Stocznia numer szesnaście
2017-08-26 08:00:00(ost. akt: 2017-08-25 10:15:20)
Wśród niektórych historyków panuje przekonanie, że mówiąc o powojennych dziejach Elbląga trzeba mieć na uwadze również okres sowiecki. Chodzi tutaj o czas od zdobycia miasta przez Armię Czerwoną do jego pełnego przekazania władzom polskim.
Jednym z naocznych świadków wydarzeń w tym okresie był inż. Mieczysław Filipowicz (1905-1991), pierwszy powojenny dyrektor Stoczni nr 16 w Elblągu, czyli wcześniejszych zakładów F. Schichau Werke A.G., a następnie, powojennych Zakładów Mechanicznych „Zamech”. Był on wybitnym, przedwojennym konstruktorem jednostek pływających. Do Elbląg przybył 27 marca 1945 r. po czterodniowej podróży z Bydgoszczy.
Jego zadaniem było przejęcie z rąk sowieckich stoczni i zakładów przemysłowych. Jednak wypełnienie tej misji było niemożliwe, przynajmniej na razie: nie pozwalała na to komendantura sowiecka w Elblągu. Tak więc dopiero pod koniec lipca i na początku sierpnia 1945 r. inż. Filipowicz zaczął przejmować od władz sowieckich dawną stocznię Schichaua, oznaczoną przez władze polskie jako Stocznia nr 16. W pertraktacjach z wojskowymi władzami sowieckimi przydała mu się biegła znajomość języka rosyjskiego. Wspomina: (…) Przy przejmowaniu stoczni F. Schichaua byłem nie tyle przejęty misją dziejową, co zdruzgotany widokiem ruin, które odbierałem (…)
Ostatnie sowieckie ekipy demontażowe opuściły tę stocznię dopiero pod koniec sierpnia 1945 r. Swoją wymowę miał również protokół zdawczo-odbiorczy, do którego załączone zestawienie urządzeń i materiałów zmieściło się na jednym arkuszu papieru. Treść dokumentu była bardzo zwięzła. Stwierdzał on, iż: (…) na polecenie Dowództwa 3 Frontu Białoruskiego dokonali przekazania stoczni Schichau Tymczasowemu Rządowi RP w osobie Pełnomocnika Związku Stoczni Departamentu Morskiego – inż. M. Filipowiczowi, działającemu na podstawie pełnomocnictwa wydanego przez Ministerstwo Przemysłu w dniu 19 czerwca 1945. Zdał: Komendant m. Elbląga ppłk Nowikow, st. ekonomista – st. lejtnant Szczerbina, gł. inżynier OUM – mjr Awramienko, przyjął: Pełnomocnik Stoczni Morskich M. Filipowicz (…).
Pobyt sowieckich „oswobodzicieli” w zakładach Schichaua obrazują liczne relacje, a sam M. Filipowicz napisał, że w opustoszałych halach jednego z największych zakładów zbrojeniowych III Rzeszy, którego wartość oszacowano na miliard marek, nie pozostał choćby jeden suport do tokarki… Zniknęły nawet podręczne zapasy śrub, a w całym zakładzie nie można było znaleźć porządnego pilnika…
Stwierdzał przy tym, że „po przejęciu stoczni zdziwiło mnie, że z 40 hal stoczniowych i budynków, ani jeden nie został zburzony na skutek działań wojennych, a tylko niektóre były w późniejszym czasie częściowo wypalone. Artyleria sowiecka oszczędzała teren stoczni, natomiast zabudowania miejskie wokół niej, łącznie z przyległym bogatym śródmieściem, były kompletnie zniszczone”. Ale trzeba było sobie radzić, nawet w tak skrajnych warunkach.
Inż. Filipowicz napisał w swojej niezwykle ciekawej książce „Ludzie, stocznie i okręty”, że organizował nieustannie zatrudnienie w stoczni, w której pod koniec czerwca 1945 r. pracowało już 480 osób. Entuzjazm załogi wzbudzał podziw. Trudno było pojąć, skąd brał się zapał i wytrwałość do pracy, za którą początkowo w ogóle nie płacono.
Inż. Filipowicz napisał w swojej niezwykle ciekawej książce „Ludzie, stocznie i okręty”, że organizował nieustannie zatrudnienie w stoczni, w której pod koniec czerwca 1945 r. pracowało już 480 osób. Entuzjazm załogi wzbudzał podziw. Trudno było pojąć, skąd brał się zapał i wytrwałość do pracy, za którą początkowo w ogóle nie płacono.
Jedynym środkiem płatniczym wymienialnym na wszystko był samogon! Jako dyrektor stoczni, „za milczącą zgodą i wiedzą władz oraz pod strażą MO”, założył dwie bimbrownie, które dostarczały „płynnej gotówki” do wymiany na żywność dla pracowników… Wydobyto z gruzu kilka spalonych obrabiarek, a kilkanaście zdekompletowanych obrabiarek wykryto poza terenem stoczni i przystąpiono do ich naprawy. Z porozrzucanych na rampach, w halach i na terenie stoczni różnych części udało się, dzięki staraniom pionierów skompletować wiertarkę, dużą strugarkę, kilka pras, suwnic i dźwigów.
W mieście było nadal niespokojnie i przed zmrokiem każdy starał się być już w domu. Pewnego razu obrabowano ze spodni i zegarka księgowego stoczni Wiktora Kowalskiego, który zjawił się u inż. Filipowicza ciężko przestraszony, będą tylko w krótkich ineksprymablach! Podobny los spotkał prokuratora Jana Giedroycia, któremu podczas śniadania, konsumowanego jeszcze w piżamie, skradziono spodnie.
Prokurator Giedroyć przybył do Elbląga z Warszawy wraz z sędzią grodzkim Gdulewiczem.
Prokurator Giedroyć przybył do Elbląga z Warszawy wraz z sędzią grodzkim Gdulewiczem.
Gdy zameldowali się 20 czerwca 1945 r. u prezydenta miasta Wacława Wysockiego i przedłożyli mu swoje pełnomocnictwa, ten z uśmieszkiem oświadczył: „Po co was tu przysłali? My wszystkie sprawy załatwiamy tutaj przy pomocy takiego kodeksu – i z trzaskiem położył na biurku pepeszę, z którą się nie rozstawał!”.
Po takim przyjęciu przedstawicieli władz sprawiedliwości dalsza współpraca nie układała się, a epilog nastąpił już po dwóch miesiącach, gdy prokurator wydał nakaz aresztowania prezydenta za nadużycia. Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) powstał w Elblągu pod koniec czerwca, a jego organizacją zajmował się Bolesław Reksa, który przybył tu na czele grupy operacyjnej. Miał wyjątkowo trudne zadanie, gdyż w mieście i okolicy działały zorganizowane bandy, było wiele spraw o zabójstwa, gwałty i rabunki. Wielu przybyszów ukrywało się przed wymiarem sprawiedliwości za przestępstwa popełnione na obszarze kraju, także podczas okupacji.
W czerwcu 1945 r. inż. Filipowicz zorganizował w Elblągu pierwsze obchody Święta Morza. W grudniu 1945 r. zwolnił się na własną prośbę z elbląskiej Stoczni nr 16, przekazując ją inż. Stanisławowi Rybińskiemu. Napisał dosłownie, co było powodem jego decyzji: „Nowo ustalona granica Polski ze Związkiem Radzieckim odcinała Elbląg od morza, przeto odbudowa byłych zakładów Schichaua jako stoczni stała pod znakiem zapytania, a raczej była przesądzona. Przekopanie zaś Mierzei Wiślanej było tylko marzeniem fantastów. Dla mnie stało się jasne, że czas pomyśleć o powrocie do swojej Gdyni”. Wkrótce władze polskie skreśliły Elbląg z rejestru polskich stoczni…
Lech Słodownik
Lech Słodownik
Źródło: Dziennik Elbląski
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
JWG #2316403 | 78.88.*.* 29 sie 2017 18:19
Prokurator Giedroyć miał na imię Kazimierz, nie Jan. Pracował w ELBLAGU do stycznia 1946r (potem Gdańsk), wspominał Elbląg mile, może nie pamiętał utraty spodni :-)
odpowiedz na ten komentarz