"Jutro będzie transport"... Wspomnienia z Wołynia [z kart historii]

2017-09-10 12:45:00(ost. akt: 2017-09-10 12:54:16)

Autor zdjęcia: archiwum Lecha Słodownika

W artykule sprzed tygodnia przywołano wspomnienia Czesława Frączka z podpasłęckiego Krasina, który przed wojną i w czasie wojny zamieszkiwał z rodziną na Wołyniu. Tam zetknął się osobiście z działalnością OUN-UPA, skierowaną przeciwko mieszkającym tam Polakom. Oto dalszy ciąg wspomnień.
Czesław Frączek wspomina:
(…) 30 czerwca 1945 r. na rampę przybyła pani Maria z „Naczalnikiem”, który powiadomił wszystkich, że jutro będzie transport (…) Po tej wiadomości pojechałem z siostrą Julą po raz ostatni do naszego Zapustu Starego, by nakosić trawy dla koni i krów. Kosiliśmy nad samym Styrem. Po robocie stanąłem nad jego brzegiem i patrzyłem w nurt. Dopadła mnie nostalgia. Żegnałem się z tą piękną rzeką i patrząc na pobliskie łąki, chciałem jak najmocniej utrwalić w pamięci obraz moich ukochanych, rodzinnych okolic. Od północnej strony płynęła rzeczka Konopelka i za wioską wpadała do Styru. Te rzeki i łąki tworzyły nie tylko niepowtarzalny i przepiękny krajobraz, ale pomagały nam bronić się przed banderowcami.

(…) Na cmentarzu w Wiszenkach zostawiłem najbliższych: ojca, brata i wielu znajomych - ofiary mordów. Przypomniałem sobie cmentarz w dawnej polskiej kolonii Przebraże, gdzie były groby tych, którzy stanęli w naszej samoobronie, także cmentarz we wsi Koszyszcze i pod Kołkami, gdzie pochowano setki legionistów poległych w walkach z bolszewikami. Co roku odbywały się tam uroczystości i zjeżdżały się całe rodziny poległych.

(…). Idąc do wozu siostra Jula zauważyła, że łzy kapią mi z oczu. – Czesiek, co jest z tobą? – zapytała. - Jula, żegnam się ze Styrem, z naszą ziemią i bliskimi, którzy tu zostają na cmentarzu w Wiszenkach.

I widziałem, że siostrze też zakręciły się łzy w oczach (…)

Wróciliśmy na stację. Rano zostały podstawione wagony, a Rosjanie i Polacy zaczęli przydzielać wagony. Liczyli ile w każdej rodzinie jest osób i ile ma inwentarza oraz sprzętu. Do wagonów krytych przedzielali po trzy rodziny, do głębokich–niekrytych inwentarz, a na platformy sprzęt domowy i maszyny rolnicze. Zdziwiło nas nieco to, że w pobliżu stacji stali Ukraińcy (…) Podbiegłem do „Naczalnika”, objąłem go i pocałowałem, dziękując za pomoc. On chwycił mnie i podrzucając do góry powiedział. - „Malczik ujeżdżaj w Polszu” (…)
Pociąg był bardzo długi, ciągnęły go dwie lokomotywy, a gdy ruszył Polacy zaczęli śpiewać „Pod Twoją obronę uciekamy się święta Boża Rodzicielko” (…) Płacz i lament rozległ się niesamowity (…) A stojący zaraz za stacją Ukraińcy na swój sposób nas „pożegnali”. Zaczęli bosakami, grabiami, drągami ściągać z wagonów nasz dobytek! Niektóre sprzęty, worki i toboły spadały na dół, a pociąg jechał, jechał… W Kiwercach stanął na godzinę, a potem skręcił w prawo, na Lwów i ludzie odetchnęli (…)

Dalej podróż rodziny Czesława Frączka prowadziła m.in. przez Lwów do stacji Katowice-Ligota. Tu, po załadowaniu się na wóz konny, do którego przywiązano krowy, ruszyli do wsi Kamień Puławski nad Wisłą w gminie Łaziska, gdzie mieli rodzinę od strony matki Czesława Frączka. Ku swemu zdziwieniu nie zostali dobrze powitani: „Po co żeście tu przyjechali?” – padło pytanie. Tu dowiedział się, że jego brat Stefan, który służył w wojsku, został już zdemobilizowany i mieszka ze swoją rodziną we wsi Wołyniec (obecnie Zielonka Pasłęcka) w Okręgu Mazurskim. Napisano do niego list, po czym brat Stefan pojawił się szybko i rodzina Frączek rozpoczęła starania o wyjazd.

Załatwiono podwody konne, do których załadowano skromny dobytek, trochę zboża, siano, trzy prosięta, przyczepiono dwie krowy, jałówkę i owcę z jagnięciem. Z tego względu podróż do Puław odbywała się bardzo wolno, a jednocześnie była niebezpieczna. W tamtych stronach dochodziło wówczas do częstych walk między zbrojnym podziemiem a jednostkami milicji, urzędu bezpieczeństwa i KBW. Była to bratobójcza wojna, którą nazwano później „walką o utrwalanie władzy ludowej”.

W walce tej o mały włos straciłby życie wspomniany Stefan Frączek, który jako zdemobilizowany żołnierz nosił mundur z dystynkcjami kaprala WP. Pewnego razu został zatrzymany przez „leśnych ludzi”, do których odezwał się w te słowa: „Na Ukrainie nie zginąłem z rąk banderowców, a teraz mam zginąć z bratniej – polskiej ręki?” Ale dzięki łzom, błaganiom najbliższych oraz całowaniu po rękach nieznanych, uzbrojonych ludzi, uratowano mu życie. Jego mundur dziwił nie tylko miejscowych, a nawet przybyłych następnego dnia żołnierzy WP. - „Kapralu, jak wy odważyliście się jechać w te strony w mundurze? Wczoraj w tej wsi zamordowano kapitana Wojska Polskiego!”

Nie było więc tutaj czego szukać i w październiku 1945 r., z matką, siostrą Jadwigą i kuzynką Czesław Frączek załadował się w Puławach do pociągu odjeżdżającego w stronę Olsztyna. Podróż trwała trzy dni, po czym dotarli do dworca kolejowego w Pasłęku, na którego ścianach dostrzegli napis „Preussisch Holland”. Stąd udali się do Wołyńca (Zielonka Pasłęcka), gdzie zostali zakwaterowani czasowo, ponieważ ta wieś była już w całości zasiedlona przez ziomków z Wołynia – z miasta Rożyszcze, Kopaczówki, Ulanik i Tarnorudy! Na miejscu dowiedzieli się, że pięć kilometrów od Wołyńca znajduje się wieś Oleśnica, w której osiedlili się krajanie ze wsi Zapust Stary na Wołyniu! Pojechali więc w lutym 1946 r. do tej Oleśnicy (dzisiaj Krasin), gdzie nowymi osiedleńcami byli ich ziomkowie, ale prawie wszystkie domy były już zajęte…
Lech Słodownik

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Warmiak #2329720 | 185.34.*.* 17 wrz 2017 11:07

    Wspomnienia to potwierdzają okrucieństwo tych leśnych ludziprzeklętych

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz