Bohaterski policjant. Dwukrotnie ratował ludzi z płonących domów

2016-01-06 12:00:00(ost. akt: 2016-01-05 11:26:40)
Aspirant Sebastian Lipka-Auguścik

Aspirant Sebastian Lipka-Auguścik

Autor zdjęcia: Ryszard Biel

Mówi, że policjant boi się, jak każdy człowiek. Aspirant Sebastian Lipka-Auguścik, funkcjonariusz z Elbląga, dwukrotnie ratował ludzi z płonących budynków. Teraz został nagrodzony przez ministra spraw wewnętrznych za bohaterstwo na służbie.
Aspirant Sebastian Lipka-Auguścik z Komendy Miejskiej Policji w Elblągu znalazł się w gronie funkcjonariuszy nagrodzonych przez ministra spraw wewnętrznych i administracji za bohaterstwo i szczególne zaangażowanie na służbie. Policjant z Elbląga dwukrotnie uratował ludzi z płonących budynków. Nam opowiada o nie zawsze jasnych stronach swojej pracy, powołaniu i ciekawości, która czasami pcha go w niebezpieczne rejony.

— Dwukrotnie ratował pan ludzi z płonących budynków. Może powinien zostać pan strażakiem, a nie policjantem?
— Od dziecka wiedziałem, że będę w jakiejś służbie mundurowej. Nie wiedziałem tylko w jakiej. Trafiłem do policji, trochę jako zastępczej służby wojskowej. Spodobało mi się i zostałem.

— Właściwie powinnam zacząć rozmowę od gratulacji. Znalazł się pan wśród wyróżnionych przez ministra spraw wewnętrznych. Może to sprawi, że więcej osób spojrzy łaskawszym okiem na pracę policji?
— Czasami słyszymy podziękowania, a czasami wręcz przeciwnie. Tak to jest. Ludzie różnie reagują na policję. No, ale nie zawsze jest się policjantem ratującym życie. Czasami trzeba też kogoś ukarać, wystawić mandat. 



— O mandaty nie będę pytała. Proszę opowiedzieć o tych dwóch sytuacjach?
— Dzieli je sporo czasu. Pierwsze zdarzenie miało miejsce cztery lata temu. Byłem na patrolu z koleżanką. Nad jednym z bloków, na osiedlu Nad Jarem, zauważyliśmy kłęby dymu. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że nikt wcześniej nie zauważył, że coś się dzieje. Na klatce schodowej spotkaliśmy chłopca, który powiedział nam, że w jego domu się pali. Powiedział również, że w środku został kolega, który szukał królika. Gdy wszedłem do mieszkania, to praktycznie nic nie widziałem. Tylko ogień w dużym pokoju, resztę zasłaniały kłęby dymu. Schyliłem się i poruszałem na czworaka. Chłopca wraz z królikiem znalazłem w kuchni. Tam się schronił i czekał na ratunek. 

Udało mi się go wyprowadzić. Uratować

— Po raz kolejny podobną akcję przeżył pan w tym roku, gdy wybuchł pożar w budynku przy ul. Warszawskiej...
— Późno w nocy na policję zadzwoniła kobieta, lokatorka z mieszkania na parterze. Pożar był już tak duży, że dachówki spadały z dachu. Ten huk ją zaalarmował. Dyżurny wysłał patrole na pożar. Akurat tak się zdarzyło, że pierwszy dotarłem na miejsce. Szybko przeprowadziłem ewakuację. Na miejsce docierały kolejne służby. Jeden z lokatorów powiedział, że brakuje jeszcze jednej rodziny. Zaczęliśmy dobijać się do drzwi ich mieszkania. Po kilku minutach ktoś mi otworzył. Jednak zadymienie na klatce było już tak duże, że po prostu nie wytrzymywaliśmy. Pojawiła się obawa, że nie uratujemy tych ludzi. Na szczęście kobieta, która nas wezwała, dała nam mokre ręczniki. Okręciliśmy sobie nimi twarz i udało się wyprowadzić tych ludzi. 



— To trudne sytuacje, wymagające zachowania zimnej krwi i trochę chyba zaryzykowania... To najtrudniejsze chwile w pana pracy?
— Najtrudniejsza sytuacja to jeszcze z czasów, gdy pracowałem w oddziałach prewencji w Warszawie. Po meczu Legii Warszawa z Wisłą Kraków dostałem kostką brukową w twarz. Wylądowałem w szpitalu. W tej chwili służę w referacie patrolowo-interwencyjnym. Na co dzień pracuję na ulicy i pełnię nadzór nad patrolami. 

Jestem na pierwszej linii frontu, ale do takich wyjątkowych sytuacji raczej nie mam.

— Nie tylko patroluje pan ulice..
— Rzeczywiście, prowadzę również zajęcia z musztry w szkole przy ul. Grottgera. Jestem też w grupie minersko-pirotechnicznej, czyli jeżdżę do niewybuchów, a także jestem negocjatorem.

— Mam wrażenie, że wybiera pan najtrudniejsze specjalizacje?

— Niekoniecznie najtrudniejsze. Takie mam zainteresowania. Trochę również pcha mnie ciekawość.

— Policjant w ogóle się czegoś boi?

— Oczywiście, że się boi, tak jak każdy człowiek.
 Wchodząc do budynku, w którym są płomienie, także odczuwam strach.

— Policjant jednak idzie do przodu, a nie ucieka z płonącego domu?
— Tak. To chęć ratowania życia, która jest naszą pierwszą myślą. Na drugim miejscu jest myślenie o swoim zdrowiu i życiu. 
Myślę, że robię to, co do mnie należy. Mundur i praca w policji, a tak najbardziej chyba sama przysięga, zobowiązuje. Nadal pamiętam jej słowa: „Strzec bezpieczeństwa państwa i jego obywateli nawet z narażeniem życia”. To odzwierciedla to, co robimy.

— Jak długo już pracuje pan w policji?
— Trzynaście lat. Przez pierwsze sześć lat służby, to były oddziały prewencji w Warszawie i kompania reprezentacyjna policji. Później wylądowałem w Elblągu. 


— Wylądowałem? Nie brzmi to za ciekawie.
— Przeniosłem się na własną prośbę. Kobieta mnie tutaj przyciągnęła (śmiech).



— Co pan robi, gdy nie ratuje ludzi z płomieni, nie patroluje ulic?
— Wędkuję, zajmuje się motoryzacją. To moje zainteresowania. W tej chwili jednak przed wszystkim muszę dokończyć remont mieszkania, który się trochę przedłużył.
naj

Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. aż łza się w oku kręci #1900359 | 81.190.*.* 6 sty 2016 18:37

    widać że to dobry człowiek jest, aż dziwne że został policjantem

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. dep #1900196 | 94.254.*.* 6 sty 2016 15:07

    to jest jego zasranym obowiązkiem

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-7) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. ojjj #1900178 | 178.235.*.* 6 sty 2016 14:42

      na powstańców warszawskich a nie na warszawskiej jak już

      Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz