"Lubię Niemena i techno". Oskar Mir – wokalista pochodzący z Elbląga niedawno wypuścił swój kolejny singiel
2024-05-26 17:00:00(ost. akt: 2024-05-25 21:50:15)
Niewiele jest takich zjawisk muzyki rozrywkowej w naszym mieście, jak Oskar Mir. Ten pochodzący z Elbląga wokalista niedawno wypuścił swój kolejny singiel. Jednak to nie wszystko – już w tym miesiącu ukaże się jego pierwsza płyta. – „Orfeusz” – bo taki nosi tytuł – opowie słuchaczom o różnicach w postrzeganiu za dnia oraz nocą. Jest to też opowieść o utraconej miłości, o życiu pary przesiąkniętej sztuką, rzadko spotykanej elegancji, o bardzo silnych emocjach tkwiących wewnątrz – wyjaśnia muzyk.
– Twoja kariera muzyczna w tym roku rozwija się w zawrotnym tempie. W ciągu ostatnich miesięcy wydałeś trzy single. Po melancholijnym „Dla kogo jesteś” oraz intrygującej „Spirali” niedawno ukazał się utwór „Pietà (Wybieraj)”. Jak wyglądał proces tworzenia tego singla i co sprawiło, że uzyskał on właśnie taki kształt?
– Wyobraź sobie myśl, którą musisz z siebie wyrzucić, ponieważ nieznośnie tkwi w głowie. Taka jest ta piosenka. Czasami, będąc ze sobą w związku, ludzie mają kłopot z wyrażaniem, czego oczekują od drugiej strony. Długotrwale z tego powodu tworzy się napięcie. To właśnie wrażenie, wraz ze zmysłowością, chciałem zawrzeć w kompozycji i sposobie śpiewania.
Napisanie tego utworu wiąże się też z bólem, jaki przeżywałem, nie rozumiejąc, dlaczego bliska mi osoba tak silnie nalega na to, żebym zaczął się zmieniać i punktuje coraz więcej wydumanych wad. Przeczuwałem rozpad relacji. Jim Morrison powiedział kiedyś, że czasami to najbliżsi potrafią zabijać z uśmiechem na twarzy – zmuszając ukochaną osobę do zniszczenia osobowości, z którą ona naprawdę się identyfikuje. A jednak też nie pozostaję bezrefleksyjny – po wielu miesiącach zrozumiałem, że może jednak pewne zmiany miały w całej tej sytuacji sens. Utwór w całości jest skomponowany przeze mnie. Za produkcję, miks i mastering odpowiada Ragaboy – człowiek znany ze współpracy z Melą Koteluk, T. Love, Sorry Boys, Pablopavo czy Hey. Zdobywca złotych płyt oraz platynowej płyty za współtworzenie albumu „Spadochron”. Na perkusji zagrał mój druh z niegdyś prężnie działającego zespołu Uncle Jeyphon, Marcin Sułek. Wiktor Piskorz pomógł to zarejestrować w zaimprowizowanym studio przy Galerii El. Za użyczenie lwiej części sprzętu wielkie dzięki Wojtkowi Minkiewiczowi.
– Wyobraź sobie myśl, którą musisz z siebie wyrzucić, ponieważ nieznośnie tkwi w głowie. Taka jest ta piosenka. Czasami, będąc ze sobą w związku, ludzie mają kłopot z wyrażaniem, czego oczekują od drugiej strony. Długotrwale z tego powodu tworzy się napięcie. To właśnie wrażenie, wraz ze zmysłowością, chciałem zawrzeć w kompozycji i sposobie śpiewania.
Napisanie tego utworu wiąże się też z bólem, jaki przeżywałem, nie rozumiejąc, dlaczego bliska mi osoba tak silnie nalega na to, żebym zaczął się zmieniać i punktuje coraz więcej wydumanych wad. Przeczuwałem rozpad relacji. Jim Morrison powiedział kiedyś, że czasami to najbliżsi potrafią zabijać z uśmiechem na twarzy – zmuszając ukochaną osobę do zniszczenia osobowości, z którą ona naprawdę się identyfikuje. A jednak też nie pozostaję bezrefleksyjny – po wielu miesiącach zrozumiałem, że może jednak pewne zmiany miały w całej tej sytuacji sens. Utwór w całości jest skomponowany przeze mnie. Za produkcję, miks i mastering odpowiada Ragaboy – człowiek znany ze współpracy z Melą Koteluk, T. Love, Sorry Boys, Pablopavo czy Hey. Zdobywca złotych płyt oraz platynowej płyty za współtworzenie albumu „Spadochron”. Na perkusji zagrał mój druh z niegdyś prężnie działającego zespołu Uncle Jeyphon, Marcin Sułek. Wiktor Piskorz pomógł to zarejestrować w zaimprowizowanym studio przy Galerii El. Za użyczenie lwiej części sprzętu wielkie dzięki Wojtkowi Minkiewiczowi.
– Jak można przeczytać, piosenka „opowiada o krytycznym momencie w związku między ludźmi”, a inspiracją do jej napisania była dla Ciebie rzeźba ,,Pietà Rondanini” Michała Anioła, którą widziałeś w Mediolanie. Co chciałeś przekazać tym utworem?
– Rzeczywiście, tuż przed studiami wybrałem się na kilkutygodniową podróż po Italii. To chyba tam na zawsze zakochałem się w sztuce. Podróżowałem od miasta do miasta, grając na ulicach i w ten sposób zarabiając na jedzenie, imprezy i transport.
Piosenka jest o miłości, dojrzałości lub jej braku. O komunikacji i decyzjach. Jeżeli nie postanowimy, jeżeli nie podejmiemy decyzji – miłość może umrzeć. Jedynie dojrzałość ją uratuje. Tylko czy stać nas na nią? Newralgiczność sytuacji, zdenerwowanie i zniecierpliwienie działają na niekorzyść pary. Nadchodzą nieuniknione zmiany. Na lepsze lub na gorsze. Pietà to znany w sztuce motyw, który można opisać rodzajem smutnej troskliwości. Bez dodanej warstwy historycznej i sakralnej, w praktyce – przedstawia mężczyznę w ramionach kobiety. Na okładce singla i w lyrics video zamieniam miejsca – mężczyzna czule i dbale pochyla się nad kobietą. Przesłaniem piosenki może być to, żeby nie milczeć o ważnych sprawach, a z każdą trudniejszą czy niepokojącą myślą w relacji warto zmierzyć się raczej prędzej niż później. Chociaż często przynosi to ból, potrafi on przeminąć i ten jego rodzaj jest zdecydowanie lepszy niż śmierć uczucia.
– Swoją muzykę określasz jako alternatywny pop. Widać, że stawiasz na oryginalność i różnorodność w tworzeniu muzyki. Ale czy są jacyś wykonawcy, muzycy, zespoły, które miały wpływ na całokształt Twojej twórczości? Co Cię inspiruje?
– Lubię Niemena i techno. To hasło, które jest już moim sloganem wskazuje na fakt, że kładę nacisk na ekspresyjne śpiewanie, ale do powstania projektu zainspirowały mnie też hipnotyczne, wciągające, nocne brzmienia wielkich miast. Mógłbym się opisać jako Werter XXI wieku. W głowie mam romantyzm i sporo imprezuję. Można mnie czasem spotkać notującego nowy wiersz o 3:00 w nocy na podziemnej, elektronicznej potańcówce obok palmy w Warszawie. Jestem obecnie zasłuchany w takich wykonawcach jak Republika, Niemen oraz we wpływowych twórczyniach i twórcach elektroniki, jak Gus Gus, FKA Twigs czy St Vincent.
– Od niedawna współpracujesz z wytwórnią 33 Records, a oprócz tego również z dwoma innymi muzykami – Tomaszem „Ragaboyem” Osieckim oraz Tomkiem Czyżewskim. Jak doszło do tych współprac i jak je oceniasz?
– Zacznę od Ragaboya. Jest to spotkanie trudne do wytłumaczenia. Kiedy pierwszy raz w życiu usłyszałem piosenkę Meli Koteluk „Spadochron” – mniej więcej w okolicach debiutu artystki – coś przeskoczyło mi w postrzeganiu muzyki. Po wielokrotnym odsłuchu uznałem, że minimalizm jest bardzo ciekawym tropem, a polski pop to szczególna jakość. Rodzaj małej rewolucji. Zacząłem te myśli niewiele później urzeczywistniać w twórczości, po raz pierwszy zagrałem nie-rockowo i napisałem w ojczystym języku. Kilka lat później szukałem producenta, który miał pomóc mi osiągnąć standard brzmieniowy niemożliwy wówczas do osiągnięcia solo. Szukałem po grupkach na Facebooku. Testowałem kilka osób – jedna w swoim profesjonalnym obyciu szczególnie przypadła mi do gustu. Oczywiście po kilku wspólnie opracowanych utworach okazało się, że to człowiek odpowiedzialny za kompozycję „Spadochron”. Przypadek? Nie sądzę! Dziś gra w moim zespole jako multiinstrumentalista, ze szczególnym zwróceniem się w stronę linii basowych. Tomka Czyżewskiego z zespołu .usmi poznałem, grając na festiwalu FAMA w roku 2021. Był laureatem festiwalu, podobnie jak projekt Milito, z którym zagrałem ja. Zaprzyjaźniliśmy się i kwestią czasu były wspólne próby. Zaskoczył mnie tym, że nie tylko jest zdolnym gitarzystą, ale również gra na klawiszach, perkusji elektronicznej i śpiewa. Dodaje vintage'owego zadzioru do naszych koncertów. Wytwórnia 33 Records to profesjonaliści, których udało mi się poznać dzięki menedżerskiej robocie w agencji SmoothSail Music. Zestaw bardzo rozrywkowych osobowości. Nie da się w ich towarzystwie nudzić, a w połączeniu z naprawdę dobrą robotą, jaką wykonują, dostałem solidną podstawę pod profesjonalizację zawodu muzyka i kompozytora. Wierzę w młode, prężne i niestandardowo działające wytwórnie. Doszliśmy do wniosku, że wspólne działanie to obopólna korzyść. Podpisałem z nimi w styczniu 2024 swój pierwszy kontrakt wydawniczy.
– Zacznę od Ragaboya. Jest to spotkanie trudne do wytłumaczenia. Kiedy pierwszy raz w życiu usłyszałem piosenkę Meli Koteluk „Spadochron” – mniej więcej w okolicach debiutu artystki – coś przeskoczyło mi w postrzeganiu muzyki. Po wielokrotnym odsłuchu uznałem, że minimalizm jest bardzo ciekawym tropem, a polski pop to szczególna jakość. Rodzaj małej rewolucji. Zacząłem te myśli niewiele później urzeczywistniać w twórczości, po raz pierwszy zagrałem nie-rockowo i napisałem w ojczystym języku. Kilka lat później szukałem producenta, który miał pomóc mi osiągnąć standard brzmieniowy niemożliwy wówczas do osiągnięcia solo. Szukałem po grupkach na Facebooku. Testowałem kilka osób – jedna w swoim profesjonalnym obyciu szczególnie przypadła mi do gustu. Oczywiście po kilku wspólnie opracowanych utworach okazało się, że to człowiek odpowiedzialny za kompozycję „Spadochron”. Przypadek? Nie sądzę! Dziś gra w moim zespole jako multiinstrumentalista, ze szczególnym zwróceniem się w stronę linii basowych. Tomka Czyżewskiego z zespołu .usmi poznałem, grając na festiwalu FAMA w roku 2021. Był laureatem festiwalu, podobnie jak projekt Milito, z którym zagrałem ja. Zaprzyjaźniliśmy się i kwestią czasu były wspólne próby. Zaskoczył mnie tym, że nie tylko jest zdolnym gitarzystą, ale również gra na klawiszach, perkusji elektronicznej i śpiewa. Dodaje vintage'owego zadzioru do naszych koncertów. Wytwórnia 33 Records to profesjonaliści, których udało mi się poznać dzięki menedżerskiej robocie w agencji SmoothSail Music. Zestaw bardzo rozrywkowych osobowości. Nie da się w ich towarzystwie nudzić, a w połączeniu z naprawdę dobrą robotą, jaką wykonują, dostałem solidną podstawę pod profesjonalizację zawodu muzyka i kompozytora. Wierzę w młode, prężne i niestandardowo działające wytwórnie. Doszliśmy do wniosku, że wspólne działanie to obopólna korzyść. Podpisałem z nimi w styczniu 2024 swój pierwszy kontrakt wydawniczy.
– W Twoich social mediach jest już głośno o nadchodzącej premierze Twojej debiutanckiej płyty „Orfeusz”. Jaki zamysł za nią stoi i jakich kawałków będzie można się w niej spodziewać?
– Będzie to – nietypowo dla debiutanta – dwupłytowy album. „Orfeusz” opowie słuchaczom o różnicach w postrzeganiu za dnia oraz nocą. Jest to też opowieść o utraconej miłości, o życiu pary przesiąkniętej sztuką, rzadko spotykanej elegancji, o bardzo silnych emocjach tkwiących wewnątrz. Pierwsza część albumu (DZIEŃ) to gratka dla fanów polskiej, szlachetnej muzyki popularnej i nieoczywistości. Drugą (NOC) natomiast polecam bywalcom całonocnych imprez techno/rave. Oficjalna premiera to 24 maja 2024.
– Z okazji nadchodzącej premiery albumu zagraliście kilka koncertów i kolejne macie już w planach. Jednak to są pierwsze Twoje koncerty z nowym zespołem. Jak wrażenia z dotychczasowych koncertów?
– Od jakiegoś czasu mieszkam w XVIII-wiecznym dworku w Beskidach. Jego właścicielem w dawnych czasach był, według relacji właściciela, prawdopodobny twórca melodii hymnu – Michał Ogiński. To tam zaprosiłem do rozpoczęcia przygody jako trio. Tajemnicza, archaiczna i szlachetna atmosfera miejsca pozwoliła na to, że nie tylko w niezwykłych warunkach zaaranżowaliśmy utwory, ale także otworzyliśmy się wobec siebie. Dość powiedzieć, że gram teraz z przyjaciółmi, a więc tworzymy prawdziwy zespół, nie zaś zestaw muzyków sesyjnych grających z Oskarem Mirem. Bardzo solidny team. Zaskakujący na koncertach i nieustannie zmieniający instrumentarium w trakcie tego samego show. Trasa „Orfeusz Tour” już w trakcie! Elblążan szczególnie zapraszam na gdański, znany i lubiany Fląder Festiwal. To już jego 21. edycja. Zagramy tam 14 czerwca. Dat jednak przybywa i w tym roku na pewno zagramy też w Elblągu.
– Czy pracujesz już nad nowym kawałkiem? Na jakie brzmienia chcesz postawić tym razem?
– Wszystkie utwory na płytę są gotowe, a singlem wydawanym w dniu premiery będzie piosenka „Pracownia (Dzwonię)”. Opowie o mijaniu się w bliskości i błądzeniu. O rozchodzeniu się dróg. Wszystko to w atmosferze pracy nad dziełami sztuki. Sentymentalny kawałek w archaicznej, czasem mitologicznej oprawie.
– Wszystkie utwory na płytę są gotowe, a singlem wydawanym w dniu premiery będzie piosenka „Pracownia (Dzwonię)”. Opowie o mijaniu się w bliskości i błądzeniu. O rozchodzeniu się dróg. Wszystko to w atmosferze pracy nad dziełami sztuki. Sentymentalny kawałek w archaicznej, czasem mitologicznej oprawie.
Rozmawiała Agata Tupaj
Oskar Mir to wokalista śpiewający w nurcie alternatywnego popu. Trochę Werter, trochę Bohun. Lubi Niemena i techno. Kocha sztuki wizualne. Chętnie współpracuje z malarzami, performerkami, filmowcami.
Tworzy i gra koncerty na terenie całego kraju. W czasie pandemii, w 2020, był headlinerem na najdziwniejszej dotychczasowej edycji-widmo festiwalu w Kostrzynie nad Odrą, nazwanym Narniostock, w miejscu i czasie, gdzie zazwyczaj odbywał się Pol'And'Rock.
Przez ostatnie kilka lat zdobywał doświadczenie grając na festiwalu FAMA, uczestniczył w programie Tak Brzmi Miasto: Summer Camp oraz ZAiKS TekstMisja. Oprócz zagrania kilkudziesięciu koncertów w klubach i na festiwalach w Polsce, ostatnio wystąpił na swoim pierwszym zagranicznym festiwalu, tzn. Bunda Rokas (Litwa).
Wigor i energię, charakterystyczne dla jego występów live czerpie z nałogowego oglądania w szkole średniej starych nagrań koncertów Pearl Jamu i Nirvany. Na jego muzykę składa się polski tekst, hipnotyczność podobna muzyce elektronicznej oraz spotykana wyłącznie w muzyce gitarowej dynamika i emocjonalność. Brzmi to wszystko jak współczesne wielkie miasta.
Zdobywca wielu elbląskich i ogólnopolskich wyróżnień oraz nagród.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez