Zaciągnął się rozpałką do pieca i... omal nie spalił mieszkania

2016-04-25 17:00:00(ost. akt: 2016-04-25 15:51:56)

Autor zdjęcia: Grzegorz Czykwin

Zaciągnął się dopalaczem trzy razy i to wystarczyło, żeby jego świadomość została zaburzona. Zasnął tak twardym snem, że gdyby nie interwencja policji i wyważenie drzwi... spaliłby się we własnym mieszkaniu.
Przed Sądem Rejonowym w Elblągu w poniedziałek (25.04) odbyła się kolejna rozprawa w procesie Jakuba G., oskarżonego o handlowanie dopalaczami. Na sali sądowej stawiło się pięciu świadków. Wśród nich był 34-letni Artur E. Trzy lata temu, podczas jednej z domowych imprez zapalił wraz z kolegami jeden gram substancji o nazwie „Wrzosowa rozpałka do pieca”. Mieszankę popił kilkoma piwami.
— Nic mi nie było, a ogólnie czułem się tak, jakbym zapalił trawkę. Byłem rozbawiony, wygadany i wesoły — opowiadał.

Po kilku godzinach zabawy koledzy wyszli, a mężczyzna położył się spać. Obudził go dopiero huk wyważanych drzwi.
— Zostawiłem na gazie garnek z gotującym się mięsem. W tym czasie zasnąłem. I spałem bardzo twardym snem, jak nigdy. Nie obudził mnie nawet swąd palącego się garnka, ani walenie do drzwi. Dopiero jak policja i straż zaalarmowani przez sąsiadów wpadli do mieszkania, to się przebudziłem — tłumaczył. — Karetka zabrała mnie do szpitala, gdzie zrobiono mi podstawowe badania. Oprócz tego, że tak mocno spałem, to nic innego mi nie dolegało.

Mężczyzna przed sądem nie krył, iż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co zażywa, chociaż na opakowaniu było napisane, że rozpałka do pieca to środek nie do spożycia.
— Nie zrobiłem tego pierwszy raz, kilka razy kupowałem takie środki w „pachnącym domku”. Pół dzielnicy kupowało tam dopalacze — zeznawał mężczyzna. — Czasami, jak przychodziłem do sklepu tylko dawałam sprzedawczyni pieniądze. Ta kobieta wiedziała, co dawać.

Sąd przesłuchał w poniedziałek także 24-letnią Justynę I, która od lipca 2012 do grudnia 2015 r. pracowała w sklepie „z zapachami”.
— W sklepie sprzedawaliśmy kadzidełka, susz roślinny, zapachy do odkurzaczy, rozpałki do pieca czy dodatki do piasku. Jednak te dwa ostatnie produkty tylko osobom pełnoletnim. Ja zawsze brałam od nich dowód. W trakcie mojej pracy sklep kilkakrotnie był kontrolowany prze sanepid i policję. Asortyment był rekwirowany i zabierany do badań. Po takich kontrolach zmieniał się właściciel sklepu i nazwa produktów, ale ich skład pozostawał ten sam — opowiadała.

Kobieta twierdzi, że nie wiedziała, iż produkty sprzedawane w sklepie mogą mieć skutki groźne dla zdrowia.
— Nie mam obowiązku znać ich składu. W sklepie mieliśmy ulotki dla klientów, że to są środki nie do spożycia. Taka informacja widniała też na ich opakowaniu. Nie lubię klientów i z nimi nie rozmawiam: nigdy im nie doradzałam, co mają kupić — zeznała — Nie raz przeczytałam jakieś wypowiedzi w internecie, że ktoś się zatruł produktami kupionymi w naszym sklepie. Ale w internecie można napisać wszystko.

Justyna I. zeznała, że w trakcie kilku lat pracy w sklepie nigdy nie poznała swojego pracodawcy, oskarżonego w sprawie Jakuba G. Kolejna rozprawa, na której zostaną przesłuchani następni świadkowie odbędzie się 16 maja.
as