1800 kilometrów w 6 dni, czyli sukces kolarski Marka Kamma z Elbląga

2024-08-11 17:00:00(ost. akt: 2024-08-09 22:16:49)
 – Jak przekraczałem linię mety, chociaż takiej formalnej linii to nie było, czułem niezwykłe zadowolenie z tego faktu, że udało mi się to osiągnąć. Pierwszy raz w życiu zrobiłem 1800 km w 6 dni po 300 km średnio każdego dnia, dlatego byłem bardzo zadowolony, ale też i okrutnie zmęczony, gdyż pogoda – głównie upały – była bardzo męcząca na tej trasie – mówi nasz rozmówca

– Jak przekraczałem linię mety, chociaż takiej formalnej linii to nie było, czułem niezwykłe zadowolenie z tego faktu, że udało mi się to osiągnąć. Pierwszy raz w życiu zrobiłem 1800 km w 6 dni po 300 km średnio każdego dnia, dlatego byłem bardzo zadowolony, ale też i okrutnie zmęczony, gdyż pogoda – głównie upały – była bardzo męcząca na tej trasie – mówi nasz rozmówca

Autor zdjęcia: z bloga marecky.bikestats.pl

Jak przyznaje Marek Kamm, to był jego życiowy rekord. Elblążanin wziął udział w ultramaratonie kolarskim Race Around Poland, gdzie zajął 19. miejsce. Przejechał 1800 km w 6 dni, co było szczególnie trudne, biorąc pod uwagę panujące wówczas upały. Część trasy pokonywał nocą. – Przygotowanie do ultramaratonu to prowadzenie zdrowego stylu życia, które też opłaca się na co dzień. A potem się nagle okazuje, że dystans 500, 1000, a i 1800 kilometrów jest jak najbardziej do zrobienia – podkreśla w rozmowie rowerzysta.
– W ciągu 6 dni, a dokładnie 143 godzin, 59 minut i 31 sekund przejechałeś rowerem 1800 km. Pobiłeś tym samym swój życiowy rekord. Jak się z tym czujesz teraz i jak się czułeś w momencie, gdy przekraczałeś te 1800 km?
– Jak przekraczałem linię mety, chociaż takiej formalnej linii to nie było, czułem niezwykłe zadowolenie z tego faktu, że udało mi się to osiągnąć. Pierwszy raz w życiu zrobiłem 1800 km w 6 dni po 300 km średnio każdego dnia, dlatego byłem bardzo zadowolony, ale też i okrutnie zmęczony, gdyż pogoda – głównie upały – była bardzo męcząca na tej trasie. A teraz, gdy już emocje trochę opadły, to tak ze spokojem do tego podchodzę. Widzę, że byłem dobrze przygotowany i że trochę niepotrzebnie ta trema przedstartowa mnie ogarniała. No ale tak to zawsze jest, gdy próbujemy czegoś po raz pierwszy, tak jak tutaj w tym momencie atakowałem swoją życiówkę.
 – Jak przekraczałem linię mety, chociaż takiej formalnej linii to nie było, czułem niezwykłe zadowolenie z tego faktu, że udało mi się to osiągnąć. Pierwszy raz w życiu zrobiłem 1800 km w 6 dni po 300 km średnio każdego dnia, dlatego byłem bardzo zadowolony, ale też i okrutnie zmęczony, gdyż pogoda – głównie upały – była bardzo męcząca na tej trasie – mówi nasz rozmówca
Fot. z bloga marecky.bikestats.pl
– Jak przekraczałem linię mety, chociaż takiej formalnej linii to nie było, czułem niezwykłe zadowolenie z tego faktu, że udało mi się to osiągnąć. Pierwszy raz w życiu zrobiłem 1800 km w 6 dni po 300 km średnio każdego dnia, dlatego byłem bardzo zadowolony, ale też i okrutnie zmęczony, gdyż pogoda – głównie upały – była bardzo męcząca na tej trasie – mówi nasz rozmówca

Fot. z bloga marecky.bikestats.pl

Fot. z bloga marecky.bikestats.pl

Marek Kamm organizuje też wycieczki rowerowe dla elblążan. Tutaj zdjęcia z lipcowego rowerowego popołudnia w ramach Wakacji z MOSiR-em. Trasa biegła przez Jelenią Dolinę, Próchnik i Rubno
Fot. z bloga marecky.bikestats.pl
Marek Kamm organizuje też wycieczki rowerowe dla elblążan. Tutaj zdjęcia z lipcowego rowerowego popołudnia w ramach Wakacji z MOSiR-em. Trasa biegła przez Jelenią Dolinę, Próchnik i Rubno

Fot. z bloga marecky.bikestats.pl

– Dystans ten pokonałeś na ultramaratonie kolarskim Race Around Poland. Na czym polega to wydarzenie sportowe? Jaka trasa do przebycia na ciebie czekała?
– Mówiąc ogólnie, ultramaratony kolarskie to są imprezy rowerowe na dystansie od 400 km w górę, które polegają na jeździe rowerem w określonym limicie czasu na podanej przez organizatora trasie. Ultramaratony kolarskie dzielą się na dwie kategorie: ze wsparciem i samowystarczalne. Na pierwszych są bufety, punkty kontrolne na trasie przejazdu, a na drugich nie ma nic – jesteśmy puszczeni ze startu, jedziemy na metę, mamy ze sobą monitoring, dzięki któremu można nas obserwować, ale na trasie nie ma żadnych osób ze strony organizatora, nie ma bufetów, nie ma punktów wsparcia. Natomiast Race Around Poland to jest impreza rozgrywana od 4 lat. Główny jej dystans to 3600 km i prowadzi z Warszawy do Warszawy – można powiedzieć dookoła Polski. Ja jechałem połowę tego dystansu, czyli 1800 km. Notabene sam się na tę imprezę nie zapisałem, tylko dostałem opłacony udział w tym maratonie od kolegi na moje 50 urodziny, które były w zeszłym roku. Pozostało mi tylko zaakceptować ten prezent, przygotować się jak najlepiej i spróbować to ukończyć, co się właśnie udało. Poza tym na Race Around Poland są dystanse krótsze, rzędu 900 kilometrów, i tak zwany RAP Challenge, czyli 300-kilometrowa pętla z Warszawy do Warszawy. W tegorocznym maratonie w sumie wzięło udział ok. 70 osób na wszystkich dystansach, co z tego jak czytam, jest rekordem tej imprezy. No i w tym roku była liczna reprezentacja z Elbląga – 5 osób w sumie było zapisanych na różnych dystansach: od 300 do 3600 km, z tego ukończyły ją 3 osoby.

– Miałeś dużo kilometrów do przejechania, i do tego pogoda nie rozpieszczała. W jaki sposób udało ci się przejechać tak długi odcinek w 6 dni? Ile miałeś czasu na przerwy i odpoczynek? Z tego, co wiem, część trasy pokonałeś nocą. Jak wspominasz jazdę?

– Było wiadomo, że ten limit wymaga maksymalnego ograniczania liczby postojów i jak największej ilości jazdy. Nie musiała to być bardzo szybka jazda, chodziło po prostu o to, żeby ograniczać postoje, gdyż na nich się traci najwięcej czasu podczas ultramaratonów. Po drodze miałem do odwiedzenia pięć punktów kontrolnych, gdzie były jakieś bufety i czasami miejsca noclegowe, ale one akurat były tak rozmieszczone, że nie do końca mi pasowały. Na przykład pierwszy był na 350 kilometrze, co dla mnie było za szybko, żeby iść spać. Przypomnę, że start był w sobotę o godzinach południowych, dlatego też po 300 kilometrach pójście spać nie wchodziło w ogóle w rachubę. Pierwszy nocleg zrobiłem sobie w Przemyślu, na 500 kilometrze. I później z tymi punktami tak różnie to było – odwiedzałem je i coś tam na nich jadłem; czasami były zupy, a czasem jakiś inny posiłek. Ale tak naprawdę z noclegu na punkcie zorganizowanym przez organizatora skorzystałem tylko raz. Była to miejscowość Jeleśnia w Beskidzie Żywieckim. A później to dopiero już na mecie odpoczywałem, też bez noclegu. Podczas jazdy na takim ultramaratonie to wiadomo, że podczas 6 dni różne warunki pogodowe się zdarzają. Tutaj przez 4 dni mieliśmy naprawdę duże upały, przez co wiele osób się wycofało już pierwszego i drugiego dnia. Ja mam duże doświadczenie w jeździe w najróżniejszych warunkach pogodowych: począwszy od mrozów, skończywszy na dużych upałach. Wiem, jak mój organizm reaguje. Wiadomo, jest ciężko, ale umiem sobie z tym poradzić. Należycie się nawadniałem, należycie się schładzałem. Gdzie trzeba było troszeczkę przystopować w ciągu dnia, to odpoczywałem podczas największych upałów. No i te dwie ostatnie nocki postanowiłem spędzić na rowerze, kiedy było wyraźnie chłodniej i pomimo narastającego zmęczenia, bo to była już piąta i szósta doba w trasie, jechało się łatwiej. Oświetlenie mam właściwe, tak że jazda w nocy jest dla mnie bezpieczna i momentami nawet wygodniejsza niż za dnia.

– Udział w takim maratonie wymaga wprawy, którą niewątpliwie masz. W końcu jeździsz rowerem bardzo często. Czemu akurat wybrałeś kolarstwo jako swoją aktywność fizyczną? Jak to się zaczęło?

– Ta historia dokładnie w tym roku ma już 30 lat. Pierwszy swój rower, taki do jazdy turystycznej, kupiłem w 1994 roku. To się wiązało z wycieczką do Bydgoszczy do sklepu firmowego zakładów Romet, gdzie były dużo tańsze rowery, tak że opłaciło się nawet pociągiem jechać i wrócić. Było dużo taniej niż w Elblągu, nawet taniej niż w Gdańsku. Moja przygoda z rowerem zaczęła się od Pierwszej Komunii Świętej, kiedy to dostałem w prezencie rower Wigry (śmiech). Ale tak naprawdę mocno wkręciłem się w rowerowanie w okolicach 20 roku życia. To było też spowodowane pokłosiem kontuzji kolana podczas grania w piłkę, kiedy to lekarz orzekł, że jak będę jeszcze dalej grał w piłkę i taki uraz mi się przydarzy, to będę miał problemy z chodzeniem. A wiedząc, że już trochę jeżdżę rowerem, to lekarz mi zarekomendował, że może jednak bym się skupił na tym. Podchwyciłem tę myśl, bo już wtedy rowerem bardzo lubiłem jeździć w okolicy. I tak to się zaczęło – od delikatnych wycieczek, turystyki rowerowej, a z czasem przeszło to na organizację wycieczek rowerowych dla elblążan i w końcu Maratonu Elbląskiego. Z czasem też doszły coraz dłuższe dystanse, których uwiecznieniem jest tegoroczny udział w Race Around Poland. Aczkolwiek dodam, że to nie jest jeszcze moje ostatnie słowo. Po głowie chodzi mi inna impreza, Maraton Rowerowy Dookoła Polski (MRDP), która już w przyszłym roku będzie rozgrywana na dystansie 3200 kilometrów. Impreza, której dwa razy nie ukończyłem i dlatego bardzo marzę, żeby w końcu to zrobić.

– W takim razie życzę powodzenia podczas przyszłorocznego maratonu. Jak planujesz się do niego przygotować i jak w ogóle się przygotowujesz do takich imprez?
– Najważniejszy w przygotowaniu do ultramaratonów jest nieustanny, ciągły kontakt człowieka z rowerem. Kilometry należy ciułać, należy mieć wyjeżdżoną odpowiednią bazę. Nie muszą być duże dystanse dzienne – tu chodzi przede wszystkim o regularność. Dziennie nawet po 20-30 kilometrów w skali roku robi tysiące kilometrów przejechanych w różnych warunkach pogodowych, co daje niezbędną wytrzymałość, odporność i cierpliwość w pokonywaniu tych wielu setek kilometrów już na właściwym ultramaratonie. Poza tym to wiadomo, dopasowany rower jest niezwykle ważną rzeczą, i takie codzienne dbanie o siebie, czyli właściwe odżywianie się, dbanie o stan zdrowia, o wypoczynek – prawidłowa ilość snu. Przygotowanie do ultramaratonu to prowadzenie zdrowego stylu życia, który też opłaca się na co dzień. A potem się nagle okazuje, że dystans 500, 1000, a i 1800 kilometrów jest jak najbardziej do zrobienia.

– Przechodząc do tematu turystyki rowerowej, to organizujesz różnego rodzaju imprezy rowerowe z MOSiR-em dla mieszkańców Elbląga. Sama miałam przyjemność brać udział w Miejskich Wycieczkach Rowerowych. Poproszę, byś opowiedział coś więcej o tych wydarzeniach.

– W ramach Wakacji z MOSIR-em tegorocznych jeszcze są przed nami dwie wycieczki, które będą w sierpniu. A tak to turystyką rowerową zacząłem się zajmować jeszcze jak byłem członkiem klubu Neksus. Tam była część sportowa działaczy, którzy organizowali zawody w kolarstwie górskim Bażantarnia XC. Ja postanowiłem pójść ścieżką turystyczną i od 2006 roku zacząłem organizować najpierw takie zupełnie prywatne wyjazdy dla elblążan, a potem w ramach działalności jako pełnomocnik prezydenta ds. komunikacji rowerowej, i potem już jako pracownik MOSiR-u – instruktor sportu w dziale organizacji imprez. Te wycieczki organizuję już pod egidą tych instytucji – są one sformalizowane, jeździmy raz w miesiącu. Kręcimy przez cały rok – dla nas nie ma przerw zimowych. Zresztą warto zauważyć, jakie te zimy są ostatnimi laty – coraz mniej śnieżne, coraz cieplejsze – dlatego też nie ma przeszkód, żeby cały rok kręcić na niedużych dystansach bardzo spokojnym tempem. Miejskie Wycieczki Rowerowe to jest taka najbardziej flagowa impreza. Jeżdżą z nami 10-letnie dzieci i seniorzy w wieku nawet 80+. Są osoby po różnego rodzaju kontuzjach, urazach i chorobach. Zdarzył nam się kiedyś pan z rozrusznikiem serca, któremu lekarz jak najbardziej zezwolił na delikatną aktywność rowerową. Rower bardzo poprawia wydolność serca czy chroni przed jakimiś problemami, a także pozwala rehabilitować się po kontuzjach. Dlatego też te wycieczki są przeznaczone dla wszystkich – to są nieduże dystanse, a jak są trochę większe, to zawsze jedziemy spokojnym, wolnym tempem. Nie ma raczej takiej sytuacji, żeby ktoś sobie nie dał rady. Co najwyżej trzeba lubić jechać w grupie, bo te wycieczki są czasami dość liczne. Nawet 80 osób już z nami jeździło w ostatnich latach. Przed pandemią to niektóre wycieczki liczyły nawet i 100 osób. Dlatego też serdecznie zapraszamy do tej formy aktywności. Nie ma co się bać, na pewno każdy sobie da radę.

– Jakie trasy wybieracie do tych Miejskich Wycieczek Rowerowych, a jakie są jeszcze przed wami?

– Oj, Miejskie Wycieczki Rowerowe są jeżdżone już 11. sezon i powiem szczerze, że okolice Elbląga to mamy poznane już chyba jak własną kieszeń. Coraz trudniej się wytycza nowe trasy – wiadomo, zupełnie nowych to się nie da, bo nie ma tylu dróg. Staramy się po prostu nie powtarzać celów wycieczek, zawsze jechać w inne miejsce. Oczywiście drogi muszą się powtarzać, bo ich ilość jest ograniczona.
W tym roku mamy jeszcze zaplanowane na przykład zdobywanie szczytów Wysoczyzny Elbląskiej, tak zwaną Koronę Wysoczyzny Elbląskiej. Dwa najwyższe szczyty są ogólnie znane, ale chcemy jeszcze zabrać rowerzystów na trzeci, mniej znany szczyt, i w ten sposób będą mogli się chwalić, że zaliczyli trzy najwyższe szczyty Wysoczyzny Elbląskiej. Mamy też w planie wycieczkę nocną – wyruszymy z Elbląga o godzinie 20. Pojedziemy na zachód słońca na wieżę widokową w Tolkmicku nad Zalewem Wiślanym, a już po zmroku wrócimy. Myślę, że dla wielu osób to będzie nowość – jazda po ciemku, która jest przez niektórych tak groźnie przedstawiana, że „ojej, nie boicie się ciemności, jak to tak po nocy jeździć”. Jeżeli ma się dobre oświetlenie rowerowe, to nie jest to żaden problem, a chciałem zauważyć, że dużo większy ruch samochodowy jest za dnia niż w nocy, kiedy to mija nas 5-10 samochodów i to jest wszystko.

– Miejskie Wycieczki Rowerowe odbywają się w niedziele?

– Tak, co do zasady odbywają się w niedziele. Wprowadziliśmy w tym roku taką nowość – popołudniowe wycieczki rowerowe. One są z kolei we wtorki po południu. To są już zupełnie krótkie dystanse, rzędu 20-30 kilometrów, takie 3-godzinne. Bo Miejskie Wycieczki Rowerowe z uwagi na to, że wszystkie najbliższe rzeczy w okolicach Elbląga mamy zjeżdżone, czasem sięgają 50-60 kilometrów. Ale tak jak wspomniałem, one odbywają się spokojnym tempem, trwają 4-5 godzin i ten dystans też jest do pokonania bez problemu dla osoby, która dosłownie tydzień wcześniej kupiła rower. I te 50 kilometrów z licznymi przerwami, odpoczynkami, postojami ludzie spokojnie sobie dają radę przejechać, są zadowoleni i pojawiają się na kolejnych imprezach.

– Dlaczego warto jeździć rowerem? Co jest dla ciebie najlepsze w jeździe rowerem?

– Najbardziej w jeździe rowerem lubię wolność, którą ten pojazd daje. Czyli taką swobodę i bezpośredni kontakt z naturą. I jest to forma pośrednia między wolną aktywnością pieszą a jazdą autem. Wiadomo, jak chodzimy, to też mamy kontakt z przyrodą, a jednak nasz zasięg jest znacznie mniejszy – 60 kilometrów piechotą jest w zasadzie nierealne do osiągnięcia w ciągu dnia. A rowerem – tak jak wspomniałem – to kilka godzin. Tak że wolność, swoboda, wiatr we włosach, chociaż w moim przypadku to tych włosów za dużo już nie ma (śmiech), i na ogół mam kask na głowie. Natomiast samochodem jest za szybko, jesteśmy zamknięci, skrywają nas szyby i blacha, więc nie mamy tego kontaktu z naturą, z przyrodą. Rower zapewnia i tę bezpośredniość, i jednak pozwala pokonywać dystans znacznie większy niż piechotą. Poza tym nie do przecenienia jest korzystny wpływ roweru na zdrowie. Jazda rowerem mniej obciąża stawy niż bieganie – a znam wielu biegaczy, którzy z czasem z uwagi na obciążenie kolan przesiedli się na rowery. Tu zawsze mamy napompowaną oponę, która jest takim amortyzatorem między człowiekiem a podłożem. No i to też sprzyja właśnie większemu komfortowi i mniejszej ilości kontuzji. Jazda rowerem to nic trudnego nawet w dżungli miejskiej. Poznanie kilku prostych zasad gwarantuje naprawdę spokojną i bezpieczną jazdę. To nie jest tak, że kierowcy na nas czyhają i tylko czekają na rowerzystę, żeby mu pokazać jego miejsce w szeregu. To się na przestrzeni lat mocno zmieniło – rowerzystów bardzo przybyło na ulicach i nie są już oni sensacją dla kierowców samochodów. I wszyscy powoli się oswajamy ze swoją obecnością na ulicach. Możemy jeszcze porozmawiać o ekonomicznych aspektach jazdy rowerem – rower nie potrzebuje paliwa. Paliwem jest to, co dostarczymy sobie na śniadanie (śmiech). Dobre śniadanie ustawia cały rowerowy dzień. Potem jemy jakiś makaronowy obiad no i w zasadzie cały dzień możemy sobie jeździć. Samochód, wiadomo, wymaga kosztownego paliwa, a swoje jedzenie i tak musimy zjeść. To tak żartem – wiadomo, samochód ma swoje przewagi i nikt tego nie neguje, nie wszystko da się ogarnąć rowerem, ale tam, gdzie można, zwłaszcza w poruszaniu się po mieście, to rower jest niezastąpionym środkiem lokomocji – szybszym od samochodu, szybszym od komunikacji zbiorowej i oczywiście od chodzenia piechotą także.

Rozmawiała Agata Tupaj