"Pedofil, morderca dziecka, czy złodziej. Wszystkich traktuję równo"

2017-02-18 14:00:00(ost. akt: 2017-02-21 08:59:27)
Marek Niewiadomski od 20 lat pracuje jako oddziałowy w Areszcie Śledczym w Elblągu

Marek Niewiadomski od 20 lat pracuje jako oddziałowy w Areszcie Śledczym w Elblągu

Autor zdjęcia: Michał Kalbarczyk

Pedofil, morderca czy złodziej. Nie ma wyjątku. My jesteśmy po to, by karę więzienia odbywał w warunkach humanitarnych, z poszanowaniem godności.
Praca, którą starszy sierżant sztabowy Marek Niewiadomski wykonuje od 20 lat króluje w rankingach najbardziej stresujących zawodów świata. Jest strażnikiem więziennym w Areszcie Śledczym w Elblągu.

— W jaki sposób trafił pan do tego zawodu?
— Po części zadecydował o tym przypadek. Chciałem wstąpić do Straży Granicznej, lecz nie było wówczas miejsc. Wolne wakaty były w Areszcie Śledczym w Elblągu, więc pomyślałem, że spróbuję tam. To są również służby mundurowe, a poza tym potraktowałem tę możliwość, jako nowe, ciekawe doświadczenie. Dwadzieścia lat temu warunkiem przyjęcia do Służby Więziennej było wcześniejsze odbycie służby wojskowej. Poza tym: co najmniej średnie wykształcenie, niekaralność i dobry stan zdrowia, również psychicznego. W naszej pracy trzeba przede wszystkim być emocjonalnie stabilnym. Nigdy nie wolno kierować się agresją, a do konfliktowych sytuacji musimy podchodzić ze spokojem.


— Pamięta pan pierwszy dzień pracy?
— Doskonale go pamiętam. Dostałem opasłą księgę z przepisani, no i trzeba było ją studiować. W tamtych czasach rozpoczynało się „karierę” stojąc z bronią na posterunkach uzbrojonych. Teraz w aresztach w ogóle ich nie ma. Ja również swoje na takim posterunku odstałem. Dopiero po podmianie schodziło się na oddziały i pomagało funkcjonariuszom, którzy pracowali w bezpośrednim kontakcie z osadzonymi. Teraz troszkę inaczej to wygląda, ale nowi funkcjonariusze również zaczynają od pomagania, np. przy kontrolach cel. Potem jadą do szkoły podoficerskiej i po niej mogą samodzielnie pracować na oddziale. Jeśli mają oczywiście predyspozycje do wykonywania tego zajęcia.

— A nie każdy je ma?
— Widziałem już osoby, które rezygnowały. Nie ma co ukrywać, to jest praca obciążająca psychicznie i nie każdy się do niej nadaje. Pamiętam, że gdy pierwszy raz zobaczyłem areszt od środka, to przeraziły mnie kraty. Długie korytarze i wszędzie kraty. Pomyślałem wówczas: gdzie ja się znalazłem? Po jakimś czasie te kraty mi spowszedniały, oswoiłem się z nimi. Trochę stresujący był dla mnie też pierwszy kontakt z osadzonymi. Oni sondują, badają nowego funkcjonariusza: jak się zachowa, w jaki sposób do nich podejdzie. Absolutnie nie można pokazać strachu oraz tego, że będą mogli sobie na zbyt wiele pozwolić. Są przepisy, jest regulamin i tego się trzeba trzymać. Muszą wiedzieć, że jestem ich przełożonym.


— Jak wygląda pana dzień pracy?
— Po przyjściu przybieram się w mundur i idę na odprawę. Tu dowódca zmiany informuje nas o rozkładzie dnia. Czy będą transporty osadzonych, konsultacje medyczne, wokanda, a może komisje? Relacjonuje, co wydarzyło się w jednostce w ostatnim czasie, wskazuje zadania, które są do wykonania, a czasami osadzonych, na których musimy zwrócić szczególną uwagę. Codziennie wyrywkowo odpytuje nas z przepisów.

— Codziennie?
— Tak. Przepisy musimy znać doskonale, to zapobiega różnym groźnym sytuacjom, które mogą się w areszcie wydarzyć. Przez nieznajomość przepisów również sobie możemy przysporzyć kłopotów, np. niewłaściwie używając środków przymusu bezpośredniego. Po odprawie idę na mój odział, gdzie kolega z poprzedniej zmiany relacjonuje, co się podczas niej działo, co jest jeszcze do wykonania, jak zachowywali się osadzeni podczas jego służby. Potem robię apel, czyli sprawdzam liczbę osadzonych w celach. Musi się ona zgadzać, w przeciwnym razie oznaczałby to, że ktoś nie wrócił z pracy lub być może zrobił sobie krzywdę w celi. Po apelu toczy się po prostu więzienne życie: zajęcia socjoterapuetyczne, wizyty u lekarza, widzenia, praca, kontrola cel.

— Cele sprawdza się codziennie?
— Tak, ale nie wszystkie. Kontrola przebiega według harmonogramu. Rzeczy osobiste osadzonych, łóżka, materace, poduszki, koce: to wszystko skrupulatnie się ogląda. Sprawdza się też inne zakamarki w celi, łącznie z wnętrzem sedesu, w tym pomaga nam specjalna kamerka. Sprawdzam również umocowanie krat w oknach, opukuję je drewnianym dużym młotkiem. Jeśli kraty byłby nadpiłowane, przy puknięciu usłyszałbym charakterystyczny dźwięk. Przez 20 lat pracy jeszcze takiego nie usłyszałem. Opukuję też ściany, podłogę, sufit, sprawdzając, czy osadzeni nie wydrążyli w nich otworów.


— Znalazł pan kiedyś w celi coś zakazanego?
— Oczywiście. Dwa lata temu był przypadek, kiedy osadzony wracający z pracy zewnętrznej próbował przemycić narkotyki, które znalazłem. Osadzony pracował na zewnątrz, w systemie bez konwojenta, na co pozwalają przepisy. Tłumaczył, że przynosił je nie dla siebie, ale dla kolegi z innej celi. Trzynaście porcji metamfetaminy próbował ukryć w celi w pudełku po papierosach. Chociażby ten przykład pokazuje, jak ważne są takie kontrole. Mało rzeczy mnie może już tu zdziwić. Kiedyś odkryłem bimber, którzy osadzeni wyprodukowali w celi... z chleba.

— Czy zdarzają się groźne sytuacje?
— Raczej nie, bo temu się po prostu zapobiega. No cóż..., ale osadzeni bywają różni. Niektórzy są agresywni, a są tacy, z którymi rozmawia się całkiem normalnie, o zwyczajnych rzeczach. Czasem nawet mi się zwierzają, a zdarza się, że coś im doradzę. Kiedyś do jednego z osadzonych miała przyjść na widzenie dziewczyna. Nie przyszła. On przyjął to dramatycznie, był zrozpaczony. Żalił mi się: może znalazła sobie innego, może mnie rzuciła... Koniecznie chciał zadzwonić. Starałem się go uspokoić, tłumaczyłem, że z pewnością będzie jakieś wyjaśnienie tej sytuacji. Pomyśl, mówiłem, może ona była chora, a może dziecko jej zachorowało? I okazało się, że faktycznie, tak było. Inny przykład. Przychodzi osadzony i mówi: panie oddziałowy, jak mnie dziś nie doprowadzą do wychowawcy, to się powieszę. Takich słów nigdy nie można lekceważyć. Osadzony może powiedzieć to, ot tak sobie, a może rzeczywiście popełnić samobójstwo. Do końca życia miałbym go na sumieniu. Tłumaczę mu więc: spokojnie, poczekaj, pójdziesz do wychowawcy, a jak się powiesisz, to i tak swojej sprawy nie załatwisz. Jestem dla nich trochę.... ojcem. Muszę ich wysłuchać i podjąć decyzję, co z tą wiedzą dalej zrobić.

— Czyli pana „bronią” jest słowo?
— Oczywiście. Agresja i nerwy, to nie są metody mojej pracy, ani żadnego funkcjonariusza. Zdarza się, że osadzeni niszczą celę, mszczą się na umywalce, sedesie, czy próbują coś podpalić. Na takie sytuacje działają tylko spokój i opanowanie. Czasem między dwójką osadzonych jest jakiś zatarg. Takich szczególnie muszę pilnować, nie wolno dopuścić do kontaktu między nimi, by nie wszczynali bójek. W wyjątkowych przypadkach osadzonym trzeba zapewnić dodatkową ochronę, na przykład skazanym za pedofilię. Prawdą jest, że nie są lubiani przez współosadzonych. Jednak z mojego punktu widzenia osadzony z takim wyrokiem ma jednakowe prawa i podlega tym samym przepisom, jak inni. Ja nie jestem od wydawania wyroków, muszę zapewnić wszystkim osadzonym bezpieczeństwo. Bez wyjątku: czy to jest pedofil, morderca, czy złodziej. My jesteśmy po to, by on karę odbywał w warunkach humanitarnych, z poszanowaniem godności.

— To nie jest chyba proste...
— Wręcz odwrotnie. To jest proste. Dla mnie osadzony, to jest człowiek, jak każdy inny. Koniec, kropka, nie ma dyskusji. Moja mama powiedziała kiedyś: synku nie zarzekaj się dwóch rzeczy w życiu: szpitala i więzienia. Każdy może tu trafić, bez wyjątku. I trzeba sobie zadać pytanie: czy gdybym ja był na miejscu osadzonego, to chciałbym być traktowany źle, czy niegodnie? Każdy kij ma dwa końce. Tu trafiają ludzie za różne rzeczy: ktoś prowadził rower po pijanemu, ktoś stawił pod wpływem alkoholu na rozprawę. Więc traktuję ich tak, jakbym chciał być traktowany, gdyby był osadzonym.


— Ale czasem trzeba być stanowczym?
— I to bardzo stanowczym. Nie mogę wszystkich głaskać po głowach. Jeśli, ktoś nie stosuje się do przepisów, przykładowo nie chce wstać z łóżka na apel, to muszę go przywołać do porządku. Wytłumaczyć, że nie jest na wczasach, tylko w areszcie, gdzie obowiązują reguły. Wszyscy muszą się do tych reguł stosować. Gdy to nie skutkuje, trzeba użyć innych metod. Wypisuję wniosek o ukaranie, tą najwyższą karą jest pobyt w celi izolacyjnej.

— Co jest najtrudniejsze w pana pracy?
— Chyba umiejętność przewidywania. Dużo czynności wykonuje się systematycznie i podobnie, więc można popaść w rutynę. A ona może nas zgubić. Zawsze trzeba być czujnym i przewidywać, jak w danej sytuacji może zachować się osadzony. W mojej pracy nie ma miejsca na bylejakość. Działamy rzetelnie i dokładnie tak, jak mówi przepis. Nie ukrywam, że jest to praca trudna, do której nie każdy się nadaje. Po tylu latach nauczyłem się jej "nie zabierać" do domu. Rodzina i znajomi są bardzo ciekawi, chcą żebym opowiadał, bo dla większości społeczeństwa jest to zajęcie mało znane. Jednak mnie obowiązuje tajemnica służbowa i są rzeczy, których nie wolno powiedzieć nawet najbliższej rodzinie. Bezwzględnie nie można opowiadać, jak wygląda więzienie, jakie są w nim reguły i oczywiście o osadzonych.

— „Klawisz”, to określenie pana obraża?
— Ani trochę. Mówią też na nas gady, może dlatego że jesteśmy tacy źli? (śmiech).


— Wierzy pan, że pana "podopieczni" mogą wrócić do życia w społeczeństwie?
— Kiedyś nie wierzyłem, ale po tylu latach pracy zmieniłem zdanie. Znam osoby, które założyły rodziny, mają pracę, nie wchodzą w konflikt z prawem. To jest właśnie największą satysfakcją w mojej pracy. Jeśli ktoś dzięki naszej pracy potrafi swoje życie zmienić na lepsze, to jaki większy sens może dawać praca? Czasem spotykam byłych osadzonych na mieście, poznają mnie, podchodzą, mówią „dzień dobry”, pytają co słychać, czy jeszcze pracuję? Wtedy ja pytam, a co u ciebie? On mówi, że pracuje, ma rodzinę. Wspaniale jest słyszeć takie rzeczy. Niestety, są i tacy, którzy wracają do nas kilka razy, czasem za to samo przestępstwo, czasem za gorsze. Ale i takim osobom dawać trzeba kolejną szansę.
Anna Dawid

8.02 Służba Więzienna obchodziła swoje święto. W Areszcie Śledczym w Elblągu pracuje 120 funkcjonariuszy, którzy mają pod opieką 259 osadzonych

Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (12) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. uox #2201366 | 94.254.*.* 13 mar 2017 19:25

    Jak się nazywa więzienne love story? 4 jajka koło tyłka :-D

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. ronin #2186829 | 46.170.*.* 21 lut 2017 09:57

    Powinny być różne warunki dla osadzonych w zależności od ich winy. Dla alimenciarza, pijanego rowerzysty itp. jak najbardziej godne warunki odbywania kary, a dla zwyrodnialców i recydywistów ostry reżim.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. WON! #2185700 | 93.105.*.* 19 lut 2017 08:29

    Humanitarne podejście!Łajza powinna w pierdlu być głodna,zarobaczona,zawszona,zarośnięt a i bezzębna by zdechnąć po wyjściu na słońce!

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  4. hmm #2185665 | 81.190.*.* 19 lut 2017 00:20

    a świstak siedzi i zawija w sreberka , istne wczasy w luksusowym kurorcie i to ma być kara dla recydywistów, bandziorów i zwyroli wszelkiej maści ? raczej jedna wielka farsa dlatego patologia ma poczucie bezkarności. Statystyki są nieubłagane 98% osadzonych to recydywiści którzy trafiają tam notorycznie przez całe życie więc resocjalizacja jest MITEM , a wszelkie bajki o nawróconych można włożyć między bajki na dzieci to przypadki rzadkie jak trafienie w totka

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

  5. rejczel #2185609 | 81.190.*.* 18 lut 2017 21:19

    fajny ...

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (12)