O rynku w centrum miasta. Czasami na próbę gotowano kartofla
2016-11-26 08:00:00(ost. akt: 2016-11-25 14:24:42)
Wielu dawnym elblążanom znany był doskonale Targ Rybny nad rzeką Elbląg, gdzie między innymi w okolicy dużego domu towarowego „Loewenthal” handlowano serami i był tu targ serowy. Ale przed południem w środy i w soboty odbywał się również targ na Placu Fryderyka Wilhelma, czyli obecnym Placu Słowiańskim.
Na dużej przestrzeni od ratusza do resursy mieszczańskiej i hotelu „Królewski Dwór” znajdowały się stoiska z towarami oraz stały furmanki konne. Tutaj handlowano praktycznie wszystkim. Mieszkańcy miasta przychodzili z tradycyjnymi koszykami wyplatanymi z wikliny i robili zakupy. Na ogół zaczynano od masła i jajek, a z zapakowaniem tych ostatnich nie było problemu, ponieważ świeżo wyrobione masło zawijano m.in. w liście rabarbaru.
Targowanie się było dobrze widziane i elblążanki starały się to robić przy każdym zakupie, a jednocześnie sprawdzano towar, by nie kupić „kota w worku”, np. można było zawsze spróbować masła. Kto kupił mendel jajek (15 sztuk) dostawał gratis trzy kawałki twarogu.
Przed resursą mieszczańską (obecnie postój „Taxi”) znajdował się duży trawnik, na którym dzisiaj stoi m.in. forma przestrzenna „Żubr” i dąb zaflancowany w 1837 r. Wokół tego trawnika stały konne furmanki, z których podelbląscy chłopi oferowali owoce, warzywa, kartofle, brukiew, dynię i inne produkty ogrodowe i rolne. Jeśli ktoś miał życzenie, to mógł kartofle mieć dowiezione do własnej piwnicy.
Przed resursą mieszczańską (obecnie postój „Taxi”) znajdował się duży trawnik, na którym dzisiaj stoi m.in. forma przestrzenna „Żubr” i dąb zaflancowany w 1837 r. Wokół tego trawnika stały konne furmanki, z których podelbląscy chłopi oferowali owoce, warzywa, kartofle, brukiew, dynię i inne produkty ogrodowe i rolne. Jeśli ktoś miał życzenie, to mógł kartofle mieć dowiezione do własnej piwnicy.
Bywało, że wybredny mieszczanin życzył by na próbę zagotowano kartofla, gdyż taki pochodzący z Wysoczyzny Elbląskiej powinien był być żółty i sypki. Dla dzieci najchętniej odwiedzanymi były stoiska z czereśniami i wiśniami pochodzącymi z sadów położonych wokół Tolkmicka i nad Zalewem Wiślanym. Zwano je „wiśniami nadzalewowymi” lub „wiśniami wiślanymi”. Powodzeniem cieszyły się też czarne wiśnie, które wekowano w dużych, kamiennych garncach. Dodawano do nich odrobinę rumu, który kupowano w lokalu Ehlert’a przy Starym Rynku. To właśnie tutaj serwowano piwo do konsumpcji „na stojąco”.
W lokalu tym wisiała na ścianie tablica z wesołą rymowanką „Hab’ Sonne im Herzen und Zwiebeln in Bauch, dann kannst Du gut ferzen und Luft hast Du auch !” - co po polsku można przetłumaczyć:
„W sercu miej słońce, cebulę miej w brzuchu, to łatwo Ci pierdnąć i starczy Ci duchu!”. Oprócz wiśni, czereśni można było kupić śliwki, gruszki i jabłka. Towar zachwalano w miejscowym dialekcie i można było usłyszeć między innymi: „Na, Madamchen, probiere Se doch mal de scheene Äppelches !” – a więc „A może paniusia spróbuje to piękne jabłuszko!” Małe i pomarszczone owoce nie znajdowały chętnych.
„W sercu miej słońce, cebulę miej w brzuchu, to łatwo Ci pierdnąć i starczy Ci duchu!”. Oprócz wiśni, czereśni można było kupić śliwki, gruszki i jabłka. Towar zachwalano w miejscowym dialekcie i można było usłyszeć między innymi: „Na, Madamchen, probiere Se doch mal de scheene Äppelches !” – a więc „A może paniusia spróbuje to piękne jabłuszko!” Małe i pomarszczone owoce nie znajdowały chętnych.
Oprócz handlujących tutaj chłopów i tradycyjnych handlarzy, pojawiali się również zbieracze jagód leśnych by sprzedać je za „dziesiątaka” (Dittchen = 10 fenigów). Sprzedawano w dużych ilościach borówki pochodzące z lasów na Mierzei Wiślanej, jak również maliny, jeżyny, porzeczki i agrest. Miarą pojemności był litr, a opakowań papierowych nie było, nie mówiąc o plastykowych. Towar sprzedawano więc „luzem”. Na litry sprzedawano również grzyby, a do bieżącej konsumpcji oferowano kurki duszone w śmietanie, ze słoniną i cebulą. Maślaki i prawdziwki suszono, a następnie zimą dodawano je do sosów serwowanych do posiłków.
Oczywiście jakość sprzedawanych owoców i warzyw była wysoka – pochodziły one bowiem bezpośrednio od producentów. Owoce południowe, takie jak banany, brzoskwinie, pomarańcze, arbuzy i inne, można było kupić na stoiskach wokół fontanny Hermanna Balka. Kwiatami handlowano przy Friedrichstraße (Rycerska) i frontem ratusza. Tu także sprzedawano kury i gęsi, które trzepotały się, ponieważ sprzedawano je żywe. Ale już w okresie przedświątecznym gęsi oferowano jako pieczone w brytfannie.
Ten żywy, wesoły obraz cotygodniowego rynku zmienił się po 1939 r., a więc po wybuchu wojny. Wkrótce wprowadzono też reglamentację wielu towarów i żywności. Plac zaczął być wykorzystywany do uroczystości związanych z toczącą się wojną. W uzupełnieniu trzeba podać, że na pobliskim H. Goering-Platz (obecnie Plac Wolności) odbywały się rokrocznie jarmarki Bożenarodzeniowe.
Z tamtych „rynkowo-jarmarcznych czasów” zachowało elbląskie powiedzenie, które ułożył przed wojną miejscowy nauczyciel Roderich Ehm i które weszło szybko do kanonu najważniejszych elbląskich powiedzeń: “Elbing, die alte Drausenstadt einen Spaten zum Wahrzeichen hat, da gibt es viel Dreck, bringen sie zu Markte Butter, Käse und Speck !” - czyli „Elbląg prastary nad Druznem, łopatą szczyci się oto, gdy gród zalewa błoto, dużo jaj, masła i słoninek, przynoszą na tutejszy rynek”.
Lech Słodownik
Lech Słodownik
Źródło: Dziennik Elbląski
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez