Spacer w czasie po Elblągu z Benno Marquardt

2015-08-08 12:00:00(ost. akt: 2015-08-07 10:21:30)

Autor zdjęcia: nadesłane przez Lecha Słodownika

Jak wyglądał Elbląg ponad 120 lat temu? Czym zajmowali się uczniowie gimnazjum królewskiego, jakie mieli zainteresowania, co czytali, gdzie chętnie chodzili? Na te pytania odpowiada w swych wspomnieniach Benno Marquardt (1878-1964), który uczył się w tej szkole.
Dla przypomnienia, dawne Gimnazjum Królewskie to dzisiejsze II Liceum Ogólnokształcące, które akurat obchodzi swój jubileusz 70. lecia. Benno Marquardt napisał między innymi: Po przybyciu ze Stegien pod Pasłękiem do Elbląga, zamieszkałem w pensjonacie u pani Charlotte George przy ulicy Giermków 18, a następnie w pensjonacie u pani Marie Delzer przy Große Lustgarten 1a (obecnie Plac Wolności).

Każdego dnia, oprócz niedziel i świąt, gdy zegary na wieży nowomiejskiego kościoła Trzech Króli wybijały kwadrans przed ósmą, rozpoczynała się moja i moich kolegów ze stancji droga do gimnazjum. Z Giermków skręcaliśmy w stronę ulicy Szpitalnej i przechodziliśmy obok „Polskiej Apteki”.

Stał tu również mało ciekawy dom opieki dla starszych kobiet. Dom ten wychodził na Wewnętrzną Groblę Młyńską (obecnie 1 Maja). O pensjonariuszkach tego zawsze było głośno w grudniu, w czasie adwentu. Zakładały one białe peleryny i już jako „Mateczki Adwentowe” chodziły od domu do domu. Zbierały datki dla biednych na bożenarodzeniowy stół.

Zwyczaj ten był swego rodzaju osobliwością przypisaną tylko dla Elbląga. Nasza dalsza droga prowadziła w kierunku ulicy Loży, której jedna strona była całkowicie zagrodzona wysokim, masywnym ogrodzeniem, za którym znajdowała się loża masońska „Konstancja Pod Ukoronowaną Zgodą” i rozległy ogród. Druga część ulicy Loży była zabudowana okropnymi, małymi domami i zabudowaniami fabryki metalowej i emalierni Adolfa Neufeldt’a.

Tutaj o każdej godzinie słychać było rytm fabrycznej pracy. Wiertła warkotały, młotki uderzały, koła szczękały a między nimi dochodził łoskot cięcia i szlifowania blachy. Pracowano tutaj od wczesnych godzin rannych do późnego wieczora. Robotnikami w tej fabryce byli w większości mężczyźni zamieszkujący z rodzinami dzielnicę Pangritz Kolonie (Zawada). Cichsza, ale nieustannie wypełniona tym samym wewnętrznym życiem, była fabryka cygar i papierosów Loeser & Wolff przy ul. Królewieckiej. Tutaj setki kobiet rolowały cygara i wokół roznosił się specyficzny zapach cygar i tabaki. (…)

W czasie dni targowych do Elbląga ciągnęły długie kolumny furmanek z okolic Pomorskiej Wsi, Dębicy, Milejewa, Zajączkowa i jeszcze dalszych wsi. Chłopi wieźli swoje produkty by je sprzedać w mieście. Wszędzie widziało się twarze zadowolonych ludzi, ułożonych, pilnych i pracowitych.

Wnet obok naszego ogrodu szkolnego rozłożył swój warsztat stelmach oraz chłop świadczący podwody, natomiast parę kroków dalej - u mistrza malarskiego widać było czeladników ciągnących wózki pełne farby i stelaży, a listonosze spieszyli od domu, by dostarczyć poranną pocztę. Pracowano z zadowoleniem i chęcią, bowiem wówczas praca była uznawana za przykazanie boże i stąd była szanowana, a przecież to właśnie z niej - samo przez się - był zarobek na utrzymanie domu i rodziny.

Tak więc każdego dnia widzieliśmy taki obraz pracy – od drzwi naszego pensjonatu, aż do furty wielkiego, czerwonego budynku, na którego portalu wejściowym świeciły złote litery z napisem „Gimnazjum Królewskie”. Szkoła miała długie korytarze z drzwiami do klas, kamienne schody na piętra i jasną, ładną aulę. (…) Pomimo rygorystycznie zagospodarowanego odgórnie czasu w gimnazjum i w domu, mieliśmy wystarczająco sposobności, by zażywać odpoczynku i beztroski. Ale w sumie dla nas wszystkich pochodzących ze wsi, miasto nie oferowało zbyt wiele.

Zadziwiała nas jednak uroda wysokich szczytów kamienic przy ul. Św. Ducha, przy Rynku i przy ul. Wieżowej. Podobnie było z kamienicami nad rzeką Elbląg, których szczyty odbijały się w lustrze wody. Zdumiewały nas swoją urodą spichlerze zbożowe na Wyspie Spichrzów, pochodzące jeszcze z czasów Hanzy, zainteresowanie budziła Studnia Gwizdkowa (die Pfeifenbrunnen) stojąca przy Rynku, z której to dziewki, w porze wieczorowej nabierały wody.

Interesowała nas w równym stopniu Brama Targowa jak i inni „świadkowie przeszłej epoki”. Na ulicy Kowalskiej naszą uwagą cieszył się pewien sklep, w którym sprzedawano ołowiane żołnierzyki. Natomiast na Rzeźniczej był sklep z witryną, za którą leżały paczki papierosów oraz poukładane znaczki pocztowe, a te z wielką uwagą podziwialiśmy. Tak – dawniej sklepy z tytoniem handlowały jednocześnie zagranicznymi znaczkami!

W ten sposób ja również stałem się zbieraczem znaczków. Moi koledze ze stancji uznali moje nowe hobby za dziecinne i sami zajmowali się czymś innym. Sąsiad z pokoju Alfred Moeck uwielbiał powieści, a jego brat Otto ozdobne pismo. Sensacją był dzień, w którym właścicielka naszego pensjonatu – pani George, otrzymała od syna z Meksyku list z dużym znaczkiem.

W szkole, na lekcji geografii, najbardziej interesowała nas mapa świata, na którą gapiliśmy się nieustannie. Trudno nam było wyobrazić sobie życie w takich krajach jak Persja, Australia, Peru, Nowa Funlandia czy Martynika, więc ich obraz kojarzyliśmy poprzez znaczki. I tak Persję obrazował lew, Peru – lama, Chiny – smok oraz nieznane nam pismo, Egipt – piramidy i sfinks. Poprzez lekturę książek w bibliotece poznawaliśmy waluty obowiązujące w tych krajach i zwyczaje. Gdy udało się nam zaoszczędzić trochę pieniędzy, udawaliśmy się niezwłocznie do eleganckiej i lubianej cukierni „Maurizio”, z której przynosiliśmy bezy.
Lech Słodownik

Źródło: Dziennik Elbląski