Nie mogę się rozstać z tym zakładem! Zenon Gałagus pracuje w najstarszym w Elblągu zakładzie szewskim

2024-07-08 08:41:38(ost. akt: 2024-07-08 09:20:14)
Kiedyś to musiałem nawet w niedzielę przychodzić i pracować, a teraz nie ma chętnych do nauki, no i się nie opłaca — mówi Zenon Gałagus

Kiedyś to musiałem nawet w niedzielę przychodzić i pracować, a teraz nie ma chętnych do nauki, no i się nie opłaca — mówi Zenon Gałagus

Autor zdjęcia: Marcin Kocemba

Z Zenonem Gałagusem, właścicielem najstarszego zakładu szewskiego w Elblągu, rozmawiamy o pasji, rzemiośle, dawnych czasach i o tym, czy zawód szewca ma szansę przetrwać próbę czasu. — Trzeba mieć zamiłowanie do tej pracy. Trzeba to lubić i mieć smykałkę — tłumaczy nasz rozmówca.
Zenon Gałagus pracuje w najstarszym w Elblągu zakładzie szewskim. Zakład naprawy obuwia znajdujący się przy ulicy Królewieckiej 46 powstał w 1945 roku.

— Jest pan właścicielem najstarszego zakładu szewskiego w Elblągu.
— Trochę szewców się przewinęło w zakładzie przede mną. Objąłem zakład po panu Hołocie, który pracował tu 12 lat. Dziś jestem jego właścicielem, najdłużej ze wszystkich wytrzymałem. To jest pierwszy zakład zaraz po wojnie, który powstał w Elblągu. Założył go pan Jackowski. Mieszkał na górze, w tym budynku, a na dole prowadził zakład. Zatrudnionych było 12 szewców. Kierownikiem ich był pan Osak, którego osobiście poznałem w zakładach Buczka. I on opowiadał, że tu miał zakład, biuro swoje tu za tą ścianą. Kiedy powstała spółdzielnia Buczka, najpierw tutaj naprawiali buty i zajmowali się produkcją. Kiedy się rozbudowali, przenieśli się na ulicę Kosynierów Gdyńskich. Tam było za małe pomieszczenie, więc przenieśli się na ulicę Wigilijną. Pracowałem na Wigilijnej, następnie przy ulicy Panieńskiej, z której przerzucili mnie w osiemdziesiątym roku tutaj.

— Jak wyglądała pana ścieżka zawodowa?
— Skończyłem dwuletnią szkołę obuwniczą w Radomiu, to jest Zasadniczą Szkołę Przemysłu Skórzanego. Kiedy skończyłem tę szkołę, podjąłem pracę w Spółdzielczych Zakładach Obuwniczych imienia Buczka w Elblągu. Pracowałem najpierw w zakładzie przy ulicy Wigilijnej, a później w wybudowanym zakładzie przy ulicy Panieńskiej. W 1980 roku przerzucili mnie tutaj do tego zakładu. Na produkcji zobaczyli, że lubię naprawiać ludziom buty. I jestem tutaj do tej pory. 22 lipca miną 44 lata.

— Czy, żeby zostać szewcem, trzeba mieć jakieś specjalne predyspozycje?
— Trzeba mieć zamiłowanie do tej pracy. Trzeba to lubić i mieć smykałkę. Wyuczyłem jednego ucznia; ma zakład przy ulicy Hetmańskiej. Niektórzy przychodzili, nie mieli jednak pojęcia o zawodzie. Trzeba mieć smykałkę do tego, zamiłowanie i cierpliwość. Są klienci, którzy są naprawdę marudni.

— Czy praca szewca jest jednocześnie pana pasją?

— Tak, można tak powiedzieć. Ja już powinienem być na emeryturze od 6 lat, ale jakoś mnie ciągnie tutaj. Nie mogę się rozstać z tym zakładem. Nie mogę się rozstać z tymi ludźmi. Jak ktoś powie, że jest zadowolony z mojej pracy, to mnie to cieszy.

— Jak w obecnych czasach wygląda rynek pracy szewskiej?
— Jest ciężko; teraz o tyle dobrze, że jestem na emeryturze i nie muszę płacić ZUS-u. Mój znajomy otworzył zakład w Malborku i musiał zamknąć, bo nie wyrabiał się z opłatami. To już nie te czasy. Chińskie produkty po prostu nam wszystko popsuły. Kiedyś to było tak, że ja musiałem i w niedzielę przychodzić, pracować, a teraz nie ma chętnych do nauki, no i się nie opłaca.

— W jakim okresie jest najwięcej pracy?
— Jesień i wiosna — wtedy jest nawałnica. Teraz jest zastój, słabszy okres, który trzeba przetrwać.

— Czy zawód szewca jest współcześnie nieco zapomniany, niszowy?

— Tak, jest zapomniany. Jeszcze trochę i ten zawód upadnie, już nikt się nie garnie, po prostu się nie opłaca.

Rozmawiał Marcin Kocemba