O pasji, poezji i kompetencjach miękkich rozmawiamy z Bogumiłą Salmonowicz

2024-07-12 08:59:07(ost. akt: 2024-07-19 13:15:37)

Autor zdjęcia: Wiesław Leszczyński

Z Bogumiłą Salmonowicz - poetką, pedagogiem, terapeutą, doradcą personalnym, wykładowczynią ANS w Elblągu a także właścicielką Pracowni Doradztwa Personalnego, Edukacji i Terapii rozmawiamy m.in. o poezji oraz ciągłej chęci tworzenia.
— Co cię inspiruje?
— Przede wszystkim ludzie, przyroda, oczywiście muzyka, trochę matematyka. Popełniłam nawet wiersze inspirowane twierdzeniami czy zasadami matematycznymi. To tak przekornie, ponieważ zawsze uważałam, że jestem słaba z matematyki i wydawało mi się, że matematyki się nie nauczę. Już z perspektywy osoby dorosłej wiem, że „wyssałam” to przekonanie może nie tyle z mlekiem mamy, ile wyniosłam je po prostu z wychowania. Mama wychowywała mnie sama, miała kłopoty z matematyką i dzieliła się ze mną obawami. Ja się z nią tak bardzo identyfikowałam jako dziewczynka, że pewnie jakoś tak zakodowałam, że i ja mogę być słaba z matematyki. Teraz już wiem, że dlatego byłam słaba z tego przedmiotu, ponieważ po prostu się nie uczyłam. Z góry zakładałam, że nie dam rady. Potem na przekór temu wszystkiemu zrobiłam studia podyplomowe z pomiaru dydaktycznego. To jest taka dziedzina w pedagogice, która opiera się na statystyce. Bardzo się cieszę, że to zrobiłam i przekonałam się, że można się nauczyć matematyki.

— A kiedy odkryłaś w sobie potrzebę pisania?
— Nie umiem określić, to było ze mną zawsze. Gdzieś tam w szkołach niższego rzędu. Pierwsze świadome próby pisania-to było liceum. Właściwie bardzo wiele zawdzięczam moim polonistkom, świetnym zresztą, ze szkoły podstawowej i średniej. Bardzo wcześnie zostałam mamą, bo już na pierwszym roku studiów. W związku z tym nie miałam wiele czasu na pisanie. Musiałam i studiować i wychowywać dziecko. Później pojawiła się pierwsza praca zawodowa już w zawodzie pedagoga. W związku z tym pisywałam do tak zwanej szuflady, ale to jeszcze chyba nie były wiersze, tylko pierwsze próby literackie, zapisy związane z czymś, co było dla mnie z różnych powodów ważne.

— To było coś w rodzaju terapii?
— Myślisz o autoterapii? Może to miało wtedy takie znaczenie, trudno mi jest powiedzieć, czy dokładnie tak. Teraz z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że tak mogło być. Kobiety mają to do siebie, że muszą ubierać w słowa to, co jest dla nich ważne. Nie po to, żeby ktoś za nas załatwiał nasze sprawy i podejmował decyzje. Mówiąc i ubierając w słowa, to o czym myślimy, łatwiej nam się podejmuje decyzje. Ja w każdym razie, tak mam. Czasem myślę, w moim ciele kryje się 100% babskiej natury. Wiele badań, dotyczących różnic płciowych potwierdza, że jednak mężczyźni i kobiety różnią się sposobem myślenia, sposobem odbioru świata, interpretowania faktów i zdarzeń. Od dawna bardzo interesowało mnie naukowe spojrzenie na temat tych różnic ze względu na mój główny zawód, czyli pedagoga. Ja naprawdę potrzebuję ubierać w słowa to, co jest ważne w moim życiu, a pisząc jakby lepiej sobie z tym radzę.

— Wrażliwość jest przekleństwem czy błogosławieństwem?
— Z mojego punktu widzenia jest błogosławieństwem. Wszystko, co jest „plusem”, czasem też kłuje i boli. Modny czy też popularny jest sposób wyodrębniania u ludzi ich mocnych i słabych stron i patrzenia na człowieka z perspektywy inności. Mówi się o ludziach nadwrażliwych jak o specjalnym gatunku. Psychologia w tej chwili dużo badań poświęca ludziom szczególnie wrażliwym. Ich życie może z boku wydawać się ciekawe, bywa jednak bardzo trudne. Teraz, przy postępie technologicznym, kiedy internet wdarł się w naszą codzienność, populizm jest wszechobecny. Ludzie wrażliwi mają naprawdę sporo przeszkód do pokonania i ich życie bywa na pewno ciekawe, ale i koszty, jakie płacą za swoją wrażliwość, są współcześnie ogromne.

— Jesteś pedagogiem i prowadzisz działalność gospodarczą od ponad dwóch dekad. Jak to wpływa na twoją twórczość?
— Moja praca ma zasadniczy wpływ na pisanie. Gdybym miała pisać tylko i wyłącznie o tym, co czuję, to byłoby nudne i w którymś momencie zasoby tematów by się wyczerpały. We wszystkim, co piszę, jest kawałek mnie, to oczywiste. Myślę jednak, że piszę głównie dlatego, że w moim życiu bardzo ważni są inni ludzie, właściwie najważniejsi. Od zawsze pracuję z ludźmi. Nie ma takiego dnia zawodowego, w którym pracowałabym tylko z piórem, papierem czy komputerem. Realizuję się i pracuję przede wszystkim w relacjach. Czerpię z nich bardzo wiele. Nie tylko dobrego, żeby nie było wątpliwości. Mam bardzo duże doświadczenie w byciu w relacjach. I dużo spostrzeżeń oraz refleksji na temat ludzi, na temat ich osobowości, charakteru, sposobu postępowania, działania, podejmowania decyzji. Interesują mnie także obiektywne losy ludzkie osadzone w określonych realiach, w określonym miejscu, pomiędzy ich z kolei ludźmi i bliskimi, to jest bardzo ciekawe. Świat ludzi jest przynajmniej tak samo ciekawy, jak świat fizyki, astronomii, matematyki.

— Prowadzisz pracownię doradztwa personalnego, edukacji, terapii czy nawet życie tej działalności?
— Pomysł na działalność wziął się z tego, że bardzo mało zarabiałam jako pedagog. Przy okazji dopowiem, że byłam wówczas w Elblągu (lata dziewięćdziesiąte ubiegłego stulecia) pierwszym, etatowym pedagogiem na poziomie szkoły średniej. Odpowiedzialność za utrzymanie rodziny była wtedy w większości po mojej stronie. Na podstawie własnych doświadczeń zawodowych doszłam do wniosku, że jest duże zapotrzebowanie na doradztwo u ludzi w różnym wieku; wśród młodzieży i ich rodziców.
W II liceum ogólnokształcącym przecierałam ścieżki tej funkcji pedagoga szkolnego. Wyniosłam takie przekonanie, że ludziom potrzeba wsparcia w różnych sytuacjach życiowych i to był mój pierwszy pomysł na firmę. Dlatego, że w II LO, kiedy prowadziłam gabinet pedagoga szkolnego, zaczęli do mnie przychodzić młodzi ludzie z różnych szkół średnich. Koledzy, koleżanki przekazywali informacje. Miałam w związku z tym moje dyżury pedagoga szkolnego 2 razy w tygodniu popołudniami. Zawsze miałam kolejkę pod gabinetem. Było mi łatwiej diagnozować problemy młodych ludzi, ale też rodzice przychodzili ze swoimi problemami. Zaczynało się od problemów wychowawczych. Jak się często okazywało, był to wierzchołek góry lodowej. To wszystko ma wpływ na to, jak młodzież funkcjonuje. Doszłam do wniosku, że po prostu nie mogę siedzieć w szkole bez przerwy. To był jeden ze sposobów, znaczy jeden z pomysłów. Drugi pomysł wynikał z konkluzji o braku w umiejętnościach i kompetencjach miękkich u ludzi różnych zawodów, a związane właśnie z kompetencjami miękkimi i dlatego pracownia, którą wymyśliłam, rozwijała się w dwóch kierunkach. Pierwszy z nich, szkoleniowy – ofertowanie i reagowanie na zamówienie różnych firm. Drugi kierunek doradczo-terapeutyczny. W tej chwili kontynuuję działalność, nie zlikwidowałam Pracowni, ale nie reklamuję się specjalnie, polegam raczej na „poczcie pantoflowej” i mam cały czas zamówienia.
Obecnie nadal pracuję na uczelni i trochę ograniczam pracę pracowni, natomiast cały czas coś się dzieje. Rozwinęłam nurt coachingowy. Współpracowałam z dużymi firmami, korporacjami. Na koniec pochwalę się, właśnie w tym roku mija mi 45 lat pracy zawodowej, także jestem szczęśliwa, że cały czas aktywnie pracuję.

Marcin Kocemba