństwa mieszka samodzielnie, ma swoje rodziny. Ze mną mieszka najmłodszy brat, ma teraz 17 lat. Jest bardzo dobrym młodym człowiekiem, miłym, rozsądnym, pomaga mi w domu. Dobrze się uczy i nie stwarza żadnych problemów. Jestem z niego bardzo dumna i bardzo go kocham. On nie pamięta zupełnie mamy, więc opowiadamy mu, jaka była, wspominamy radosne sytuacje.

Mama jest wciąż blisko

Małgosia wciąż ma rzeczy swojej mamy w kartonach. Są dla niej cenną pamiątką. Wciąż też w telefonie ma wpisany numer mamy.

— Mam kolczyki i dezodorant, które mi podarowała w ostatnią wspólną wigilię — wspomina.

— Siostra ma wpis w pamiętniku od mamy. Te rzeczy mają dla nas ogromną wartość sentymentalną. Czuję, że mama jest przy nas, śni mi się, często rozmawiam z nią w myślach. Kiedy siadam do wieczerzy wigilijnej, myślę o niej, wspominam, jak nas przytulała. Smutno mi, że tak krótko była z nami, ale nawet przez ten czas nauczyła nas wiele i dała ogrom miłości. Choć sama jestem dorosła, to bardzo mi jej brakuje…


Rodzina jest najważniejsza

Małgosia wierzy, że w życiu każdy z nas ma wyznaczoną drogę. W 2018 roku wyszła za mąż, pracuje, stara się cieszyć każdą chwilą.

— Chciałabym być szczęśliwa, mieć dzieci i pragnęłabym też szczęścia dla mojego rodzeństwa, a w szczególności dla najmłodszego brata — mówi.

— Wierzę, że mama nad nami czuwa, wciąż czuję jej obecność. Jesteśmy z rodzeństwem bardzo ze sobą związani, pomagamy sobie w trudnych chwilach, razem cieszymy się z sukcesów, uczestniczymy w ważnych wydarzeniach. W Dzień Mamy razem pójdziemy na cmentarz, zapalimy znicze, postawimy kwiaty. Choć nie mieliśmy łatwego dzieciństwa, życie nas nie rozpieszczało, to dostaliśmy lekcję, która nauczyła nas, że rodzina jest najważniejsza.

Joanna Karzyńska