Pieczywo, darmowy lumpeks i przytulanie. Pomagają cicho i bez rozgłosu

2016-12-15 11:42:14(ost. akt: 2016-12-15 12:27:45)
Regina Stelmaczonek, prezes Stowarzyszenia Wspierającego Rodziny Potrzebujące „Jutrzenka” w Pasłęku.

Regina Stelmaczonek, prezes Stowarzyszenia Wspierającego Rodziny Potrzebujące „Jutrzenka” w Pasłęku.

Autor zdjęcia: Anna Dawid




Rozdają chleb, prowadzą darmowy lumpeks, pomagają, samotnym, starszym i biednym. Jak trzeba, to i przytulą. I tak od 15 lat. Właśnie otrzymali nagrodę od ministra rodziny, pracy i polityki społecznej.
— 


Początki waszej działalności nie były łatwe.
Regina Stelmaczonek, prezes Stowarzyszenia Wspierającego Rodziny Potrzebujące „Jutrzenka” w Pasłęku. — 
Tak, bo objęliśmy spadek po rozpadającym się stowarzyszeniu „Nadzieja”, które miało m.in. długi za telefon i lokal. Pracowałam wówczas w Urzędzie Miasta i Gminy Pasłęk i burmistrz Wiesław Śniecikowski poprosił mnie, żebym koordynowała sprawy „Nadziei”. Doradzałam im przez cztery miesiące. Ostatecznie dług za lokal burmistrz anulował, a sponsorzy pomogli w uregulowaniu zaległości za telefon. Na nowy, dobry początek zmieniliśmy też nazwę. Wybraliśmy kojarzącą się z odnową i nadzieją. Nazwę „Jutrzenka” wymyślili nasi podopieczni. 



— Podopieczni, czyli kto?
— 
Opiekujemy się 43 rodzinami, łącznie to 138 osób. Są to najbiedniejsi pasłęczanie, w tym gronie znajdują się również samotni seniorzy. 



— W jaki sposób pomagacie?
— 
Podstawowa nasza zasada jest taka, że nie rozdajemy pieniędzy. Nasi podopieczni ustalili miesięczną składkę, z których utrzymuje się stowarzyszenie. To 15 zł na miesiąc, przeznaczamy je m.in. na lokal, telefon, co roku na święta rodziny dostają paczki.




— Składki?

— Tak. Wbrew powszechnej opinii, to ludzie niechętnie przyznają się do biedy i wyciągają rękę po pomoc. My możemy im powiedzieć, patrzcie, to nie jest żadna łaska, to jest coś, na co wspólnie się składamy. Po drugie, słyszymy od nich, że w domu trudniej im odłożyć pieniądze, a gdy dadzą je nam, to my je „rozmnożymy”.

— 

Codziennie rozdajecie ludziom chleb. Są jeszcze ludzie, którzy nie mają na chleb?

— Jest bardzo dużo takich ludzi. Są osoby, które przychodzą do nas codziennie. Proszę mi wierzyć, że gdyby u nas nie dostali chleba, to mogliby w ogóle go nie mieć. Samotni seniorzy, którym umrze współmałżonek mają 900 zł emerytury, a za mieszkanie płacą ponad 300, tyle samo na leki.

— Więc na chleb może nie starczyć?
— Pewnie, że może. Mamy teraz trzy takie osoby, czasem nosimy im pieczywo do domu. Wiele takich osób nie wyłapujemy, bo ludzie niechętnie przyznają się do biedy. Codziennie rozdajemy też suchy prowiant: makaron, mąkę, ryż, które zostają nam ze zbiórek żywności. Pieczywo dostajemy w zwrotach z pasłęckiej piekarni, część kupujemy w piekarni w Gronowie Górnym. Mamy na to pieniądze z Urzędu Miasta i Gminy Pasłęk. 



— Prowadzicie też lumpeks.

— Kiedyś używaną odzież kupowaliśmy, teraz mamy tak dużo darczyńców, że już nie ma takiej potrzeby. Wieść o naszym lumpeksie rozniosła się po mieście i pasłęczanie sami nam przynoszą rzeczy: uprane, uprasowane, poskładane. Każdy z podopiecznych może tu się ubrać, jak również podopieczni MOPS, którzy nie mają za co kupić sobie ubrań. Można przyjść gołym, bosym i wybierać. No, czasem mamy kłopot z butami, bo numer nie pasuje. Czasem mamy też meble, ale nie mamy gdzie ich magazynować, więc wymyśliliśmy inny system dystrybucji. Ktoś chce oddać meble, więc bierzemy od niego telefon i wywieszamy w stowarzyszeniu taką informację. Ten, kto właśnie potrzebuje mebli, sam już się kontaktuje z darczyńcą. Albo zamieszczamy taką informację na Facebooku na naszym profilu. 



— Jaką jeszcze pomoc niesiecie?
— Czasem są to długie rozmowy, bo podopieczny przyjdzie po chleb, a siedzi godzinę. Rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy i w ten sposób dowiadujemy się bardzo wiele o naszych podopiecznych, możemy im potem pomóc. Słuchamy, rozumiemy, płaczemy, przytulamy: tego nie robi pracownik MPOS. Czasem wyłapuję ludzi, którzy potrzebują pomocy prawnej, pomocy policji. Kiedyś miałyśmy kobietę, która musiała uciekać z domu z trójką dzieci przed przemocą domową. Pomogliśmy jej, do tej pory dzwoni do nas z życzeniami na święta.



— Są też akcje, festyny.

— Pierwszym naszym dużym, charytatywnym wydarzeniem była zbiórka pieniędzy na windę przydomową dla niepełnosprawnej od urodzenia Martynki. Dziewczynka mieszka na pierwszym piętrze i mama musiała ją znosić. Byliśmy obejrzeć to mieszkanie. Jakaś masakra, ja nie dałabym rady dźwigać tego wózka inwalidzkiego. Ten festyn, to był chrzest bojowy. Bardzo się baliśmy, że nie podołamy. Ale powiedzieliśmy sobie, ile nazbieramy to będzie dobrze. Winda kosztowała 60 tysięcy złotych. Dużo zrobiła mama, która sama rozpoczęła zbiórkę, ale zobaczyła, że nie da rady i myśmy się włączyli. Udało się, dopisali sponsorzy. W tej chwili Martynka chodzi do pierwszej klasy gimnazjum, nadal potrzebuje rehabilitacji, ale cieszymy się, że ma windę.



— Takie wydarzenia, to chyba największa nagroda?
— 
Widać to po mnie, prawda? Nawet dzisiaj, gdy mówię o windzie dla Martynki, towarzyszą temu wielkie emocje

.

— Pomagaliście też pogorzelcom z miejscowości Pólka.

— Założyliśmy dla nich konto w jednym z pasłęckich banków. Pomoc mediów w tej sprawie była bardzo duża. Na to konto wpłacali darczyńcy z całej Polski, patrzę, a tu przelew z Wrocławia. Oczy mi się duże robiły ze zdziwienia. Nazbieraliśmy na remont dachu domu.Udało się także uzbierać ponad trzy tysiące złotych dla osób, którym uderzenie pioruna zniszczyło dom w Nowych Kusach. Pomagaliśmy też Andżelice z Pasłęka, mamie dwójki dzieci. Po pożarze domu na ul. Mickiewicza w Pasłęku została bez niczego. Wybiegła gdy wybuchł pożar i już nie miała do czego wracać. Spaliło się całe mieszkanie. 



— To praca, która cieszy, ale też obciąża psychicznie.

Już w tej chwili nie tak bardzo, bo czas nauczył mnie, jak nie przeżywać do szpiku kości nieszczęść swoich podopiecznych. Kiedyś siedziałam z płaczącą osobą i też płakałam. Ktoś mógł pomyśleć: jesteś niewydolna babo. Co za pociecha dla nich była od płaczącej osoby. Nocami nie spałam. Dobrych pięć lat musiało minąć zanim się oswoiłam z cudzym nieszczęściem. Z biedą nie można się pogodzić, ale można żyć z wiedzą o niej. Dzisiaj wiem, że trzeba umieć postawić sobie granice. To nie jest proste. Ale czasem do tej pory emocje czasem biorą górę. Potrafię nawet na kogoś krzyknąć, gdy ten nie chce komuś pomóc. Gdy się chodzi po pogorzelisku, w którym pogrzebany jest cały dorobek życia, to nerwy puszczają. Czasami się jest ostatnią deską ratunku tych ludzi i ta myśl cały czas nam towarzyszy.



— Wasze biuro jest, mówiąc dyplomatycznie, skromnie urządzone.
— Bo każdą złotówkę wydajemy na naszych podopiecznych. Mamy pomieszczenie długopis i zeszyt, mamy też najtańszą komórkę. Każdej złotówki nam szkoda, przeliczamy ją na bułki i chleb. 



— Nie ma pani takich myśli, po co mi to było?
— Czasem myśli się negatywnie, przyczyniają się do tego ludzie. Spotykamy się z pytaniem [question]ile wy tam zarabiacie[/question]? Komuś nie może się pomieścić w głowie, że my to robimy za darmo. Jak mówię, że właśnie tak jest, to słyszę: ty chyba głupia jesteś. I nie tylko ja, koleżanki również. Jest mnóstwo dobrych ludzi. Dzięki nim mamy pełne półki w naszym stowarzyszeniu. Działamy trochę na zasadzie poczty pantoflowej, a może nazwijmy to pajęczynki: wybudowaliśmy w lokalnej społeczności sieć połączeń pomiędzy darczyńcami, a naszymi podopiecznymi. W małym miasteczku nie było to łatwe, ze względu właśnie na "życzliwych".



— Waszą pracę dostrzegła pani premier.

— Cieszymy się, bo taka nagroda również uwiarygadnia nasze działania. Wygraliśmy też konkurs na Wolontariusza Powiatu Elbląskiego i to wiąże się z nagrodą pieniężną. Marzymy, by mieć chociaż firmowe koszulki, bo wszystkie pasłęckie stowarzyszenia mają, oprócz nas. Nas na nie po prostu nie stać, za dużo chleba nosiłybyśmy na sobie. Więc teraz może kupimy sobie te koszulki. Zobaczymy.
Rozmawiała Anna Dawid




Źródło: Dziennik Elbląski