Nie lubię mówić o sobie, że jestem poetką

2016-04-23 14:05:04(ost. akt: 2016-04-22 12:44:21)
Kamila Łyłka-Kosińska i Wojciech Boros podczas wieczoru poetyckiego młodej poetki

Kamila Łyłka-Kosińska i Wojciech Boros podczas wieczoru poetyckiego młodej poetki

Autor zdjęcia: Aleksandra Szymańska

Zaczynała od prozy, skończyła na poezji. Elblążanka Kamila Łyłka-Kosińska już dzisiaj nazywana jest ciekawym i mądrym głosem swego pokolenia.
— Nie lubi pani o sobie mówić „poetka”
— Nie lubię i nie wiem, czy kiedyś nastąpi taki moment, że się tak nazwę. Kto wie, może po śmierci dostąpię takiego zaszczytu? Zadaję sobie za to inne pytanie: kim jest poeta? Czy to jest osoba, która pisze wiersze? Moim zdaniem, niekoniecznie. Poeta to ktoś, kto jest już doceniony i który rzeczywiście wnosi jakąś wartość do świata literatury. Ja jeszcze nie wiem, do końca nie jestem przekonana do tego, że swoim pisarstwem cokolwiek wnoszę do tego świata.

— Zaczynała Pani od prozy, ale skończyła na poezji. Łatwiej jest napisać wiersz od krótkiego tekstu literackiego?
— Pamiętam czasy szkolne i zajęcia z literatury, gdzie niejako narzucono nam schemat, że poezja jest trudniejsza w związku z wielością interpretacji i dowolności w odczytywaniu tego, „co autor miał na myśli”. Natomiast w moim przypadku jest zupełnie na odwrót. Wiersz pisze się szybko, bo jest po prostu krótszy. I jeśli chodzi o moje teksty, poezja jest dla mnie czymś prostym i czytelnym. Natomiast ciężej jest mi zrozumieć o czym piszą inni. Dlatego pochłaniam większe ilości prozy niż poezji.

— Ale w trakcie rozmowy powiedziała pani, że mimo wszystko wierszami ciężko jest się zajmować. Dlaczego?
— Ciężko, bo łatwo jest popaść w schemat i w kicz. A tu trzeba pamiętać o tym, żeby wnieść jakieś nowatorstwo do swojego pisania. Te ostatnie to przede wszystkim kwestia warsztatu. Ja mam o tyle prościej, że mam za sobą pięć lat studiów filologicznych i z zawodu jestem krytykiem artystycznym. Bo w pisaniu, tak jak w życiu, trzeba znaleźć swój sposób na bycie, oryginalność, wstrzelić się w gusta czytelników i ich potrzeby. Bo niby piszemy tylko dla siebie, ale to jednak wychodzi w świat i gdzieś odbija się echem u innych.

— Kilka lat temu trafiła pani pod skrzydła Elbląskiego Alternatywnego Klubu Literackiego. Czy te zajęcia pomogły w pisaniu?
— Bardzo. I jest to jedyne środowisko, w którym tak prężnie się rozwijam. Spotkania są czysto warsztatowe: pracujemy tu nad tekstami, bez zbędnych interpretacji tego, co poeta miał na myśli. I nie zawsze słyszymy pozytywne zdania na temat swojej twórczości. Natomiast taka twarda krytyka najwięcej uczy. Wolę zostać skrytykowana niż pogłaskana po głowie, bo po pochwałach bardzo łatwo osiąść na laurach. Krytyka zaś, w moim przypadku, daje mi kopa do działania, do tego, żeby zająć się tym tematem poważniej i cały czas ćwiczyć. Bo tutaj najważniejsza jest kwestia praktyki.

— Czy jest droga poetycka, która pani chętnie idzie ? O czym pani pisze?
— Moje teksty w większości dotykają problemu rozczarowania światem, porażek które zaliczyłam, ale też cennych lekcji, które udało mi się wyciągnąć. Dużo w nich także wspomnień związanych z miejscami, ludźmi i relacjami, w których byłam. Ale nie są to tylko smutne teksty o tym, że życie jest złe, bo wcale tak nie uważam. Spotkałam się za to z opiniami, że są one głosem pokolenia, które jest zawiedzione tym, jak wygląda rzeczywistość.
Aleksandra Szymańska


Źródło: Dziennik Elbląski