Czy zapłacimy za leczenie w publicznej służbie zdrowia?

2017-06-26 14:23:54(ost. akt: 2017-06-27 10:59:52)

Autor zdjęcia: Beata Szymańska

Ratownicy medyczni walczą o godne podwyżki, a i nad pacjentami pojawia się kolejne widmo problemów. Czy już niedługo będziemy płacili za usługi w publicznej służbie zdrowia?
Ogólnopolski protest ratowników medycznych rozpoczął się jeszcze w maju. Grupa zawodowa, od której na co dzień często zależy życie i zdrowie człowieka, wystąpiła z konkretnym projektem: ratownicy medyczni chcieli 1600 zł podwyżki w dwóch transzach po 800 zł w tym roku i w roku 2018. Rząd jednak propozycję mocno okroił.

— Od 1 lipca tego roku ratownicy medyczni dostaną 400 zł podwyżki brutto na etat przeliczeniowy. Zaś od 1 lipca 2018 roku otrzymają następne 400 zł — mówi Elżbieta Gelert, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Elblągu.

— Łącznie będzie to 800 zł z budżetu państwa, bo ratownictwo medyczne nie jest finansowane z NFZ.
Już wiadomo, że taka podwyżka zespoły ratownictwa medycznego nie usatysfakcjonowała. — Kwoty zaproponowane przez ministerstwo nie będą zaakceptowane przez środowisko. 30 czerwca we wszystkich miastach wojewódzkich mają odbyć się pikiety. U nas będzie to demonstracja przed Urzędem Wojewódzkim w Olsztynie, na którą już ratownicy zbierają ekipę — mówi Michał Missan, koordynator Działu Ratownictwa w WSZ w Elblągu.

Protest ratowników medycznych we wszystkich miastach polega na oflagowaniu budynków i oznaczeniu swoich ubrań i karetki w logo akcji. Tylko tyle i aż tyle, bo świadomi odpowiedzialności swojej pracy doskonale wiedzą, że nie mogą narażać życia i zdrowia pacjentów.

W Elblągu działają cztery zespoły ratownictwa, po jednym w Pasłęku, Młynarach i Tolkmicku. W sierpniu 2017 r. ma być o jeden więcej, a ratownicy medyczni dostaną także nowy ambulans.
— Obecne, cztery zespoły działające w 24 godzinnych dyżurach, wyjeżdżają do różnych zdarzeń nawet kilkanaście razy w ciągu dnia. Czasami są to wyjazdy dwu godzinne i dłuższe i jeśli przeliczymy to przez 24 godziny to zdarza się, że taki zespół praktycznie nie wysiada z karetki. Ilość wyjazdów w naszym mieście jest naprawdę duża i okazuje się, że te cztery zespoły są bardzo obciążone i po prostu niewystarczające — przypomina Michał Missan.

Także pacjenci mają ciężki orzech do zgryzienia, bo resort zdrowia przygotował już projekt nowelizacji ustawy, który mówi o możliwości pobierania od nich pieniędzy przez szpitale publiczne wtedy, gdy na zabiegi czy usługi skończą się limity z Narodowego Funduszu Zdrowia. W ubiegłym tygodniu resort zdrowia poinformował, że konsultacje społeczne projektu zostały wstrzymane - projekt wróci do MZ, gdzie ma być ponownie analizowany.

Decyzja zapadła po spotkaniu premier Beaty Szydło i szefa MZ Konstantego Radziwiłła.
— Nigdy nie byłam za tym by mieszać dwa systemy w jednym szpitalu: jeśli ma być leczenie publiczne to niech tak zostanie. Ministerstwo Zdrowia wskazywało, że po to tworzymy sieć publicznych szpitali, bo te ostatnie nie miały zarabiać. Szpitale mają mieć misję i służyć pacjentowi, nieodpłatnie ich zabezpieczając. Okazało się, że najprawdopodobniej w tej sieci nie ma tak dużo pieniędzy jakby się wydawało i nie zostały także pozyskane dodatkowe środki z budżetu państwa, by zwiększyć pulę na służbę zdrowia, w związku z tym narodził się pomysł, by szpitale publiczne pobierały opłatę za usługi, jeśli te skończą się z NFZ — uważa poseł Elżbieta Gelert, dyrektor WSZ w Elblągu.

Nowela ustawy zakłada również, że szpitale nie będą mogły wynajmować i poddzierżawiać swojego sprzętu i pomieszczeń jakiejkolwiek innej firmie.

— Najpóźniej w ciągu trzech lat umowy z takimi firmami szpitale będą musiały rozwiązać. U nas największe zamieszanie w tej kwestii dotyczy patomorfologii, która jest nam bardzo potrzebna. To nasz podwykonawca, który od ponad 20 lat ma samodzielną spółkę, ale pracuje na bazie naszego lokalu — kończy Elżbieta Gelert.
as

Źródło: Dziennik Elbląski