Nasza rozmowa. Złoty pociąg i tajemnice Dolnego Śląska

2015-10-17 20:00:00(ost. akt: 2015-10-16 11:18:24)
Jacek Michał Kowalski był uczestnikiem spotkania zorganizowanego przez Muzeum Archeologiczno-Historyczne w Elblągu w ramach kawiarenki historycznej Clio

Jacek Michał Kowalski był uczestnikiem spotkania zorganizowanego przez Muzeum Archeologiczno-Historyczne w Elblągu w ramach kawiarenki historycznej Clio

Autor zdjęcia: Ryszard Biel

O złotym pociągu oraz tajemnicach Dolnego Śląska rozmawiamy z Jackiem Michałem Kowalskim, archeologiem, a także współautorem wielu książek poświęconych tajemnicom historii II wojny światowej, który gościł w elbląskim muzeum.
— Sprawą złotego pociągu żyją media od wielu tygodni. Nadal nic konkretnego nie wiemy, a cała historia coraz bardziej przypomina scenariusz filmu przygodowego. Czeka w końcu ten skarb na odkrycie czy nie?

— Nie znam dokumentów, które by potwierdzały istnienie takiego pociągu. Do sprawy staram się jednak podchodzić chłodno. Nie mówię, że to nie możliwe, bo na Dolnym Śląsku różne rzeczy widziałem. Tu niewątpliwie jest jeszcze sporo skarbów do odkrycia - tych ukrytych przez Niemców pod koniec wojny. Niewiele jednak wskazuje na to, że jest to złoty pociąg.

— Sama legenda o tym pociągu nie jest jednak niczym nowym. Skąd teraz takie „odkrycie”?

— Warto wrócić do artykułów z końca lat 80., początku 90., których bohaterem jest niejaki pan Słowikowski, mieszkaniec Wałbrzycha, dozorca na parkingu przed muzeum w Książu (w podziemiach którego ma znajdować się złoty pociąg). Opowiada on właśnie o złotym pociągu. Mówi na przykład: byłem stróżem na tym parkingu i ci Niemcy jakoś dziwnie się zachowywali, jak patrzę na to wzgórze to jest ono dziwnie płaskie czy słyszałem, że z Wałbrzycha wyjechał pociąg z gazami bojowymi - co akurat jest bardzo możliwe i pomyślałem sobie, dlaczego by tam nie miało być złoto. To są, niestety, takie argumenty. Tandem „odkrywców” złotego pociągu zaczął eksploatować historię pana Słowikowskiego. W przeciwieństwie do niego mieli najwyraźniej większą determinację, a może również dowody w postaci badań. Trudno powiedzieć. Na razie sprawa trochę ucichła, podobno trwają wiercenia.



— To dosyć wątpliwe dowody na istnienie złotego pociągu.

— Nie mówię tego po to, aby powiedzieć, że tam nic nie ma, ale po to, żeby powiedzieć, że do sukcesu jeszcze daleko.



— Daliśmy się ponieść gorączce złota?

— Ten region przeżywa teraz prawdziwe oblężenie. Po pierwszych doniesieniach do Wałbrzycha ściągnęły tłumy poszukiwaczy z łopatami i oskardami, pogłębiając każdą możliwą dziurę. Takie zachowanie nie jest niczym wyjątkowym. Wystarczy, że cofniemy się trochę w czasie i natrafiamy na kolejny tajemniczy pociąg ze skarbami. Mieszkaniec miejscowości Piechowice, niedaleko Jeleniej Góry, zaczyna opowiadać o pociągu pełnym brylantów, ukrytym pod górą Sobiesz. W 1993 r., ze swoją historią dociera do Grzegorza Kołodki, ówczesnego wiceministra finansów. Ten mu nie wierzy, ale jako, że jest człowiekiem ambitnym zaczyna rozmyślać o tym, jakby to takie znalezisko poprawiło finanse kraju. Wzywa więc swojego zastępcę, sprawą zajmuje się Urząd Ochrony Państwa. Ostatecznie okazało się jednak, że całą historię wymyślił jeszcze za czasów PRL-u dyrektor PKS w Kielcach. W ten sposób od mieszkańca Piechowic i jednocześnie dyrektora fabryki uszczelek do silników, wyciągał uszczelki do starych Sanów, towar wtedy trudno osiągalny. Całą sprawę szybko zatuszowano. Magia złota i brylantów miesza ludziom w głowach. Pytanie czy złoty pociąg nie zaczyna mieszać nam w głowach? Nawet jeżeli tak jest, to jest to fajne zamieszanie, znacznie ciekawsze niż polityka i kolejne wypowiedzi posła czerwonego, zielonego, żółtego czy białego.
naj

Źródło: Dziennik Elbląski