Walki o Elbląg wspomina Else Krüger, która przeżyła wejście Rosjan

2017-02-18 08:00:00(ost. akt: 2017-02-17 10:00:40)
Część dzisiejszego Placu Słowiańskiego, z wejściem w ulicę 1 Maja. Po lewej narożnik dawnego Dresdener Ban. Po prawej, w tej zniszczonej prawie do parteru kamienicy, po jej odbudowie, miał swoje podwoje znany sklep “Gallux”

Część dzisiejszego Placu Słowiańskiego, z wejściem w ulicę 1 Maja. Po lewej narożnik dawnego Dresdener Ban. Po prawej, w tej zniszczonej prawie do parteru kamienicy, po jej odbudowie, miał swoje podwoje znany sklep “Gallux”

Autor zdjęcia: arch. Lecha Słodownika

Else Krüger przeżyła w lutym 1945 roku wejście żołnierzy Armii Czerwonej do Elbląga i kilkanaście powojennych miesięcy.
Wkrótce po opuszczeniu rodzinnego miasta Else Krüger uwieczniła je obszernie w osobistych wspomnieniach. W 1995 r. uzyskały one formę książki, która ukazała się pod tytułem „Elbląg 1945/1945, Relacja z ciężkich czasów”. Są to jej osobiste przeżycia, w których autorka nie uznaje się za kompetentną do oceniania ogólnej sytuacji Elbląga przed i po zakończeniu walk.

Narrację jej wspomnień cechuje powściągliwość, przemyślany dobór słów i oszczędne stymulowanie napięcia. W rzeczywistości było bowiem o wiele gorzej, straszniej, co można wielokrotnie wyczytać między wierszami. Ale autorka nie formułuje oskarżeń, dziękuje swoim wybawcom, ludziom dobrej woli, co wiele razy podkreśla. Relacje z tych tragicznych dni kończy w połowie 1946 r., gdy na zawsze opuściła Elbląg.

Końcowe godziny walk o Elbląg zastały ją i jej najbliższych w piwnicy ratusza przy Placu Fryderyka Wilhelma (dzisiaj Plac Słowiański), budynku przylegającego do Prezydium Policji (Hotel Arbiter). Stąd musieli się ewakuować do piwnic Liceum Cesarzowej Augusty Wiktorii (I LO).

Tak opisuje: „Pewnego wieczora pojawili się w piwnicy młodzi żołnierze Wehrmachtu. Wśród nich był radośnie nastawiony osiemnastolatek, aż do dnia kiedy odłamki granatu przy Dresdener Bank urwały mu obydwie nogi. Jego kumpel z narażeniem życia przyniósł go na plecach do ratuszowej piwnicy. Słyszeliśmy jak wył z bólu, tego nie da się nazwać po ludzku.

Wielu zgromadzonych w piwnicach chciało je opuścić i wyjść na powierzchnię. Nie mieliśmy nic przeciwko temu, ponieważ sami też nie chcieliśmy tu pozostać. Przyłączyliśmy się więc do wychodzących. Już przy opuszczaniu ratusza zostaliśmy przygnębieni i zaskoczeni. Edyta wydała cichy krzyk i chwyciła moją rękę, spojrzałam i wnet wiedziałam co ją tak poruszyło. Na śniegu leżał zesztywniały starszy pan z ulicy Szpitalnej. Jego droga do domu okazała się być dla niego fatalną. Sekundę postaliśmy, ale już musieliśmy iść dalej, gdyż wychodzący z piwnicy ratusza napierali na nas z tyłu.

Nad naszym wymarłym miastem wiła się mgła, a nad nią niebo w nienaturalnej czerwieni. Długi wąż ludzi przemieszcza się niespokojnie od ratusza w kierunku liceum. Starcy, kobiety i dzieci idą po kawałkach gruzów, zwłok, pozwijanych drutów i kabli elektrycznych, po tym, co kiedyś było ulicą. Nikt nie rozgląda się w koło, chodzi o czas, o drogie sekundy. Szybko, szybko do bezpiecznej piwnicy, nim znów zacznie się strzelanina.

Edith i Wera muszą miejscami nieść wózki dziecinne, by ich kółka nie zaplątały się w pozwijane kable linii tramwajowej. Wzrok mamy skierowany w dół, na ziemię, bo taki wózek jest teraz niezwykle cenny. Trzymamy się ciasno razem, nie rozpraszamy się. Wreszcie kończymy tę drogę, na której przejście kiedyś potrzeba było trzy minuty. Przez otwartą bramę tłum w milczeniu osiąga piwnicę liceum. Pierwsi siedzieli już tutaj na cementowej podłodze z nadzieją, że przebiegające przy ścianach rury centralnego ogrzewania wnet dadzą błogie ciepło. Od wejścia do piwnicy wpadało ciągle mroźne powietrze (…).

Edith Krüger wspomina dalej, że niedługo potem z tej piwnicy musieli przejść do piwnicy pobliskiej szkoły Hanzy (po wojnie SP 11, w 2009 r. budynek relokowany, obecnie druga część Hotelu Młyn) przez dziedziniec, który w tym czasie znajdował się pod ostrzałem snajperów ulokowanych na dachach hal pobliskich zakładów F. Schichau: (…) Tutaj było już o wiele cieplej, podłoga piwnicy była wysłana słomą i można było zdjąć płaszcz. Między nami były też młode dziewczyny, i jak się okazało były to Polki, które pracowały w miejscowych zakładach pod kontrolą wachmanów (…) Ciągle słychać było strzelaninę i wybuchy. Czy to były walki uliczne, czy też ostrzał artyleryjski – wszystkim było obojętne (…)
Ten dzień przyniósł szczególną niespodziankę.

Usłyszeliśmy kroki i do naszej piwnicy weszło około dwudziestu żołnierzy Wehrmachtu. Robili wrażenie zmęczonych i całkowicie zniechęconych. Gdy zobaczyli, że w przepełnionej piwnicy nie ma miejsc siedzących, poszli na korytarz i przynieśli zmagazynowane tam ławki szkolne. Zaczęli palić papierosy. Raptem wszedł jakiś porucznik i powiedział do nich, że trzeba przebijać się do mostu, spytał: Kto idzie? – Gdy żaden z żołnierzy nawet się nie poruszył, powiedział: A więc niewola! (Gefangenschaft), róbcie tak dalej!

Po jego wyjściu żołnierze nadal milczeli, ale słowo „niewola” wypowiedziane przez porucznika ciężko zawisło nad nimi i ich myślami. Nagle jeden z żołnierzy poderwał się i głośno powiedział: „Ruski!” Jego koledzy, pozostając na miejscach, zaczęli z uwagą patrzeć na drzwi wejściowe. Te zaś zostały gwałtownie otwarte i do piwnicy wkroczyli dwaj uzbrojeni Rosjanie. Starszy z nich, z brodą, krzyknął: „Ręce do góry!”, a młodszy wskazał wymownie na karabiny. Już wkrótce na ziemi leżała góra karabinów i uzbrojenia. Młody żołnierz rosyjski przeszukał kieszenie żołnierzy. Za chwilę książeczki wojskowe, listy, zdjęcia, papierosy, tytoń i inne drobiazgi zalegały na podłodze. Rosjanin działał sprawnie, z dużą rutyną i cała akcja zajęła mu z pół godziny. Następnie wydał komendę, po której żołnierze z rękami założonymi na karku zostali odprowadzeni przez starszego Rosjanina.

Zamknął drzwi i zostaliśmy sami. Gdyby nie zdekompletowana broń oraz zniszczone rzeczy żołnierzy, nie uwierzylibyśmy, że coś takiego miało miejsce. Dalej poszło szybko. Na początku Rosjanie nie zwracali na nas uwagi. Gdy zaczęliśmy szukać coś zastępczego i wróciliśmy do piwnicy, okazało się, że jest ona zajęta. Siedział w niej Rosjanin z Polką obok siebie, prowadząc bardzo jednoznaczną rozmowę (…)

Przeszliśmy do innego pomieszczenia i wiedząc, że w każdej chwili możemy zostać bez dachu nad głową, byliśmy przygotowani do wyjścia. Rosjanie przechodzili obok nas, przeszukiwali pomieszczenia i wychodzili. Jeden z nich nakazał nam opuścić piwnicę. Na górze, przy schodach stał starszy wiekiem Rosjanin. Gdy zobaczył wśród nas małe dzieci, sięgnął do swojej żołnierskiej torby i dał każdemu dziecku po kawałku czekolady. Powiedział, że musimy iść stąd dalej. Robiąc pierwsze kroki po opuszczeniu piwnicy zobaczyliśmy zwłoki mężczyzny w cywilu. Jego oczy, za szkłami okularów, były szeroko otwarte i nieruchomo patrzyły w niebo. Szybko stąd odeszliśmy (…)

W zniszczonym mieście od dymów pożarów zalegała gęsta mgła. Ale teraz zobaczyliśmy ludzi. Nadchodzili z wielu stron. Matki z dziećmi, starzy i niedołężni, pojawiło się ich tak wielu iż byliśmy zaskoczeni, że tak dużo przeżyło ostrzał miasta. Rosjanie nie pozwalali nikomu wracać do piwnic. Długi pochód nieszczęśników przesuwał się Friedrichstraße (Rycerska). Wpadł mi w oczy duży, starszy mężczyzna, wspierający się laską. Gdy spojrzałam na jego stopy, przeraziłam się – on nie miał butów, tylko skarpetki, które były już mokre od śniegu! Przy takim mrozie skutki tegoż były szybkie. Doszliśmy do teatru miejskiego, tu już niczego nie było, tylko wypalone i czarne resztki murów…

Na końcu Friedrichstraße, już przy Kreutzstraße (Sopocka) smutny widok – wokół pokrywy studzienki kanalizacyjnej leżała cała rodzina: mąż, żona i dwoje dzieci. Prawdopodobnie chcieli dojść do schronienia w ratuszu i zaskoczył ich ogień artyleryjski. Gdy dotarliśmy do wąskiej Vorbergstraße ktoś krzyknął „Rosjanie strzelają, dalej nie idziemy!”.

Wróciliśmy na Friedrich Wilhelm-Platz (Plac Słowiański). Koło pomnika Hermanna Balka leżał zabity Rosjanin, skręciliśmy w Inneren Mühlendamm (1 Maja). Wszędzie wypalone ruiny i zgliszcza. Rosyjscy żołnierze pilnowali nas, czy idziemy we właściwym kierunku. (…).
Lech Słodownik

Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (5) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Zbrodniarze Przeklęci #2185860 | 87.205.*.* 19 lut 2017 14:33

    Proszę bardzo, pani wspomina, że Ruskie nie gwałciły, a jeszcze dzieciom czekolady dały - narodowa swołocz się zaraz zawyje z rozpaczy:)

    odpowiedz na ten komentarz

  2. moley #2185522 | 81.190.*.* 18 lut 2017 17:45

    Niech opisze 1939-1945 jak mordowali Polaków

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-8) odpowiedz na ten komentarz

  3. Barnaba #2185295 | 79.187.*.* 18 lut 2017 10:49

    Kolejny artykuł mówiący o wielkim cierpieniu Niemców podczas II wojny światowej. Szkoda, że GO nie wspomina w tych rzewnych wspomnieniach o tym, kto tę wojnę wywołał.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-5) odpowiedz na ten komentarz

  4. Nik #2185236 | 37.47.*.* 18 lut 2017 09:05

    Dlaczego Niemców przedstawia się jako ofiary. Sześć lat ich okupacji i miliony ofiar jakoś wrażenia na nich nie robiło. Ile trzeba mieć tupetu, żeby kreować siĘ na ofiarę działań wojennych.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. ŚWO #2185220 | 188.146.*.* 18 lut 2017 08:42

      Biedni niemcy biedni niemcy blablabla Chwała Wielkiej Polsce Katolickiej!

      Ocena komentarza: poniżej poziomu (-10) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)