Ciemność widzę, ciemność… Wspomnienie Jerzego Stuhra

2024-07-14 10:00:00(ost. akt: 2024-07-12 16:12:46)
Jerzy Stuhr podczas spotkania autorskiego w Krakowie (2019)

Jerzy Stuhr podczas spotkania autorskiego w Krakowie (2019)

Autor zdjęcia: Wikipedia

Był. Maksem Paradysem, obywatelem Piszczykiem, wodzirejem, komisarzem Rybą. Jako Gustaw — był posiadaczem bezcennego spisu cudzołożnic. Był też nadszyszkownikiem Kilkujadkiem. I to jego głosem mówił Osioł, przyjaciel Shreka. I wszystko to od 9 lipca 2024 roku — w czasie przeszłym dokonanym…
Seksmisja
Bóg raczy wiedzieć, jakimi metodami wychowawczymi mnie ta moja Mama traktowała…! W każdym razie „Seksmisję” obejrzałam właściwie w zaraniu żywota, bo w wieku lat około 12, choć wiem na pewno, że film jest przeznaczony dla widowni, która ukończyła lat 18. Mama była kilka lat wcześniej na premierze w nieistniejącym już kinie „Kopernik”, pamiętała, że film ubawił ją do rozpuku — kiedy zatem wypatrzyła go w programie telewizji, zrobiłyśmy sobie przyjęcie (obowiązkowe łakocie — serniczek lub szarlotka Mamy oraz napoje całkowicie obojętne dla organizmu — jakaś kapuczyna na mleku czy coś, bo przecież miałam te 12 lat…!) i wygodnie siadłyśmy przed domowym ekranem, który wtedy liczył całe 21 cali…
Niech pęknę! — od sceny z Kopernikiem i Skłodowską-Curie poleciałam kurcgalopkiem po mój wielki sztambuch i pióro — i zaczęłam notować — nie bacząc, że swoje w międzyczasie robił już magnetowid. Ależ tam były same językowe perełki i hasła na każdą okoliczność…!

„Nie ma mężczyzn? A dlaczego tu nie ma okien? A dlaczego tu nie ma klamek…?” Albo: „Nas? Bohaterów? Prądem?!”. Albo: „Jadwiniu! Proszę natychmiast rozwiązać tatusia! I przeprosić!”. Niezliczone razy w moim życiu wypowiedziałam też żelazne: „Nie wstanę, tak będę leżał!” — i powiedzmy to sobie otwarcie — nie tylko o poranne pobudki mi chodziło…! Już nawet nie zacytuję tego hasła, którego Maksio użył z tak pozytywnym skutkiem w windzie — a które także u mnie zadziałało w niejednej podbramkowej sytuacji…

Być może dlatego identyfikowałam zawsze Mistrza jako aktora komediowego — takiego, co w najsmutniejszym czasie i tak ubawi do łez. Nie ma już takich jak On. I coś mi mówi, że za mojego życia już nie będzie…

Krakus
Jak dla mnie — był uosobieniem Krakowa i Krakusa. Czyli człowieka wykształconego, ale i mądrego, tą życiową mądrością, która niestety, nawet najlepiej wykształconym nie zawsze jest dana. Człowieka światowego, ale przede wszystkim dumnego ze swojej małej Ojczyzny. Miał w sobie coś takiego — że, nawet gdy był zabawny, pobrzmiewała w tym jakaś nuta melancholii, ale i przestroga na przyszłość. A jeśli nawet bywał poważny — sam jego styl mówienia, z tym pięknym i coraz rzadszym już krakowskim pośpiewem, dodawał owej powadzę jakąś ładną lekkość.
Nie, takich już nie ma i nie będzie — nawet w Krakowie…


Jerzy Stuhr

Byłam uczennicą szkoły średniej i traf chciał, bo zdarzało mi się to niezwykle rzadko — że z jakiegoś powodu nie mogłam uczestniczyć w lekcji wychowania fizycznego. Moja ówczesna Profesorka od wuefu, pani Danusia Przybyłek, zagoniła więc moje klasowe koleżanki do ćwiczeń lub gry w siatkówkę, a ja siadłam sobie grzecznie koło niej. O czym rozmawiałyśmy — pojęcia nie mam, w każdym razie rozmowa w którymś momencie dotknęła albo samego Mistrza, albo egzaminów. I właśnie Profesor Przybyłek opowiedziała mi krew w żyłach mrożącą historię kogoś ze swoich krewnych, mężczyzny, który chciał dostać się do ówczesnej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie (dziś Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego). Egzamin wstępny jest to przeżycie jedyne w swoim rodzaju i stres jest jego nieodzowną częścią. Zwłaszcza na ustnym można zapomnieć języka w gębie — a tu trzeba w kilka minut przed szacowną komisją egzaminacyjną pokazać całą gamę swoich możliwości i udowodnić im, starym aktorskim wyjadaczom, że jedna z tych piętnastu osób na jedno z niewielu miejsc na pierwszym roku — to właśnie ja…!

Wyłącznie szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że chłopak trafił właśnie na Mistrza, który doprowadził go do takiego stanu emocjonalnego, że nie tylko trema i normalne egzaminacyjne spłoszenie odbiegło go na zawsze, ale dodatkowo Mistrz w jednej chwili wydobył z tego młodego człowieka cały talent na światło dzienne! Egzamin oczywiście zdał śpiewająco i fakt, że nawet nie wiem, jak się ten człowiek nazywa — ma jak dla mnie zupełnie drugorzędne znaczenie. O niebo ważniejsza jest dla mnie ta lekcja człowieczeństwa, którą od Profesor Przybyłek w dość wczesnej młodości wyniosłam: obojętnie jak wielki, ważny i gromowładny jesteś — pozostań człowiekiem. Bo jeśli jesteś królem państwa, prezesem koncernu naftowego, rektorem szkoły wyższej czy dyrektorem szpitala — a nie potrafisz podać ręki słabszemu, zestresowanemu, zdenerwowanemu, pogubionemu — to nie jesteś człowiekiem. To jesteś nikim.

Dawno już skończyłam liceum, zdałam egzamin magisterski i zostałam nauczycielem akademickim. Różne tam były sytuacje, różne siupy studenci robili mi, a ja studentom — nigdy tej historii nie zapomniałam. I nawet dziś ją pamiętam — a może po 9 lipca 2024 roku zwłaszcza ją będę pamiętać…?


Wodzirej, obywatel Piszczyk, Gustaw…

W „Wodzireju” był brawurowy. Jako obywatel Piszczyk — nieco fajtłapowaty i z tą raz lepiej, raz gorzej skrywaną melancholią. Gustaw ze swoim spisem cudzołożnic najpierw nieco napawał mnie strachem, że skala świętość — czyli arcydzieło Mistrza Pilcha. Ale już po kilku minutach seansu okazał się w pełni godny i Pilcha, i swojej roli, a wypowiadane przez niego w kierunku Szweda frazy, pełne naturalnego niesmaku i irytacji — do dziś dźwięczą mi w uszach. Bo tylko On, tylko tym głosem mógł je wygłaszać…


Mecyje, w Opolu zaśpiewał…!

To moja druga po „Seksmisji” ulubiona kreacja Mistrza: występ na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w 1977 roku. I tu znów pojawia się coś, co trudno nazwać. Śmieszna powaga? Poważny humor? Śmieszność z domieszką autoironii? W każdym razie czego by się tam nie doszukiwać w postawie Mistrza i jakich podtekstów nie widzieć w słowach piosenki „Śpiewać każdy może” — jedno jest pewne: śpiewać rzeczywiście może każdy, ale nie każdy zaśpiewawszy jeden raz w życiu może zostać zapamiętany na wieczność!

Był aktorem wszechstronnym. Był też reżyserem, filologiem, wybitnym (patrz wyżej!) pedagogiem, profesorem sztuk teatralnych i pisarzem. Na scenie zaczął występować już w czasach liceum, udzielał się też w szkolnych kółkach teatralnych. Ale pracował także jako bileter i organizator widowni w Teatrze Banialuka w Bielsku-Białej. Był absolwentem polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim — no, i Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Podczas studiów udzielał się aktorsko w Kole Naukowym Studentów, ale pracował jako wodzirej w Estradzie Krakowskiej — może to stąd ta naturalna brawura u Lutka Danielaka…?

I może mu ktoś wytykać jego niemieckobrzmiące nazwisko — a pewnie! Jak się nie ma czego przyczepić, to się czepia wyimaginowanych przewinień i niebyłych grzechów. Zainteresowanym mogę zdradzić, że jego pradziadkowie, Anna z Thillów oraz Leopold Stuhrowie przybyli w 1879 roku do Krakowa z powiatu Mistelbach w Dolnej Austrii…

Dla mnie 9 lipca 2024 roku odszedł Mistrz przez duże M i wzorzec z Sèvres — nie tylko w kontekście aktorstwa. Żegnaj, Mistrzu…

Magdalena Maria Bukowiecka