Hermann Schiefferdecker, cichy i silny pastor
2017-02-04 08:00:00(ost. akt: 2017-02-03 10:33:00)
Pochodził z rodziny związanej od pokoleń z kościołem, a jego ojciec Carl był na przełomie XIX i XX w. pastorem i superintendentem w elbląskim kościele Bożego Ciała. To za jego czasów, w 1896 roku, kościół ten znacznie rozbudowano, by mógł on sprostać zadaniom rozrastającej się parafii.
Należało do niej kilka podmiejskich wiosek, a przede wszystkim duże osiedle robotnicze Pangritz-Kolonie, które dzisiaj stanowi dzielnica Zawada. Tak więc od wschodu dobudowano prezbiterium i transept. Kościół Bożego Ciała wyróżniał się przed wojną unikalnym wiszącym sklepieniem drewnianym, co miało symbolizować spływającą z góry łaskę Bożą. Niestety, właśnie ta rozbudowana część kościoła została w styczniu-lutym 1945 r. poważnie zniszczona, a następnie rozebrana.
Pastor Hermann Schiefferdecker urodził się jako syn pastora 21 stycznia 1879 r. w Młynarskiej Woli - wówczas Herrndorf. Wprawdzie tamtejszy kościół popadł po II wojnie światowej w kompletną ruinę, ale na przykościelnym cmentarzu zachowały się do dzisiaj nagrobki jego przodków, między innymi grób dziadka Carla-Hermanna Schiefferdeckera, który w latach 1849-1873 był pastorem w Młynarskiej Woli.
Hermann Schiefferdecker młode i szkolne lata spędził w Elblągu. Pierwszą placówką, którą objął po studiach teologicznych, była parafia w Wąbrzeźnie.
Hermann Schiefferdecker młode i szkolne lata spędził w Elblągu. Pierwszą placówką, którą objął po studiach teologicznych, była parafia w Wąbrzeźnie.
Po wybuchu I wojny światowej musiał jednak opuścić to miasto przed nadchodzącymi wojskami carskimi. Z żoną i trojgiem dzieci (córki – bliźniaczki i syn) udał się do Vetschau w Szprewaldzie, gdzie został proboszczem parafii obejmującej to miasto oraz dwie przyległe wsie. Jako młody duchowny kładł duży nacisk na pracę z dziećmi i młodzieżą. Jak wspominała jego córka Inge „były to ciężkie czasy, inflacja szalała, często nie starczało nawet na chleb, nie mówiąc o jakimkolwiek obuwiu dla nas – dzieci. Dlatego ojciec z zadowoleniem przyjął ofertę pracy duszpasterskiej w gminie kościoła Bożego Ciała w Elblągu.
Przybyliśmy tu w październiku 1926 r. i na początku niezmiernie nas ucieszyło to, iż zamieszkaliśmy w proboszczówce, którą wybudował mój dziadek Carl za czasów swojej superintendentury w latach 1887-1906. Ten masywny budynek przetrwał zawirowania wojenne, chociaż sam kościół Bożego Ciała mocno ucierpiał. Mój ojciec, jako pastor na elbląskiej placówce, wiele czasu i sił poświęcał pracy z wiernymi, nie zapominał o chorych i wizytach domowych. Kazania przygotowywał bardzo starannie i sięgał niekiedy do starogreckich tekstów. Jako dzieci zaglądaliśmy do jego pokoju, w którym siedział otoczony kłębami dymu z cygara i wymawiał niezrozumiałe dla nas słowa.
Gdy w 1932 r. zmarł proboszcz Paul von Kuhlberg (w parafii Bożego Ciała było dwóch pastorów) mój ojciec zaproponował na pastora Gerharda Kruppa/Krupskiego, ponieważ pasował on do naszej parafii, a jednocześnie obaj bardzo dobrze się uzupełniali. Pastor Krupp, w przeciwieństwie do mojego ojca, był pełen temperamentu i kontaktowy, ale w pełni odpowiadał jego oczekiwaniom. Obaj cenili sobie humor i szczerość. Mój ojciec, podobnie jak prawie wszyscy elbląscy pastorzy po przejęciu władzy w 1933 r. przez nazistów, należał do Kościoła Wyznającego (Die Bekennende Kirche), którego hasłem było „Kościół ma pozostać Kościołem” i jego obowiązkiem jest głoszenie Ewangelii. To zaś nie znajdowało akceptacji u nazistów, a do tego pastor G.
Krupp/Krupski był przewodniczącym tego Kościoła dla okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie. Byłam jego pisarzem i mocno przeżyłam aresztowanie pastora w 1937 r. przez Gestapo. Ojciec bardzo szybko zidentyfikował nazistowską ideologię wobec chrześcijan, z bólem serca znosił to co się działo, widząc jak wokół aresztowano wielu duchownych. Wśród kierownictwa elbląskiej NSDAP nie miał dobrej opinii. Ciężko przeżył śmierć swojego syna, a mojego brata – pastora na Mierzei Kurońskiej, który zginął 21 stycznia 1942 r. - w dzień urodzin swego ojca. I to było jakieś fatum, za trzy lata o tej samej porze musieliśmy opuścić na zawsze Elbląg”.
Ksiądz dr Mieczysław Józefczyk w swojej książce „Elbląg i okolice 1937-1956, Chrześcijaństwo w tyglu dwu totalitaryzmów” napisał, że pastor Hermann Schiefferdecker w czasie duszpasterzowania w Elblągu zjednał sobie opinię „cichego, silnego i wiernego człowieka”. Podczas wojny wraz z żoną okazywał wieloraką pomoc biednym i potrzebującym. Pozostał w mieście aż do chwili zarządzonej ewakuacji. Po wielu trudach ucieczki trafił do miejscowości Holtorf w powiecie Nienburg nad Wezerą, a w połowie 1945 r. objął probostwo w sąsiednim Drakenburgu (Dolna Saksonia).
Tutaj dosyć szybko został zaakceptowany przez miejscowych wiernych, którzy nie zawsze mieli dobry stosunek do uciekinierów z „niemieckiego wschodu”. W kwietniu 1952 r. będąc już na emeryturze, przeniósł się do Hagen w Westfalii. 17 czerwca 1952 r. pojechał z żoną do Essen, by świętować 50. urodziny swego elbląskiego przyjaciela i współpracownika – Gerharda Kruppa/Krupskiego. W czasie drogi powrotnej do Hagen doznał nagle ataku serca i zmarł. Został pochowany na cmentarzu w Drakenburgu, a mowę pożegnalną wygłosił G. Krupp/Krupski (1910-1981) podnosząc w niej serdeczne wątki wspólnej i efektywnej pracy w elbląskim kościele Bożego Ciała.
Lech Słodownik
Lech Słodownik
Źródło: Dziennik Elbląski
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
było, minęło - #2174672 | 159.205.*.* 4 lut 2017 13:28
Wile wspólnych, ciekawych historii - zaświadczających że Elbląg był miastem w pełnym brzmieniu tego słowa.
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz