"Ta szkoła wyposażyła mnie w zapas wiedzy na całe życie". II LO świętuje dzisiaj 70-lecie
2015-10-10 08:00:00(ost. akt: 2015-10-09 18:33:49)
II Liceum Ogólnokształcące w Elblągu obchodzi 70-lecie istnienia. Uroczystości jubileuszowe odbędą się w tę sobotę. Z tej okazji swoimi wspomnieniami z tą szkołą podzielił się z nami Andrzej J. Wiśniewski, który był wśród pierwszych uczniów tej szkoły.
To była pierwsza średnia szkoła z polskim językiem nauczania w historii Elbląga! Zorganizowali ją ludzie wracający z frontów wielkiej wojny, z obozów koncentracyjnych, przesiedlani ze wschodu. Ich wysiłek i determinacja w dążeniu do przywrócenia normalności po wojennej makabrze godne są najwyższego szacunku. To była i jest naprawdę dobra szkoła. Wychowała mnie i zaopatrzyła w porządny zapas wiedzy na całe życie.
Czasami myślę, że my, popowstaniowi warszawiacy, za często jesteśmy pozbawiani korzeni. Najpierw przerwano mi ciągłość szkolną, kiedy zostałem wyrzucony z Warszawy w 1944 r. Teraz na zjazdach naszego Gimnazjum też nie mogę w pełni przeżywać wspomnień, ponieważ dla mnie to nie są te szkolne mury...
Budynek mojej szkoły to obecny Zespół Szkół Gospodarczych przy ul. Królewieckiej 128. Tu 4 października 1945 r. zostałem uczniem pierwszej klasy Państwowego Gimnazjum i Liceum im. Kazimierza Jagiellończyka w Elblągu. Była to pierwsza średnia szkoła otwarta w mieście, dlatego zupełnie nie rozumiem cyferki „drugie” przy obecnej nazwie szkoły.
Budynek mojej szkoły to obecny Zespół Szkół Gospodarczych przy ul. Królewieckiej 128. Tu 4 października 1945 r. zostałem uczniem pierwszej klasy Państwowego Gimnazjum i Liceum im. Kazimierza Jagiellończyka w Elblągu. Była to pierwsza średnia szkoła otwarta w mieście, dlatego zupełnie nie rozumiem cyferki „drugie” przy obecnej nazwie szkoły.
Skoro więc mury szkolne nie pomogą w przywołaniu wspomnień, trzeba się odnieść do głębszej warstwy pamięci, związanej z ludźmi - profesorami i kolegami z naszej szkoły. Mija już 70 lat, a postaci wielu nauczycieli rysują się wyraźnie, zostawiły trwały ślad. Profesorowie, których zapamiętałem: Wojciech Pitera - nauczyciel rysunków (mój pierwszy wychowawca), Stanisław Dymczak - historyk, Witold Syrunowicz - matematyk, Stanisław Sywula - geograf (wielki oryginał), Jadwiga Puczyłowska - przyrodniczka, Józefa Oczesalska i Maria Miłaszewska - polonistki, gimnastyk Witold Truszkowski - odkrywca talentów lekkoatletycznych jak np. Ela Duńska-Krzesińska. Po latach zorientowałem się, że byli nam bardzo oddani i chyba nas trochę kochali...
Przyjaźnie zawierane w szkolnych czasach bywają bardzo trwałe... Alek Przybylski, Henio Bułhak, Zosia Przedpełska-Modzelewska, Staszek Parille, ksiądz Bogusław Rusinowski, cały czas należą do kręgu moich najbliższych przyjaciół. Kilkoro już odeszło: Halinka Opalińska, Krysia Krzemińska, Edek Modzelewski, ale taka już jest kolej rzeczy...
Ten trwały przyjacielski krąg wywodzi się z naszego mocnego przeżywania harcerstwa. Ilustruje to takie zdarzenie: mieliśmy już po siedemnaście i więcej lat i aspirowaliśmy do dorosłości. Udało się zdobyć bilety wstępu na „dorosłą” zabawę karnawałową w magistracie. Na naszym stoliku pojawiło się wino kupione w zabawowym bufecie. Edka przy tym nie było. Kiedy przyszedł i zobaczył butelkę, zaczął nas „rugać” , że złamaliśmy prawo harcerskie i jesteśmy ostatnimi szujami. Normalnie chyba by oberwał za te obelgi, a myśmy słuchali go z opuszczonymi głowami...
Pomimo tego pozytywnie brzmiącego wspomnienia, wcale nie byliśmy aniołkami. Stanowiliśmy niezintegrowaną zbieraninę ze wszystkich regonów kraju. W 1945 r. do klas licealnych przyszli uczniowie prawie prosto z partyzantki. Wtedy na dużej przerwie biegaliśmy do stojącej jeszcze w „Dolince” poniemieckiej strzelnicy, aby postrzelać ze schowanego tam karabinu...
Na jednym z rocznych świadectw gimnazjalnych mam „odpowiedni” (czyli dostateczny) stopień ze sprawowania - to już było na granicy wyrzucenia. Rodzicom, którzy pytali, dlaczego inne oceny są dobre i bardzo dobre, a tu „odpowiedni” - wytłumaczyłem, że sprawowanie nie jest przedmiotem i może być albo odpowiednie, albo nie. Na taką ocenę złożyło się kilka moich „wyskoków”.
W jednej z klas gimnazjalnych naszą wychowawczynią była pani Jadwiga Puczyłowska, przyrodniczka. Wymagała od dziewcząt skromnego ubierania się i chodzenia w beretach. Opracowałem więc petycję, że takie żądania są sprzeczne z zasadami demokracji i uzbierałem sporo uczniowskich podpisów. Na klasówce z twórczości Mickiewicza napisałem felieton w stylu Wiecha na temat „Dziadów”. „Jak to Micuś Adamkiewicz uderzał do jednej nie rozparcelowanej hrabianki, a ona póki co go bajerowała, a potem ochajtła się za innego obszarnika. Z tego powodu Micuś w karczmie zalewał robaka i w pijanym widzie pokazywały mu się różne duchy i stwory. Tak powstał poemat „Dziady”, a po mojemu taki tytuł jest dlatego, bo to przykład, jak porządnego chłopa baby na dziady wyprowadziły”.
Po tym zdarzeniu ojciec był wzywany do szkoły i dostałem porządną reprymendę za nie szanowanie autorytetu polonistki. Ale podsłuchałem, jak Ojciec mówił do Mamy: — Wiesz, oni w szkole nie mają poczucia humoru...
Po tym zdarzeniu ojciec był wzywany do szkoły i dostałem porządną reprymendę za nie szanowanie autorytetu polonistki. Ale podsłuchałem, jak Ojciec mówił do Mamy: — Wiesz, oni w szkole nie mają poczucia humoru...
Niedługo potem zrobiłem jeszcze jeden „numer”. Spóźniłem się kilka minut na lekcję łaciny i zdenerwowana profesorka powiedziała, że już mam nieobecność w dzienniku. — Jeśli tak, to nie muszę być — oświadczyłem i opuściłem klasę. Dyrektor znowu kazał mi przyjść z ojcem. Czułem, że to się źle dla mnie skończy i zadziałałem inaczej. Harcerska Komenda Hufca miała lokal z telefonem. Mój przyjaciel Alek, mający poważną aparycję i głos, zadzwonił do dyrektora Bronisława Markiewicza jako mój ojciec (który był wówczas prezesem Elbląskiej Spółdzielni Spożywców). Rzekomy rodzic potępił zachowanie syna i obiecał, że go ukarze. Jednocześnie przepraszał, że z powodu nawału zajęć nie może przyjść do szkoły. Pan dyrektor powiedział, że sprawa jest załatwiona i pan prezes może się nie fatygować... Do dzisiaj jestem pełen uznania dla Alka, że zachował powagę podczas tej rozmowy, ponieważ ja z kolegami tarzaliśmy się ze śmiechu po podłodze.
Andrzej J. Wiśniewski, uczeń w latach 1945-1951
Andrzej J. Wiśniewski, uczeń w latach 1945-1951
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Andrzej - gitarzysta #1834554 | 217.173.*.* 13 paź 2015 13:25
Chciałbym jeszcze dodać, że z Andrzejem Wiśniewskim spotkałem się po raz pierwszy w roku 2005 (czyli już całe 10 lat !) na XXXVI Narciarskim Rajdzie "Wędrówki Północy" (byłem po raz pierwszy na nartach biegowych) i jeszcze kilkakrotnie właśnie na Wędrówkach, gdzie Andrzej prowadził trasę "Romantyczna", oprócz tego, też kilkakrotnie, na Izerskich Spotkaniach Przyjaciół. Andrzej dla mnie stanowił niedościgniony wzór przyjaciela - turysty, na którym zawsze można było polegać. Dziękuję Ci, Andrzeju...
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz