Elblążanin na filmowych salonach. "Miałem rzut beretem do kina"

2017-06-11 12:00:00(ost. akt: 2017-06-09 13:36:12)
Adam Lewandowski

Adam Lewandowski

Autor zdjęcia: Michał Kalbarczyk

Jako statysta dostał się na plan filmu Wojtka Smarzowskiego. Lecz nie o epizod na kinowym ekranie tu chodziło. Dla elblążanina Adama Lewandowskiego był to sposób na dotarcie do producenta filmu, któremu przedstawił swój pomysł na współpracę... Tak rozpoczął się przełom w jego życiu zawodowym.
Adam Lewandowski ma 37 lat i pochodzi z Elbląga. Jest reżyserem i scenarzystą. Zadebiutował w 2012 r. filmem „Niezależna Republika Samosiuk” - portretem wybitnego operatora Zygmunta Samosiuka.

Od dziesięciu lat pracuje jako operator kamery. Wyspecjalizował się w materiałach making of, czyli dokumentach realizowanych na planie filmu fabularnego. Przełomowym momentem w jego życiu była praca na planie filmu „Pod Mocnym Aniołem”, który jest adaptacją książki Jerzego Pilcha.

— Czy mógłbyś powiedzieć, jaki jest Smarzowski w kontakcie osobistym?
— Nie mogę powiedzieć zbyt pochlebnie, bo on tego nie lubi.

— W takim razie spróbuj z umiarem.
— Sposób pracy Smarzowskiego to „reżyseria bez reżyserii”. Ma w sobie charyzmę, która przyciąga do niego ludzi. Na planie pracuje kilkadziesiąt osób, dużo się dzieje, a on jest bardzo spokojny, nie podnosi głosu. Podobało mi się, że nie tracił spokoju nawet w bardzo trudnych sytuacjach.

— Jak pracuje z aktorami?
— Aktor na planie jest najdelikatniejszym tworzywem, bo pracuje na swoich emocjach. Często reżyserzy robią tak, że siedzą przed podglądem i przez radio, przy całej ekipie, dają aktorowi uwagi. A Wojtek Smarzowski pracuje w ten sposób, że podchodzi i mówi na ucho. Czasami ktoś, kto stoi obok, nawet nie zdaje sobie sprawy, że właśnie przekazał aktorowi tę najważniejszą uwagę. Podaje to w taki sposób, że każdy może czuć się u niego komfortowo.

— Wiesz coś o kolejnym filmie, który przygotowuje Smarzowski?
— Oprócz Roberta Więckiewicza i Arkadiusza Jakubika zobaczymy na ekranie Janusza Gajosa, więc jest na co czekać.

— Zanim temat twojej współpracy ze Smarzowskim do końca zdominuje tę rozmowę, porozmawiajmy o Tobie. Powiedz, co robiłeś w Elblągu, zanim wyjechałeś na studia?
— Tu się urodziłem. Do dziesiątego roku życia mieszkałem z rodzicami przy ulicy Nowowiejskiej. W dzieciństwie bardzo duże wrażenie robił na mnie Park Kajki, często też chodziliśmy na Dolinkę. Uczyłem się w Szkole Podstawowej nr 12, potem w II Liceum Ogólnokształcącym. Miałem rzut beretem do kina, z czego korzystałem. W latach 90. chodziłem co roku na repliki festiwalu filmowego w Gdyni, duże wrażenie zrobiły wtedy na mnie „Cudowne miejsce” Jana Jakuba Kolskiego i „Rozmowa z człowiekiem z szafy” Mariusza Grzegorzka.

— Pamiętasz pierwszy film w kinie?
— To były „Podróże Pana Kleksa” w Syrenie. Przed filmem pokazywano Polską Kronikę Filmową.

— Kiedy wpadłeś na pomył, żeby pójść w kierunku filmu?
— Wcześnie. W liceum, to był 1996 r. Nakręciliśmy z kuzynem, Michałem Lewandowskim, krótki film. Przy montażu bardzo pomógł nam pan Juliusz Marek (przyp. red. - twórca Telewizji Elbląskiej). Ten film był pokazywany na festiwalu filmów amatorskich Co–operative Young Filmmakers Festival w Londynie. Dostałem za to stypendium prezydenta Elbląga. Wtedy przyszła mi na myśl szkoła filmowa, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że jestem za młody na robienie filmów. Zdecydowałem się więc na filmoznawstwo w Krakowie. Potem skończyłem Krakowską Szkołę Scenariuszową. Z Krakowem jestem związany do dzisiaj, ale w Elblągu mam rodziców i bywam tu średnio raz na dwa miesiące.

— Jak do tego doszło, że chłopak, który wyjechał z Elbląga na studia filmoznawcze, nawiązał współpracę z reżyserem takich filmów jak”Wesele”, „Drogówka”, „Róża” czy ostatnio „Wołyń”?

— Po studiach zacząłem pracę jako operator dla telewizji TVN. To mi dało przygotowanie warsztatowe. Kiedy dowiedziałem się, że Smarzowski kręci film w Krakowie, wiedziałem, że drugiej takiej szansy nie będzie. Nawiązałem kontakt z kierownictwem produkcji w Warszawie, zaproponowałem, że zrobię making of do tego filmu. Na etapie przygotowań do filmu nikt jednak nie miał do tego głowy, więc mi grzecznie odmówiono.

— W końcu jednak ten making of zrobiłeś.
— Kiedy człowiekowi na czymś bardzo zależy, to los mu sprzyja. Trwały już zdjęcia, kiedy dowiedziałem się, że potrzebny jest współczesny samochód, który przemaże się w jednej ze scen na drugim planie, zaproponowałem swojego opla. Na planie poznałem producenta, Jacka Rzehaka, jeszcze raz wróciłem do tematu making of. Jacek obdarzył mnie dużym zaufaniem, za co mu serdecznie dziękuję. Od razu podwyższył poprzeczkę i zaproponował, by zrobić pięćdziesięciominutowy dokument. Tak powstał film „Pod mocnym Smarzolem”, emitowany później w HBO.

— Trudno jest nakręcić coś takiego?
— Trudnością jest to, że praca na planie zawsze odbywa się pod presją czasu i pieniędzy. Dzień zdjęciowy bardzo dużo kosztuje. Szczególnie, kiedy w filmie, tak jak to było w przypadku „Pod Mocnym Aniołem”, każdego dnia występują aktorzy z najwyższej półki. Plan filmowy porównałbym do pola bitwy. Wszyscy się spieszą, obce oko kamery jest niemile widziane. Osoba robiąca making of powinna być bardzo taktowna, nie może przeszkadzać. A jednocześnie musi zdobyć z tego planu dobry materiał.

— Potem Jacek Rzehak, producent filmu „Pod Mocnym Aniołem”, zaproponował ci jeszcze zrobienie filmu o Jerzym Pilchu. Elbląską premierę miał on na tegorocznych Ogrodach Polityki. Czego nowego o Pilchu dowiadujemy się z Twojego filmu?
— Mnie Pilch interesował przede wszystkim jako pisarz, bez całej otoczki wokół jego osoby. Pomyślałem, że skoro tym, co cenimy u Pilcha jest lekkie pióro i dowcip, to ten film też powinien mieć taki ton. Oczywiście, dotykamy w tym filmie problemów, ale nie są one pokazane w sposób przytłaczający.

— Jak Pilch zareagował, kiedy wyszedłeś z propozycją zrobienia filmu o nim?
— Pomógł sukces filmu „Pod mocnym Aniołem”. I fakt, że propozycję złożył Jacek Rzehak, producent tego filmu. Jerzy Pilch nie czekał na taką propozycję, ale zaangażował się na tyle, na ile to było niezbędne. Zaprosił nas do rodzinnej Wisły, do domu, poznał z mamą. I po obejrzeniu gotowego materiału, dał zielone światło.

— Wróćmy do ciebie. Co dalej zamierzasz filmowo robić?
— Zmierzam ku reżyserii. Chciałem zrobić making of do filmu „Pod Mocnym Aniołem”, żeby móc podejrzeć Smarzowskiego przy pracy. Wszystkie filmy fabularne, przy których potem pracowałem, to jest pokłosie pracy przy „Mocnym Aniele”. Wtedy na planie zebrała się mocna ekipa, w pionie produkcji było sporo młodych i prężnych osób. One mnie wciągnęły w kolejne realizacje. Miałem szansę pracować przy filmach Anne Fontaine („Niewinne” powstawały w Ornecie), czy Małgorzaty Szumowskiej, i to jest moja szkoła zawodu.

— Myślisz o fabule?
— Zrobiłem kilka filmów dokumentalnych. Coraz bardziej mnie ten gatunek wciąga. Nie jest on obarczony aż taką presją promocji i pieniędzy. Ważne jest również to, że coraz częściej trafia do kin. Na pewno w dalszym ciągu chciałbym robić dokumenty, ale fabuły też chciałbym spróbować.

Źródło: Dziennik Elbląski