To jest piekło, ja w nim byłem. Teraz zacząłem nowe życie

2016-12-26 11:02:07(ost. akt: 2017-01-06 13:53:17)
Po prawej pan Grzegorz podczas spotkania bezdomnych na dworcu w Elblągu. Dziś on sam, jak i jego życie wyglądają już zupełnie inaczej

Po prawej pan Grzegorz podczas spotkania bezdomnych na dworcu w Elblągu. Dziś on sam, jak i jego życie wyglądają już zupełnie inaczej

Autor zdjęcia: Michał Kalbarczyk/Teen Challange

W święta, jak co dzień, chodziłem po śmietnikach i piłem. Jak się napiłem, to nie myślałem o domu. Przeżyłem okropne rzeczy. Kiedyś obudziłem się w komórce, a na piersiach leżał mi wielki szczur. Był martwy, bo wcześniej wysypano tam trutkę.

— To opowieść o cudzie, który zdarzył się w moim życiu — opowiada pan Grzegorz z Elbląga. Dziś ma 60 lat. — Na początku żyło nam się zwyczajnie, a nawet dobrze — wspomina. — Pieniędzy starczało na dużo. Jestem mechanikiem samochodowym, ale „wziąłem” sobie jeszcze lepszy zawód, robiłem dachy. Potem zaczęło się psuć, nie ukrywam, że „piwkowałem”. To jeszcze nie było poważne „piwkowanie”, takie bez zataczania się. Może awantura jakaś była, ale na żonę nigdy ręki nie podniosłem. Żona po urodzeniu dzieci nie pracowała. Gdy już poszła do pracy, to zapoznała sobie pana, a mi założyła niebieską kartę za znęcanie się psychiczne i fizyczne nad nią. Ten pan mojej żony dołożył mi potem w prokuraturze. Opowiadał, że chciałem go zabić tasakiem. Śmieszne, w domu nie mieliśmy tasaka. Dostałem wyrok: dwa lata odsiadki za znęcanie, no i pół roku za ten tasak.

Za kratkami pan Grzegorz trafił na terapię antyalkoholową. 

— Nie przymuszają, chcesz, to idziesz. A idzie się, bo to więzienna kalkulacja. Myśli się, że po tym wypuszczą na warunkowe. Chciałem też zmienić środowisko, bo terapia była w Potulicach koło Bydgoszczy. Były rozmowy, zebrania, terapeuta, książki. W sumie nic mi to nie dało — wspomina mężczyzna.

Latem 2007 roku pan Grzegorz opuścił zakład karny i wyszedł na wolność. Ale domu już nie miał.
— Zostałem eksmitowany, wiedziałem o tym. Dostałem 300 zł na wyjście od wychowawcy, miałem też 500 zł więziennych oszczędności. Co miesiąc przychodziła do mnie córka, przychodził też kuzyn. Przynosił 100 złotych, które dawała mama. Za 50 zł mogłem zrobić zakupy w kantynie, a resztę odkładałem na wyjście. Dostałem też coś z opieki, poszedłem też do kuratora sądowego i otrzymałem bony na jedzenie. Razem miałem jakieś 1500 zł. Dokąd z tym iść? Miałem kolegę, jeszcze sprzed czasów więzienia. Podczas odsiadki dzwoniłem do niego. Tak się złożyło, że dostał spadek po siostrze i kupił mieszkanie. Po wyjściu na wolność udałem się do niego. To był dla mnie luksus: dwa pokoje, kuchnia, łazienka. Córka wyszukała mi ogłoszenie o pracę, od razu mnie przyjęli. Przez osiem miesięcy nie tykałem alkoholu. Tak teraz się zastanawiam, że może coś po tej terapii zostało jednak w mojej głowie? Kupiłem sobie nawet „malucha” i nauczyłem dzieci jeździć. Do żony nie czułem urazy. Ani kropli nie piłem, córce pomagałem, bo studiowała — wspomina mężczyzna.

Wkrótce jednak ponownie w życiu pana Grzegorz pojawił się alkohol.
— Nie wiem, jak to się zaczęło. Piwko, jedno, drugie i raptem nałóg. Piłem, piłem i piłem, ale jeszcze pracowałem. Z mieszkania kolegi przeniosłem się do komórki, do innego znajomego. Była murowana, ale ściany popękane, zimno, nocą trzeba było dobrze się okrywać. Nadal pracowałem, ale z przerwami. Po pijanemu nie mogłem chodzić do pracy. Zaczęło się prawdziwe pijaństwo. Raz szedłem z komórki na melinę i złamałem nogę. Wyczołgałem się ze środka jezdni na chodnik, ból okropny, ktoś w końcu wezwał karetkę. Zabrali mnie do szpitala, a stamtąd do domu dla bezdomnych — wspomina.

Pan Grzegorz nie zagrzał miejsca w domu dla bezdomnych. Został wyrzucony. Powód: picie alkoholu.
— Za pożyczone pieniądze poszedłem o kulach kupić pół litra na melinę. Wypiliśmy go we dwóch. Przyszedł pracownik, kazał dmuchnąć w balonik i nas wyrzucił. Był późny wieczór, zima — wspomina. — Poszliśmy z kolegą pod blok, w którym kiedyś mieszkał. Znał kod dostępu do domofonu. Tam „dopiliśmy się”, on poszedł spać na klatkę, ja wróciłem do komórki. Spotkałem kolegę, też bezdomnego i razem urzędowaliśmy.

Zaczął życie bezdomnego.
— Co się robi przez cały dzień? Chodzi po rewirach, czyli śmietnikach i z tego człowiek się utrzyma, oczywiście, jak się nie nachla — mówi. — Na śmietnikach można też się najeść. W takiej sytuacji nie jest się wybrednym. Nie patrzy się, że przeterminowane, śmierdzące. Cieszy się, że coś się znalazło. Nigdy nie byłem głodny, ale dlatego, że głód zapijałem. Święta? Jakie święta? One nie różnią się od dnia powszedniego. Do kogo miałem iść? Pusty talerz na polskim stole to fikcja. Słuchałem ostatnio radia i jakiś redaktor opowiadał, jak pukał do drzwi w Wigilię, tylko go przeganiali. W święta, jak co dzień, chodziłem po śmietnikach i piłem. Jak się napiłem, to nie myślałem o domu, dzieciach. Przeżyłem okropne rzeczy. Kiedyś obudziłem się w tej komórce, a na piersiach leżał mi wielki szczur. Był martwy, bo wcześniej wysypano trutkę — wspomina mężczyzna.

W swoim życiu w bezdomności i pijaństwie pan Grzegorz zaliczył również pobyt w barakach, gdzie znalazł schronienie u kolegi, Rysia. — Zaczęliśmy pić denaturat. Tak jest taniej, a nie mieliśmy pieniędzy. Znałem takich, co od denaturatu umarli. Takich, co mówili, że sami dadzą sobie radę z piciem, a ich już nie ma. Pamiętam Maćka. Znałem go rok. Skończył w toi-toiu. Wszedł i nie wyszedł. Umarł z przepicia. Menel, tak wtedy o sobie myślałem. Sam o sobie, to straszne. Byłem łachudrą, obdartym, brudnym, śmierdzącym. Pewnego dnia stałem w kolejce do kasy w Biedronce, a przede mną stało dziecko i próbował mnie dotknąć paluszkiem. Na to ojciec: nie ruszaj go, on śmierdzi. Nie odezwałem się, ale zabolało mnie to — mówi pan Grzegorz.

Jego odbijanie się od dna zaczęło się ponad rok temu. Przez przypadek. Od kolegi dowiedział się, że na dworcu kolejowym w Elblągu jacyś ludzie rozdają bezdomnym zupę i kanapki. Postanowił pójść, bo skusiła go możliwość łatwego zdobycia jedzenia. Nawet nie przypuszczał, że ten dzień zmieni jego życie.
— Pomyślałem wtedy: nic nie mam do roboty, to co mi szkodzi pójść? Było trochę zimno, ale już ciut wypiłem, opatuliłem się kurtką i poszedłem: zarośnięty, brudny, śmierdzący, skakały po mnie wszy, ciągle się drapałem. Podeszła do mnie kobieta, zaczęliśmy rozmawiać, mówiła o Bogu. Nie bardzo chciałem tego słuchać. Ona tłumaczyła, my zjedliśmy i poszliśmy.... drinkować. Ale zacząłem przychodzić, jeden piątek, drugi piątek. Ciągnęła mnie ciekawość, ale też zaczęło do mnie coś docierać — wspomina. — Zacząłem się zastanawiać: czemu ja jestem taki menel, pijak? Słuchałem Piotra Grzeszczuka, który prowadził spotkania na dworcu: on pachnący, w koszuli, płaszczu i mówi mi, że też był na dnie, ale można z tego dna wyjść. Uwierzyłem. On mówił, że Bóg w jednej chwili mu wszystko odstawił, pozwolił być innym człowiekiem. Takich rzeczy się nie zmyśla. Naprawdę uwierzyłem.

Wstrząsnęła nim jeszcze jedna rzecz. W tym samym czasie jego współlokator z baraków znalazł się blisko śmierci. — Miał zero cukru w organizmie. To z picia denaturatu. Smród w jego części mieszkania, zmory, zwidy, które on miał... Zacząłem zauważać, że to całe picie jest złe. Któregoś dnia koledzy zadzwonili po pogotowie, lekarz powiedział, że on już by nocy nie wytrzymał, na miejscu dali mu dwie kroplówki i zanieśli do karetki. Przestraszyłam się, denaturat zaczął ode mnie się oddalać. Moje życie było całkowitym dnem, piekłem. Skończyłbym jak ten Maciek w toi toi-u. Dzięki Bogu i tym ludziom, którzy organizują spotkania na dworcu, żyję.

W jego życiu od tamtego pierwszego spotkania na dworcu dużo się zmieniło. Przede wszystkim nie pije alkoholu. Naprawia również to, co zepsuł wcześniej.
— Przez siedem lat nie miałem kontaktu z rodziną. Piłem i nic mnie ta rodzina obchodziła. Teraz naprawiam relację z rodziną. Dzieci dzisiaj mnie nie poznają. Co mówią? Syn mi tego nie powiedział, ale do synowej powiedział: ja ojca nie poznaję, co się z nim stało? Ona mówi, opamiętał się. Nie. W moim życiu wydarzył się cud, bez Boga już bym dawno był na cmentarzu. Teraz ja mówię na dworcu swoje świadectwo, a ci bezdomni znają mnie przecież sprzed tych lat. Jaki efekt? Powiem tak: mów do słupa, a słup dupa. Ale może niektórzy potrzebują więcej czasu, żeby to zrozumieć? Tak mi żal tych ludzi, widzę w nich siebie, ja też taki byłem — mówi 60-latek, który zaangażował się w budowę hostelu dla bezdomnych.
Anna Dawid



Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (12) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. AA #2143923 | 27 gru 2016 09:53

    alkoholizmu się nie da wyleczyć i to jest straszne trzeba mieć dużo siły i wsparcia osób bliskich aby sobie z tym poradzić . Bądź twardy a będzie dobrze

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. wr #2143883 | 5.172.*.* 27 gru 2016 09:06

    powodzenia

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  3. Abstynent od #2143747 | 5.172.*.* 26 gru 2016 21:42

    Też przesadzałem z alkoholem. Trochę wcześniej sie zreflektowałem i nic nie utraciłem na szczęście. Boję się jednak sięgać po alkohol. Panie Grzegorzu powodzenia. Ma Pan 60 lat jak ja i szkoda nam lat, które jeszcze dl nas zostały na picie. Tyle jeszcze możemy zrobić i zobaczyć. Powodzenia. abstynent Żyje mi się lepiej, godniej i mam prawdziwych przyjaciół. Sam nie wiesz , kiedy zaczynasz przesadzać.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  4. Albin #2143731 | 81.190.*.* 26 gru 2016 21:22

    Zeby ta ,radosc nie byla, przedwczesna nie pije pan dopiero rok,ja oczywiscie zycze,panu jak najlepiej,ale na to ze sama modlitwa,na dluzsza mete ,pomoze raczej bym nie,liczyl trzeba ,przedewszystkim,pracowac nad ,soba ,chodzic na ,mitingi grupy wsparcia ,jest pan dopiero na poczatku,drogi a droga,ta nie ma sie co oszukiwac,jest bardzo dluga i wyboista wiem o czym ,mowie bo nie pije juz osiem lat,

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  5. Ja se baba znajdzie jakiegos Przydupasa #2143686 | 78.88.*.* 26 gru 2016 19:49

    to męża oskarża o gwałt czy inne zbrodnie a sąd daje wiarę bo jak się może facet obronić. Nie ma szans. Baba wyrzuca goi z dmou i stąd biora się bezdomni. Baby sa bezwzgledne a mężczyźni sa bez szans. Dobrze, że Panu sie udało powrócic do normalnego zycia Ciesze się i gratulję

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (12)