Na tropie zaginionych dzieci. Nadzieję trzeba mieć do końca

2015-05-24 11:30:00(ost. akt: 2015-05-24 11:52:13)
Andrzej Borzewski w elbląskiej komendzie policji nadzoruje pracę pięcioosobowego zespołu do spraw poszukiwań

Andrzej Borzewski w elbląskiej komendzie policji nadzoruje pracę pięcioosobowego zespołu do spraw poszukiwań

Autor zdjęcia: Ryszard Biel

Maciek zaginął w październiku w 1999 r. Miał 21 lat. Do dzisiaj nie wiadomo, co się z nim stało. Rocznie do elbląskiej policji docierają zgłoszenia o zaginięciu 50-70 osób. Większość tych spraw udaje się rozwikłać. 

Andrzej Borzewski od 15 lat szuka zaginionych.
W najbliższy poniedziałek obchodzimy Międzynarodowy Dzień Dziecka Zaginionego. O tym dlaczego giną ludzie, jak się ich szuka i że nadzieję trzeba mieć do końca opowiada aspirant sztabowy Andrzej Borzewski, który w Komendzie Miejskiej Policji w Elblągu koordynuje pracą pięcioosobowego zespołu do spraw poszukiwań.

— Czy szukanie innych, to ciężkie zajęcie?


— Bardzo, także psychicznie. Nie każdy się do niej nadaje. Niestety, mamy dużo osób, które są roszczeniowe: płacę podatki, wiec wymagam. Czasami trzeba pracować całą dobę, to oczywiście jest wliczone w ten zawód, ale też nasze rodziny przez to cierpią. To nie jest praca, w której zamyka się drzwi od biura i zapomina. Myśli się o niej w domu, a czasem śni się nocą. Często pytam sam siebie: może czegoś zapomniałem, może coś zrobiłem źle, może trzeba było inaczej? Jestem szczęśliwy, gdy kogoś się odnajdzie. Zdarza się, że odnajdzie się martwy. Człowiek zarzuca sobie wówczas, że mógł zrobić coś więcej. Na takie pytanie ciężko odpowiedzieć. Teoretycznie zawsze można przecież zrobić coś więcej. Rodzina czasem dziękuje, czasem... nie. Ale ja nie czekam na podziękowania. Jestem szczęśliwy, gdy kogoś udaje się odnaleźć.

— Są też sprawy nierozwikłane, gdy kogoś nie udaje się odnaleźć?

— Na terenie Elbląga i powiatu elbląskiego mamy takie zaginięcia trzech osób: Macieja Jóźwiaka w 1999 r., Jerzego Pogody w 1999 r. oraz Wandy Wolskiej, mieszkanki Domu Pomocy Społecznej w Tolkmicku w 2001.

— Co mogło się z nimi stać? Nadal ich szukacie?

— Cały czas i mamy pewne przypuszczenia. Dawniej nie był zabezpieczany materiał genetyczny. Nie wszystkie te osoby mają pobrane i zabezpieczone odciski linii papilarnych. Z historią leczenia stomatologicznego też dawniej było na bakier. Ale nadal ich szukamy. To nie jest tak, że te sprawy odłożyliśmy na półkę. Liczymy na to, że z rzeczy, które zabezpieczyliśmy i przechowujemy, będzie można wyselekcjonować materiał genetyczny. Rozmawiamy z ich rodzinami, czy pojawiły się jakieś nowe fakty, czy mają nowe przypuszczenia. Wykorzystać też można progresję wiekową. Jest to współczesny portret zaginionego stworzony w laboratorium kryminalistycznym na podstawie zdjęć. Krótko mówiąc, jest to postarzanie osoby. 



— A może jasnowidz?
— Nie korzystamy z ich usług. Czasem korzysta rodzina. Powiem tak: miałem trochę do czynienie z jasnowidzami z różnym skutkiem i policja sprawdza każdą informację. Takie też. 



— Po tylu latach szukacie tych ludzi żywych?
— Niestety, nigdy niczego nie możemy wykluczyć: zabójstwo, porwanie, samobójstwo. Nadzieja jest jednak zawsze i należy ją mieć do końca. Ktoś może się odnaleźć nawet po kilkunastu latach, żywy. Wiem z doświadczenia, bo koledzy odnajdywali tak osoby w Australii, Ameryce Południowej. Rozpoczęły nowe życie, mają nowe rodziny. To nie są częste przypadki, ale się zdarzają. Czasem odnaleziony nie chce, by rodzina wiedziała, gdzie przebywa. Nie mówimy wtedy bliskim, gdzie jest, tylko tyle że się odnalazł.




— Wiele osób myśli, że zaginięcie możemy zgłosić, gdy upłyną od niego 24 godziny. Nie ma przecież na to „paragrafu”.
— I nigdy nie było. Na policję idźmy, a najlepiej zadzwońmy pod nr 997, najszybciej jak to możliwe, tym łatwiej będzie nam kogoś odnaleźć. Bardzo ważne są pierwsze godziny. W sumie, to liczy się każda minuta. Jeśli jest to oczywiście faktycznie zaginięcie. 



— A są takie „niefaktyczne”?

— Często ludzie wykorzystują zgłoszenie zaginięcia do prywatnych celów, do rozwodu, czy przy podziale majątku. Albo na przykład: żona wyjechała do Anglii, nie odzywa się, to idę na komendę i zgłaszam zaginięcie. My tracimy wówczas czas na sprawy, które nie mają sensu. A moglibyśmy się zająć innymi. Czasami ludzie nas okłamują, podają sprzeczne informacje. Niestety, czasami robią to świadomie. Wszystko zależy od tego, co chcą uzyskać.

— Ile macie zaginięć rocznie?
— Kilkadziesiąt, od 50 do 70. Ale takich prawdziwych od stycznia do maja tego roku mieliśmy dziewięć. Pięć z nich to małoletni. Wszystkie te osoby odnaleźliśmy.



— A dlaczego giną dzieci?

— Czasem są kartą przetargową rodziców. Każde z nich chce mieć dziecko przy sobie. Od czerwca do września największym kłopotem jest młodzież „na gigancie”, czyli ucieczki z domu. Dzieci giną najczęściej przez nieuwagę opiekunów. Czasem jest tak, że rodzice na temat swojego dziecka nic prawie nie wiedzą. Nie potrafią odpowiedzieć na pytania dotyczące kolegów, zainteresowań, hobby, gdzie najczęściej bywa. Na szczęście nie miałem w swojej karierze porwania dziecka. Nie było podstaw do użycia child alertu.



— Co to takiego?

— Gdy policja podejrzewa, że zagrożone jest życie dziecka np., że zostało ono porwane, to podaje się taką informację do wszystkich możliwych mediów, internetu, na Facebook, wszędzie... Child alert sprawdził się np. w przypadku porwania 10-letniej Mai z Wołczkowa. 



— Jak się na kogoś czeka 20 lat, to samemu się jest „ofiarą” zaginięcia.

— 
Bez dwóch zdań. Niepewność jest gorsza od najgorszej prawdy. Nadzieja ma swoje dobre strony, ale może też wykończyć. Rodzina ciągle myśli, co się stało - „a może to, a może coś innego”. Gdy jest ciało, to można je pochować, pożegnać się, odwiedzać grób. 


Anna Dawid





Źródło: Dziennik Elbląski