"Najtrudniej jest, gdy umiera dziecko". O pracy położnej opowiada Beata Kozaczyk

2017-09-30 08:00:00(ost. akt: 2017-09-29 13:42:36)
Beata Kozaczyk, kandydatka do tytułu "Położna na medal"

Beata Kozaczyk, kandydatka do tytułu "Położna na medal"

Autor zdjęcia: Anna Dawid

To im zawdzięczamy swój pierwszy oddech. Położne: „samodzielne specjalistki w zakresie opieki nad kobietą w każdym okresie jej życia”. To słownikowa definicja tego zawodu. A jak definiuje go życie? O tym rozmawiamy z Beatą Kozaczyk, położną z Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Elblągu, kandydatką do tytułu „Położnej na medal”. 


— Jak trafiła pani do tego zawodu?
— Zdecydował o tym przypadek. Chciałam zostać lekarzem. Zabrakło mi jednak kilku punktów podczas egzaminów, by móc rozpocząć studia na wydziale lekarskim i wówczas postanowiłam kontynuować naukę w Medycznym Studium Zawodowym dla Położnych w Gdańsku. Ta szkoła miała być trochę „na przeczekanie”, ponieważ planowałam za rok zdawać ponownie na akademię medyczną. Szybko jednak okazało się, że bycie położną, to jest właśnie to, co chciałabym robić w życiu. Nigdy swojej decyzji nie żałowałam. Gdyby dzisiaj cofnąć czas, to podjęłabym ją raz jeszcze. Czuję się zawodowo spełniona.



— Pamięta pani swój pierwszy dzień w pracy?

— Po skończeniu szkoły czekałam na pracę aż dwa lata. Wówczas w Elblągu nie było dużo propozycji zatrudnienia dla położnych. W końcu trafiłam na oddział ginekologiczno-położniczy szpitala wojewódzkiego, więc była to praca wyczekana. Jaki był pierwszy dzień tutaj? Stresujący, ale też mile zaskakujący, bo bardzo mi się w tej pracy spodobało. Od tamtej pory minęły już prawie 24 lata...



— Jak wspomina pani swoje pierwsze „urodzone” dziecko?

— Przyszło na świat jeszcze w szkole. Było to niesamowite przeżycie. Ale niezależnie, ile porodów się już odebrało, każdy kolejny będzie wiązał się dla położnej ze stresem. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co może się w jego trakcie wydarzyć. Przeważnie wszystko przebiega prawidłowo, ale bywają również komplikacje. Poród to oczywiście dla nas wielka radość. Wspaniale jest widzieć płaczącą ze szczęścia mamę, która przytula nowo narodzone dziecko. To zawsze chwyta za serce. Obecnie nie odbieram już porodów, ale opiekuję się pacjentkami po porodach (cięciach cesarskich), pomagam w rozwiązywaniu problemów związanych z karmieniem piersią. Czasem pacjentka, na równi z opieką, potrzebuje rozmowy i duchowego wsparcia.

— Chyba zwłaszcza, gdy nie wszystko poszło dobrze?
— Takie jest, niestety, życie i nie zawsze wszystko przebiega prawidłowo. W naszym zawodzie są też sytuacje wyjątkowo trudne i przykre. Zdarza się, że dziecko przychodzi na świat chore (z wadą rozwojową) lub niewydolne oddechowo. Wówczas rozmowa z mamą jest naprawdę niełatwa. Czasem dziecko umiera... To dla matki jest niewyobrażalny cios.



— Jak można kobietę pocieszyć w takiej sytuacji?
— Słowo pocieszyć nie jest tu najtrafniejszym. Gdy dziecko umiera, albo jego stan zdrowia jest bardzo ciężki, to nie ma dla matki większego dramatu. Muszę zapewnić wówczas pacjentkę, że w każdej chwili może liczyć na moją pomoc, na rozmowę. Ważne jest, aby z tą pacjentką po prostu być. Chociaż kobiety różnie reagują i są też takie, które w tak dramatycznej chwili wolą być same ze sobą. Musimy więc mieć dużo empatii i wyczucia sytuacji, by ich nie urazić. To są sytuacje ekstremalnie trudne w naszym zawodzie. Musimy być opanowane, mieć dużą cierpliwość i otwartość na ludzi. Na szczęście na naszym oddziale radosne chwile przeważają. Trochę się pod tym względem różnimy od reszty szpitalnych oddziałów. Do nas nie przychodzi się chorować, tu rodzi się nowe życie. Jesteśmy szczęśliwe, gdy na świat przychodzą zdrowe dzieci. 



— Pacjentki są wam zapewne wdzięczne za opiekę?

— Odpowiem dyplomatycznie: przekrój pacjentek jest różny. Ale większość jest bardzo wdzięczna. Miło jest wejść na salę i zobaczyć uśmiechniętą, zadowoloną mamę karmiącą swoje dziecko piersią. Jednak niekiedy kobieta po porodzie miewa zmienne nastroje, związane ze zmianami hormonalnymi. Jest płaczliwa, zmęczona opieką nad dzieckiem. To tzw. „baby blues” daje o sobie znać. Trwa on kilka dni i cierpliwie go znosimy. Wówczas dużo rozmawiam z pacjentką, pocieszam ją i tłumaczę, że ten stan szybko minie.

— Od czasu do czasu słyszy się, że młodzi ludzie coraz rzadziej decydują się na dzieci.

— Nie jest to prawda. Na naszym oddziale mamy do 130 porodów miesięcznie. Jednak dzisiejsze mamy chyba bardziej boją się bólu, niż kiedyś. W naszych czasach wszystko ma być łatwe, więc poród również ma nie boleć. Wzrasta liczba cięć cesarskich we wszystkich polskich miastach. Prawie codziennie na naszym oddziale mamy ich jedno lub kilka. Kilkanaście lat temu był to zabieg wykonywany w pełnym znieczuleniu, teraz w miejscowym. Pacjentka więc może mieć od razu kontakt z dzieckiem, usłyszeć jego pierwszy płacz. Znieczulenie działa jeszcze do dwóch-trzech godzin, więc mama nie czuje bólu i może się tuż po porodzie nacieszyć swoim dzieckiem. A to są dla matki i dziecka bardzo ważne chwile.

— 

Czego należy wam, położnym, życzyć?

— Aby wszystkie dzieci rodziły się zdrowe. Może także większych wypłat... Jest to zawód trudny, a wynagradzany nie zawsze adekwatnie do wysiłku, jaki codziennie wkładamy w naszą pracę. 


Anna Dawid

Na kandydaturę Beaty Kozaczyk do tytułu "Położnej na medal" w ogólnopolskiej kampanii społecznej, organizowanej trzeci raz, można głosować na stronie www.poloznanamedal2017.pl. Głosowanie trwa do końca grudnia tego roku.

Źródło: Dziennik Elbląski