Łatwo było krzyczeć „Wolne Media”, gdy zagrożenie miało twarz Jarosława Kaczyńskiego

2024-07-04 16:44:41(ost. akt: 2024-07-04 16:49:53)

Autor zdjęcia: pixabay

W ważnej sprawie społecznej - obrony mediów w Polsce, a więc obrony demokracji -publikujemy artykuły ukazane się na ten temat. W Forbes ukazał się artykuł Pawła Rutkiewicza.
Łatwo było krzyczeć „Wolne Media”, gdy zagrożenie miało twarz Jarosława Kaczyńskiego. Trudniej, gdy ma oblicze Google lub Mety czytamy w artykule.

Posłowie i posłanki KO, Trzeciej Drogi oraz Konfederacji nie posłuchali apelu największych wydawców cyfrowych o to, aby wprowadzając do polskiego prawa unijną dyrektywę w sprawie prawa autorskiego na rynku cyfrowym (DSM), zadbać o bezpieczeństwo mediów informacyjnych. Poprawka w tej sprawie przepadła w Sejmie. Pozostaje więc apelować do senatorów i senatorek o to, aby Senat naprawił błąd Sejmu.

Na początek obrazek z niedawnej przeszłości: 17 grudnia 2021 r. Sejm, głosami Zjednoczonej Prawicy, uchwalił tzw. lex TVN. Dobrze pamiętam ten dzień, ponieważ uczestniczyłem wtedy w szkoleniu dla dziennikarzy. Gdy dotarła wiadomość o przyjęciu przez Sejm projektu ustawy uderzającej bezpośrednio w największe medium informacyjne, wszyscy wpadli w panikę. Było to zrozumiałe — gdyby doszło do spacyfikowania największego niezależnego medium informacyjnego, pozostałe wolne media zniknęłyby jedno po drugim, niczym Atrydzi na Arrakis po inwazji Harkonnenów, czyli, parafrazując słowa barona Vladimira Harkonnena, "w ciemności".

Co było potem, pamiętają wszyscy: protesty, wielka mobilizacja środowiska dziennikarskiego, naciski międzynarodowe. Nic podobnego nie dzieje się teraz — po tym, jak w piątek 28 czerwca Sejm odrzucił poprawkę do ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, która wzmocniłaby polskich wydawców w negocjacjach z big techami. A powinno.

Jak pisze Rutkiewicz, rządowy projekt nowelizacji ustawy o prawach autorskich stanowi wdrożenie unijnej dyrektywy "w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym" (DSM). Polska jest ostatnim krajem Unii Europejskiej, który jeszcze tych przepisów nie wprowadził. Jest to prawo ważne i potrzebne, ponieważ reguluje m.in. kwestie tantiem dla artystów za rozpowszechnianie ich utworów na platformach streamingowych, wykorzystywanie utworów na potrzeby pracy zdalnej oraz wynagrodzenia dla wydawców cyfrowych za wykorzystywanie przez platformy treści tworzonych przez dziennikarzy. W ostatnim punkcie chodzi o to, że cyfrowi giganci — Google, Meta, X itd. — wykorzystują treści dziennikarskie do wyświetlania na nich reklam, na czym zarabiają krocie, a wydawcy (nie mówiąc o tworzących treści dziennikarzach) nie mają z tego nic.

Niestety, implementując unijne prawo, polski ustawodawca "zapomniał" o tym, że aby przepisy były skuteczne, wydawcom trzeba zapewnić możliwość ich egzekwowania. "Przypomniała" o tym posłanka Daria Gosek-Popiołek z Lewicy, składając do projektu ustawy trzy poprawki. Precyzowały one, kiedy wydawcy mieliby prawo do wynagrodzenia od big techów, nakładały na platformy cyfrowe obowiązek udostępniania wydawcom mediów informacji niezbędnych do ustalenia wysokości tego wynagrodzenia oraz — co być może najważniejsze — wprowadzały możliwość mediacji prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w sytuacji, gdyby dwustronne negocjacje wydawcy z daną platformą cyfrową przeciągały się powyżej trzech miesięcy.

Poprawki przepadły jednak głosami Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Konfederacji. Za przyjęciem poprawek zagłosowała tylko garstka posłów KO, w tym Franciszek Sterczewski i Małgorzata Tracz (we wszystkich trzech przypadkach). Ironią jest, że za przyjęciem korzystnych dla mediów zmian w projekcie ustawy, oprócz Lewicy, głosowało również Prawo i Sprawiedliwość, w tym Jarosław Kaczyński.

Ostatecznie projekt nowelizacji prawa autorskiego przyjęto w Sejmie niemal jednogłośnie. „Za” było 417 z 436 obecnych posłów i posłanek. Fakt, że nie zabezpieczono wydawcom mediów prawa do arbitrażu, stwarza jednak ryzyko, że w relacjach z krajowymi wydawcami big techy będą mogły przeciągać „negocjacje” w kwestii wynagrodzeń dla dziennikarzy w nieskończoność.

Big Tech jako nowe "bóstwa", ale bez "świętych krów" w UE

Dziennikarze nie wiedzą wiele o mechanizmach działania platform takich jak Google czy Meta. Ich algorytmy są ściśle strzeżoną tajemnicą, a dziennikarze, próbując odgadnąć, co i jak będzie się "klikać" danego dnia, działają jak szamani starający się wywróżyć wolę wyimaginowanych bóstw. Big techy są dziś potężne i abstrakcyjne, podobnie jak zaawansowana sztuczna inteligencja w serialu "Nowy wspaniały świat" na podstawie powieści Aldousa Huxleya, gdzie nikt już jej tak naprawdę nie rozumiał, a jedynie odgadywał jej intencje. W cywilizacji zachodniej, w przeciwieństwie do autorytaryzmów, nie ma "bóstw" ani "świętych krów". Prawo obowiązuje każdego, w tym big techy, które muszą płacić za wykorzystywanie efektów cudzej pracy.


Obrona przed nowymi obowiązkami

Technologiczni giganci mogą próbować bronić się przed nowymi obowiązkami, jak to miało miejsce w Kanadzie, gdzie Meta zablokowała medialne fanpage, czy Australii, gdzie Meta groziła blokadą treści publikowanych przez tamtejsze media. Kanada i Australia to stosunkowo małe rynki, bo łącznie to około 66 milionów ludzi. Unia Europejska to jednak rynek liczący około 450 milionów ludzi, który ma większą wagę w relacji z cyfrowymi gigantami. Polska, jako członek UE, również powinna zadbać o uczciwe relacje mediów z big techami. Dlatego dziennikarze powinni apelować do senatorów o poprawienie projektu nowelizacji prawa autorskiego, gdy ten trafi do Senatu. W przeciwnym razie konsekwencje dla wolnych mediów mogą być tragiczne.

Prawo autorskie i dyrektywa DSM - Senat musi poprawić projekt

Marek Frąckowiak, prezes Izby Wydawców Prasy, stwierdził w rozmowie z Business Insiderem, że "bez wsparcia od rządu czekają nas [media] negocjacje mrówki ze słoniem". Wolne media lokalne będą pierwszymi, które zginą, sukcesywnie podgryzane przez gazety i telewizje samorządowe. Na nich się jednak nie skończy. W relacji do big techów nawet największy polski wydawca cyfrowy jest jak mrówka. Jeśli te mrówki nie będą miały ochrony w postaci dobrego i egzekwowalnego prawa, słonie zadepczą je jedną po drugiej.

Źródło: Forbes