Wspomnienia Helmuta Jädtke, radiotelegrafisty z Kwietnika
2016-08-13 08:00:00(ost. akt: 2016-08-12 12:52:25)
W poprzednim artykule przedstawiliśmy pierwszą część relacji przedwojennego mieszkańca Kwietnika Helmuta Jädtke, który pod koniec wojny jako radiotelegrafista walczył w Elblągu z atakującymi miasto żołnierzami Armii Czerwonej. Oto dalszy ciąg jego wspomnień.
Przeczytaj pierwszą część:Historia radiotelegrafisty z Kwietnika
„W lazarecie (dzisiaj Urząd Miejski przy ul. Łączności - red.) wśród rannych żołnierzy można było spotkać również wielu młodziutkich chłopców w wieku 15–17 lat. Byli oni po bardzo krótkim przeszkoleniu (dzień i noc) w Koszarach Hanzeatyckich przy ulicy Królewieckiej, a już 22 stycznia 1945 r. skierowano ich na poszczególne odcinki walk.
Walczyli m.in. przy autostradzie i na terenie przedmieścia Dwór Szpitalny (Warszawskie Przedmieście). Jeden z tych chłopaków opowiadał mi, jak został ranny, właśnie przy wspomnianych wyżej koszarach, i prawdopodobnie by zmarł z ran i mrozu, gdyby nie znaleźli go dwaj francuscy robotnicy przymusowi, którzy przetransportowali go do lazaretu, w którym właśnie byliśmy.
Wielu rannym żołnierzom zapisał się na trwale w pamięci chirurg dr Resny, pochodzący z Görlitz (Zgorzelec). Pracował bez wytchnienia, a dzielnie towarzyszyła mu pielęgniarka o imieniu Irma. Już po wojnie dowiedziałem się, że ten wspaniały człowiek – dr Resny skończył tragicznie w swoim rodzinnym Zgorzelcu. Pewnego razu zauważyliśmy w lazarecie specjalnie umundurowanego mężczyznę, który przedstawił się jako „Sturmführer SA” z Elbląga i oświadczył, że chciałby walczyć i spojrzeć wrogowi „prosto w oczy”. Taka okazja nadarzyła mu się szybko, gdy przez radiostację z pola walki na zachód od Elbląga otrzymaliśmy przekaz: „Wróg rozpoznał stanowisko dowodzenia”. Po tej informacji, w zupełnych ciemnościach, zaczęliśmy ewakuację naszego sprzętu z lazaretu. Wnet rozpoczął się jego ostrzał.
Zauważyłem, że jeden bardzo młody radiotelegrafista pozostał w piwnicy. Poszedłem do niego, ponieważ nie chciałem by trafił w ręce Ruska, ale ten uparł się, że tam zostanie. Z tego powodu straciłem kontakt z moimi kolegami i dowództwem. Było ciemno i panował chaos. Przyłączyłem się do jakiegoś zbłąkanego oddziału. Byli to żołnierze frontowi z batalionu jegrów, dowodzeni przez feldfebla. Tenże nie znał Elbląga i pytał się o drogę napotkanego miejscowego. Zameldowałem mu, gdzie jest Stocznia Schichaua oraz, gdzie jest rzeka Elbląg. W ciemnościach uderzyliśmy kilka razy na Ruska, ponieważ płonące domy podświetlały co nieco przedpole i mogliśmy rozpoznawać stanowiska karabinów maszynowych wroga.
Niestety, w ciągu jednej nocy nie udało nam się dotrzeć do rzeki Elbląg. Trafiliśmy do baraku położonego przy murze Stoczni Schichaua, w którym było dużo worków cementu. Zesztaplowaliśmy je przy murze, przygotowując się do obrony. Zapadła decyzja, że z nadejściem ciemności zaczniemy przebijać się przy tym murze w kierunku rzeki. Rusek zajął już w części stocznię. Gdy zapadł mrok postanowiłem wyjść z baraku przez dziurę na zewnątrz i zobaczyć, czy droga jest wolna. Idę do przodu, patrzę na prawo, na lewo i nagle widzę, że w miejscu, gdzie poprzednio byłem, pojawiła się grupa rosyjskiego zwiadu - i dosłownie przechodzili gęsiego obok mnie!
Zastygłem przy murze i prawie że widziałem okopcone wyloty luf ich pistoletów maszynowych. Rosjanie, wszyscy bardzo młodzi żołnierze, przeszli obok, nie zaszczycając mnie żadnym spojrzeniem! W nocy udaliśmy się w kierunku rzeki. Gdy już tam przybyliśmy, okazało się, że nie było tutaj nic ciekawego, oprócz baraku budowlanego, kilku sztab żelaznych i paru zakorkowanych kubłów. Coś tutaj improwizowano. Opróżniliśmy więc te kubły i sztabami od drzwi przymocowaliśmy je do tratwy, a kilka desek posłużyło nam za wiosła. Przeprawiliśmy się bezproblemowo przez rzekę. Już na zachodnim brzegu rzeki, jeszcze nocą, usłyszeliśmy kwiczenie – pewnie Rusek szlachtował świnie. Szliśmy forsownie w kierunku Gdańska.
Podczas tego marszu spotkałem mojego oficera zwiadu, który wystawił mi rozkaz wymarszu. Mimo tego, dokument ten był kilka razy sprawdzany. W Gdańsku spotkałem moich kolegów, którzy podobnie jak ja, zameldowali się przy sztabie XX. Korpusu Armijnego. Tam już czekał radiotelegram od H. Himmlera, że musimy natychmiast zameldować się na nowej placówce w Berlinie. Zgłosiliśmy się do marynarki wojennej w Gdyni, skąd torpedowcem odtransportowano nas do Saßnitz na Wyspie Rugia.
Stąd koleją udaliśmy się do miejscowości Werder pod Berlinem, a następnie do Dessau. Tu zastał nas koniec wojny i niewola u Amerykanów”.
To tyle ze wspomnień Helmuta Jädtke. Można mieć do niech tylko małą uwagę – według relacji ostatniego komisarycznego nadburmistrza Elbląga dr Fritza Leser’a – ostatnim miejscem dowodzenia obroną miasta były piwnice Gimnazjum Państwowego (dzisiaj II Liceum Ogólnokształcącego w Elblągu).
Lech Słodownik
To tyle ze wspomnień Helmuta Jädtke. Można mieć do niech tylko małą uwagę – według relacji ostatniego komisarycznego nadburmistrza Elbląga dr Fritza Leser’a – ostatnim miejscem dowodzenia obroną miasta były piwnice Gimnazjum Państwowego (dzisiaj II Liceum Ogólnokształcącego w Elblągu).
Lech Słodownik
Źródło: Dziennik Elbląski
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Benon #2049007 | 89.228.*.* 19 sie 2016 10:18
A, ty możesz śmiało całować w dupę każdego Ruska to może cię szlak nie trafi i będzie git.
odpowiedz na ten komentarz