Kamienica pod Wielbłądem we wspomnieniach Margarethe Horn

2015-06-06 12:00:00(ost. akt: 2015-06-05 12:15:17)
Dzieci Carla Horna. Druga od prawej, to Margarethe Horn-Wernick autorka wspomnień

Dzieci Carla Horna. Druga od prawej, to Margarethe Horn-Wernick autorka wspomnień

Autor zdjęcia: nadesłane przez Lecha Słodownika

Tak nazywano kamienicę położoną przy ulicy Bednarskiej 30, której szczyt zdobił dwugarbny wielbłąd. Kamienica była najbardziej znaną na elbląskim Starym Mieście, z uwagi na cenne detale architektoniczne oraz jej dawnych mieszkańców.
Została zbudowana w 1651 roku przez Henryka Zemehla. Miała 5 pięter i z uwagi na wysokość oraz szerokość uważano ją za największą kamienicę mieszczańską. Jej wnętrze oraz wyposażenie było równie ciekawe, jak portal i fasada. W miarę dokładny opis poszczególnych kondygnacji, pomieszczeń i umeblowania zawdzięczamy Margarethe Horn-Wernick (1874 Malbork – 1966 Kiel), córki radcy sądowego Carla Horna (1830 – 1902 Elbląg). Dzieciństwo i młodość spędziła w tej kamienicy. Wyszła za mąż za Georga Wernicka, doktora filozofii z Elbląga. W swych wspomnieniach zatytułowanych „Spojrzenie na dzieciństwo”, opublikowanych w 1926 r. czytamy: „A więc stało się ! Nasz ojciec kupił własny dom [w 1882 r.] na Spiering-Straße (ul. Bednarska). Przeprowadzka nie sprawiła kłopotu, ponieważ z ulicy Długiej Tylnej (Garbary) nie było daleko. Mój udział w przeprowadzce zszedł do tego, iż przeniosłam do nowego domu klatkę z kanarkiem.

Gdy ze Starego Rynku skręciłam w prawo, wnet ujrzałam okazały taras i cudowny szczyt wysokiej kamienicy, której front wychodził na południe. W tym domu spędziłam 20 lat mojego życia. Oprócz mnie przyrodnia siostra Anna, starsi bracia Carl i Fritz. Mój ojciec - Carl Horn był wziętym prawnikiem i kupił imponującą kamienicę blisko rzeki pewnie dlatego, by doń mieli blisko żuławscy chłopi, jego główni klienci. Był człowiekiem który okazywał wiele serca zarówno dla rodziny jak i dla miasta. Interesowały go wszystkie problemy społeczne, toteż później został zastępcą burmistrza. Kamienica miała ogromny szczyt i szykowny portal do którego prowadziło przedproże ze schodami mającymi 9 lub 10 stopni, bardzo podobne jak w Gdańsku. Balustrady schodów między barokowymi, kamiennymi filarami były żeliwne.

Nad wejściem była data 1651 i łaciński napis, ale ściany i fundamenty były starsze. Szczyt kamienicy pochodził z baroku i zdobił go naturalnej wielkości dwugarbny wielbłąd. Stąd nazwa naszego domu. Od wejścia znajdował się szeroki i wysoki przedpokój (sień), umeblowany przez dwie zabytkowe szafy. Jedna była barokowa z kulistymi stópkami. Co za szafa ! Po lewo znajdowały się stare, brązowe schody a po prawo brązowa kolumna podtrzymująca strop. W przedpokoju od prawej strony, za zasłoną, były tajemnicze drzwi prowadzące do gabinetu ojca. Uwielbiałam patrzeć na te półki z książkami i aktami, jak i na jego pamiątki oraz prezenty związane z dalekimi podróżami, a zamknięte w szafie.

Pokazywał je tylko od czasu do czasu. W przedpokoju, z boku były też drzwi do ciemnego biura w którym urzędował otyły Pan Lenski, menager biurowy. Były też drzwi do piwnicy i te prowadzące na dziedziniec. W oficynie mieliśmy kury i dorodnego koguta, który wszystkim robił rano pobudkę. Bardzo go lubiłam. A gdy trafił „na rosół” nie zjadłam żadnego ze zrobionych z niego posiłków. Z przedpokoju prowadziły drzwi do kuchni.

Nad drzwiami znajdowało się ładne okno, doświetlające przedpokój (sień). Stał tu podziwiany stary zegar wahadłowy i wyczyszczony do połysku samowar. Poniżej schodów prowadzących do piwnicy ustawiono różne, stare butelki, i tak na dobrą sprawę to każdej nocy mieliśmy „butelkową paradę”, gdyż one dzwoniły bo myszy je dotykały i przewracały. Nie było tam nazbyt miło. Jako dzieci zajmowaliśmy 3 duże, przytulne pokoje, ogrzewane białymi piecami kaflowymi. Pokój stołowy był udekorowany miłą, morską tapetą.

Drugi pokój od strony południowej był przedzielony od pokoju dziennego szklanymi drzwiami. Był najlepszym pokojem i nie używanym często. Była to świątynia mojej matki, która miała tu różne kwiaty. Stały one na parapetach dwóch wysokich okien. Były tu różnego rodzaju kaktusy, wolkamarin – roślina ze śmierdzącym kwiatem, niecierpek (impatients), róże i wiele innych. Jedno z dużych okien zostało zajęte przez trojeść (Asclepias), rosnący wzdłuż półki i dający egzotyczne wrażenia przez swoje

aksamitno-białe kwiecie wiszące w baldachach. Tylko jedno okno było wolne. Na szerokim przedprożu zwykle leżał nasz pies rasy Szpic i patrzył na ulicę. Pewnego razu wypadł z okna na pierwszym piętrze by pogonić szczekającego nań psa, innego razu zaś w jego bujnym ogonie znaleziono zagubione okulary mojej matki! Ściany obu pokoi południowych były udekorowane kopiami obrazów namalowanymi przez matkę. Pokoje te były wprawdzie wysokie, ale niezwykle przytulne i ich urodę powiększały widoczne przez okna stare szczyty kamienic stojących po drugiej stronie ulicy. W kącie stał wspaniały fortepian.

Dużo, ale bezcelowo na nim ćwiczyłam. Moje rodzeństwo było bardziej utalentowane: brat Fritz zaczął grać na skrzypcach bardzo wcześnie i później miłe koncerty wypełniały nasze pokoje. Dla mnie największym skarbem w tym domu była duża ilość książek. Na przedostatnie piętro prowadziły szerokie ale ciemne schody. Była tam ładna, kwadratowa sala z drzwiami na wszystkie strony. Był piękny widok, zwłaszcza na północ i szeroki dach kościoła NMP. W słońcu fruwały gołębie… Nasza piwnica była rozdzielona drewnianą ścianką, za którą była winiarnia naszego ojca. Był on namiętnym koneserem wina, zatem zebrał tam wiele jego przednich gatunków. Butelki leżały na półkach, były wina domowe i zagraniczne w cienkich, okrągłych butelkach. Była nawet beczka z winem, której ojciec nie zdążył rozlać, gdyż odszedł z tego świata. Uwielbiał grog, wschodniopruski koniak i poncz miejscowej produkcji Schillera".

Tyle w dużym skrócie ze wspomnień Margarethe Horn-Wernick. Wracając do dzisiejszych czasów cieszyć się należy, że zrekonstruowano dawny, gotycki dom przy ulicy Studziennej. Czy przyjdzie też czas na rekonstrukcję pięknej kamienicy Pod Wielbłądem ?
Lech Słodownik

Źródło: Dziennik Elbląski