Czarny rynek przy ul. Gwiezdnej

2017-03-05 08:00:00(ost. akt: 2017-03-03 10:33:04)
Tu było wszystko, czego serce i dusza zapragną. Chłopskie furmanki na rynku przy ulicy Gwiezdnej około 1950 roku

Tu było wszystko, czego serce i dusza zapragną. Chłopskie furmanki na rynku przy ulicy Gwiezdnej około 1950 roku

Autor zdjęcia: arch. Lecha Słodownika

Tylko raz byłam na tym rynku z moimi dziećmi. Wówczas mocno przeżywałam sytuację, gdy wiedziałam, jak się ciągle zatrzymują przy stoiskach i jak patrzą łakomym wzrokiem i przełykają ślinę z głodu.
Prof. Mirosław Golon w „Historii Elbląga” napisał, że jeszcze kilkanaście miesięcy po zakończeniu wojny ludność niemiecka była największą liczebnie grupą mieszkańców Elbląg. W lutym 1946 r., rok od zajęcia miasta przez wojska sowieckie, Niemców było tutaj prawie 13 tysięcy.
Ale wkrótce ludność polska zaczęła przeważać, a zmniejszanie się liczby Niemców wynikało m.in. z wywozu części z nich przez sowieckie władze wojskowe do ZSRR oraz samodzielnych wyjazdów do Niemiec.

W czerwcu 1946 r., gdy podjęto przygotowania do zorganizowania masowych wyjazdów do Niemiec, Zarząd Miejski zatrudniał jeszcze 12 pracowników umysłowych i 529 pracowników fizycznych narodowości niemieckiej.
Wzmiankowana już na tych łamach elblążanka Else Krüger wspomina, że na wiosnę 1946 r. „nic nie było jeszcze uregulowane i zarówno u Rosjan jak i Polaków byliśmy pozostawieni sami sobie. Słychać było pogłoski, że Niemcy zostaną wyrzuceni, inni mówili wręcz coś przeciwnego. Wiedzieliśmy jedno: zostaliśmy opuszczeni - czy świat zapomniał o nas?

W mieście panował głód i śmierć była na porządku dziennym, na ogół wśród Niemców – a to zmarło dziecko, a to zmarł starszy mężczyzna. Kto z nas miał coś wartościowego, starał się to spieniężyć i nazbierać 500 zł, które były niezbędne do wyjazdu. Wyjechać stąd jak najszybciej by pewnego dnia nie umrzeć.

Nasz strach wykorzystywały różne bandy i obiecywały transport do granicy za kwotę poniżej tych pięćset złotych. Ciężarówką do granicy. To byli oszuści. Podwozili tylko pewien, krótki odcinek, a następnie w jakimś lesie lub nie zamieszkanej miejscowości kazali Niemcom wysiąść i czekać. Mówili, że teraz do granicy podwiezie ich inny pojazd. To się jednak nigdy nie zdarzyło. Ale o tym dowiadywaliśmy się później, od poszkodowanych Niemców. Sama straciłam trzysta złotych na rzecz takiej bandy, ale w odpowiednim momencie zostałam ostrzeżona.

Słyszałam jednak, że w Królewcu było jeszcze gorzej, a ludzie osłabieni głodem padali dosłownie na chodnikach i ulicach. Wszędzie panowała bieda i nędza, i jej końca nie było widać. Niedzielnym rankiem chodziłam z dziećmi w ruiny, by szukać dzikiej łobody, którą można było przyrządzić jak szpinak z odrobiną wody zamiast tłuszczu.
Pewnego razu w drodze powrotnej przechodziliśmy przez Osiedle Kolejarzy (obecnie ul. Kolejowa). Tu stał polski posterunek. Wartownik pozwolił nam przejść, ale nagle zawołał nas z powrotem. Znowu musieliśmy przejść koło niego, i tak drugi, i trzeci raz. Zapytałam: co to znaczy? Polski wartownik miał gumową pałkę w ręku i niespodziewanie uderzył nią Ekkehard’a kilka razy po plecach.

Zesztywniałam ze zdumienia, a potem ogarnęła mnie czysta wściekłość: co przeskrobaliśmy, że tak zostaliśmy potraktowani? Wzięłam dzieci za ręce i wróciłam się. Mogłam wybrać inną drogę i wtedy bym nie trafiła na ten posterunek. Po przejściu kilkuset metrów zatrzymałam się, a wszystko we mnie nadal gotowało się. Po drugiej stronie ulicy zobaczyłam starszego mężczyznę, który trzymał w ręku konew z mlekiem. Prawdopodobnie był świadkiem tej sytuacji. Zaczęłam z nim rozmawiać. Wtem on powiedział: wie pani dlaczego ten młody Polak uderzył pani chłopca? Odpowiedziałem że nie wiem, ale będę wdzięczna gdy mi powie. On: ponieważ pani i dzieci nie pozdrowiliście go, a on uważa, że gdyby na jego miejscu był żołnierz niemiecki to z pewnością tak byście uczynili!”.

Else Krüger wspomina, że na wiosnę 1946 r. zaczęło przybywać do Elbląga coraz więcej Polaków i coraz więcej domów przy poszczególnych ulicach było już zamieszkanych. „Także w naszej dzielnicy, za Ziese-Straße (Browarna) osiedlili się Polacy. Wcześniej, z domów przy Borsig-Straße (Rechniewskiego) rosyjscy żołnierze powyrywali i porzucili na trawnikach wanny kąpielowe, które teraz Polacy musieli zainstalować od nowa. Czas leciał powoli.

W ciągu trzech dni wydziergałam na drutach bluzkę, która spodobała się pewnej młodej dziewczynie. Zapłaciła mi bez wahania 20 zł. Spodobał mi się ten nieoczekiwany zarobek, gdyż ta praca była o wiele lżejsza niż przy rozbieraniu baraków. Ale skąd tu pozyskać następnych klientów? Dostałam jednak od znajomej Niemki adres i poszłam na Ilgner-Straße (A. Struga), do ostatniego domu po prawej stronie. Drzwi otworzyła mi starsza Polka, której wyjaśniłam o co chodzi. Zaprosiła mnie do środka. Było tu niezwykle czysto, również w kuchni. Zauważyłam leżące na stole materiały, wykroje, na innym miejscu gotową sukienkę, a przed oknem maszynę do szycia.

Rozmowa z Polką była trudna, ale dogadałyśmy się – będę szyła i robiła na drutach, a moje wyroby będą sprzedawane na rynku. Trzy sukienki dziennie. Wiedziałam, że przy pomocy maszyny będzie to możliwe. Ale szybko się zreflektowałam, gdy zobaczyłam, że gotowe części sukienek nie pasują wzajemnie do siebie, bowiem krojone są niechlujnie „z wolnej ręki” - bez centymetra, a więc byle jak! Zrezygnowałam. Później kilka razy widziałam tę Polkę na rynku przed Margarethenschule (obecnie hala przy Gwiezdnej).

Ten rynek trzeba było zobaczyć, zwłaszcza po pełnych wyrzeczeń latach wojny. Tu było znowu wszystko, czego serce i dusza zapragną! Wolne towary i bez kartek. Naturalnie tylko dla Polaków – Niemcy byli tutaj tylko widzami. Nad wyraz barwne były budy, które prawdopodobnie pochodziły z ogródków działkowych. Tu były jajka, masło, solona słonina, mięso, kiełbasy, chleb, bimber, papierosy, drób oraz suchy twaróg. Były wspaniałe owoce, a wszędzie rozprzestrzeniał się smakowity zapach wędzonych ryb, trzeba było mieć tylko złotówki. Ale sprzedawano nie tylko żywność – można tu było kupić dosłownie wszystko, począwszy od części do roweru.

Tylko raz byłam na tym rynku z moimi dziećmi. Wówczas mocno przeżywałam sytuację, gdy wiedziałam jak się ciągle zatrzymują przy stoiskach i jak patrzą łakomym wzrokiem i przełykają ślinę z głodu. Ale one wiedziały, jaka jest moja sytuacja i nie prosiły o nic, nie wyłudzały. Wstrząsało to mną”.
Else Krüger dodaje, że znajoma Polka z ul. A. Struga była na tym rynku zawsze oblegana przez klientki, a jej wyroby - fatalnie skrojone i uszyte, rozchodziły się dosłownie „jak woda”…
Lech Słodownik


Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Inn #2195753 | 86.44.*.* 5 mar 2017 22:27

    Zenujące opisy nieszczęśliwych niemców ,po co to żeby wzbudzić litosć? u kogo kto płaci temu człowiekowi który publikuje takie rzeczy

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz

  2. porteu #2195492 | 188.146.*.* 5 mar 2017 16:07

    Byly pracownik sluzb prlowskich przytacza wspomnienia biednych Niemcow, ktorych niby Polacy tak okrutnie traktowali. Zenada...

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  3. Guc #2195471 | 188.146.*.* 5 mar 2017 15:26

    Biedne szwabiny znów to samo bla ble ble bla

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz

  4. moze przypomnisz sobie jak wy niemcy traktowa #2195256 | 85.167.*.* 5 mar 2017 09:24

    ada

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz