Czerwona hrabina z Kwitajn [Z kart historii]

2017-11-04 10:00:00(ost. akt: 2017-11-03 20:51:02)
Marion Gräfin Dönhoff na ulubionym ogierze “Alarich” - zdjęcie wykonano około 1941 roku

Marion Gräfin Dönhoff na ulubionym ogierze “Alarich” - zdjęcie wykonano około 1941 roku

Autor zdjęcia: z archiwum Lecha Słodownika

Czerwona Hrabina. Tak nazywano Marion Gräfin Dönhoff (1909-2002), hrabiankę, niemiecką dziennikarkę, publicystkę, współwydawczynię tygodnika „Die Zeit”, autorkę ponad 20 książek, wybitną działaczkę na rzecz niemiecko-polskiego pojednania.
Część swego niezwykle bogatego życia spędziła w podpasłęckich Kwitajnach, które należały do jednej z gałęzi jej rodu. Mieszkała tu w latach 1936-1945, pracując jako rendantka w dobrach swojego wujka Bogislava von Dönhoff. Nie miała z nim dobrych relacji, bowiem sprzyjał on nazistom, czego nie tolerowała. Nie mieszkała z tego powodu w pałacu w Kwitajnach, lecz w zachowanym do dzisiaj obszernym domu, położonym w pobliżu kościoła.

Ostatnie minuty pobytu hrabiny w Kwitajnach tak opisała Alice Schwarzer, niemiecka dziennikarka i znana feministka, autorka biografii Marion hr. Dönhoff „Życie pod prąd”:
(…) Jest 24 stycznia 1945 r. (…) Marion raz jeszcze siada przy kuchennym stole w Kwitajnach, razem z Trudchen, kucharką i obiema sekretarkami. Cztery kobiety po raz ostatni jedzą wspólny posiłek. Potem wstają, zostawiają na stole talerze, sztućce i potrawy i opuszczają dom. Drzwi wejściowe pozostawiają niedomknięte. Jest północ, temperatura minus 21 stopni Celsjusza. Na dworze uformowała się kolumna wozów. Marion siodła swego „Alaricha”, dosiada go i wyjeżdża (...).
Jest marzec 1945 r. Po siedmiu tygodniach ucieczki ze wschodu na zachód, po lodzie i przez zaspy śnieżne, ocierając się o nędzę i o trupy, Marion hr. von Dönhoff dociera do zamku Vinsebeck w Westfalii (…).

Tak było w dużym skrócie. Ale hrabina pokonała najpierw 11 kilometrów i po czterech godzinach dotarła do Pasłęka. Następnie gdzieś pod Elblągiem pozostawiła konwój uciekinierów z Kwitajn. Później zarzucano jej iż zostawiła swoich ludzi na pastwę losu. Ale wówczas wszyscy doskonale wiedzieli, co czerwonoarmiści robili z takimi „burżujami”. Przejechała na swoim ulubionym ogierze Alarichu 1300 km, lądując pod koniec marca 1945 r. w zamku Vinsebeck, należącym do rodu von Wolff-Metternich w Nadrenii/Westfalii. Nigdy później nie jeździła już konno…

Czasy swego pobytu w Kwitajnach przedstawiła m.in. w książce „Namen, die keiner mehr nennt” (Nazwy, których nikt już nie wymienia).
Ale śladami Czerwonej Hrabiny i Wielkiej Prusaczki poszła 60 lat później, we wrześniu 2005 r. jej bratanica – Tatjana Gräfin von Dönhoff z Hamburga, autorka pięknej książki-albumu „Weit ist der Weg nach Westen. Auf der fluchroute von Marion Gräfin Dönhoff” (Długa droga na Zachód. Na trasie ucieczki Marion hrabiny Dönhoff). Zorganizowała rajd z udziałem 35 koni i 60 osób, który zaczął się w Vinsebeck i zakończył w Kwitajnach pod Pasłękiem. Tylko jedna amazonka, Sabine Zuckmantel, pokonała całą trasę w siodle, czyli prawie 1300 kilometrów! Zsiadając z konia w Kwitajnach nie mogła opanować napływających do oczu łez…

Obrazek w tresci

. Fot. archiwum Lecha Słodownika

Jedną z organizatorek tego niesamowitego rajdu była znana niemiecka dziennikarka, korespondentka DPA w Warszawie – Renate Marsch-Potocka. Swego czasu znana była z udziału w konferencjach prasowych Jerzego Urbana podczas których zadawała rzecznikowi peerelowskich władz „trudne pytania”, po których zwykle konferencje te szybko kończyły się. Później występowała regularnie w programie telewizyjnym red. Grażyny Bukowskiej „Przegląd telewizji satelitarnych”. Od wielu lat mieszka na Mazurach, w Gałkowie, gdzie prowadzi znany gościniec, na którego piętrze znajduje się „Salon Marion Dönhoff”. Zgromadzono tutaj wiele eksponatów, zdjęć, książek i pamiątek poświęconych „Czerwonej Hrabinie”. Pierwotne plany utworzenia Izby Pamięci Marion Dönhoff dotyczyły budynku leśnictwa w Kwitajnach, ale lokalne władze gminne ten temat „mocno przespały” i skończyło się na Gałkowie.

Pobyt tak dużej grupy konnej w Kwitajnach w 2005 r. był możliwy również dzięki bezinteresownemu zainteresowaniu Sławomira Ducha, wielkiego znawcy historii Dönhoffów, łowczego Tadeusza Oskroby, nadleśniczego Stanisława Czajki i ówczesnej sołtys Bożeny Kaczmarczyk. Część mieszkańców Kwitajn gościła uczestników rajdu w swoich domach, a jednego wieczoru wszyscy spotkali się w myśliwskiej wiacie w tutejszym lesie. Pogoda dopisała, był pieczony dzik i pyszne wyroby z dziczyzny, a ciasto i czerwone wino, które serwowały sympatyczne mieszkanki Kwitajn smakowały wszystkim w dwójnasób. Był to prawdziwy „wieczór pojednania”, a bilateralne rozmowy, mimo problemów językowych, nie miały końca.
Niekoronowaną gwiazdą wieczoru była Tatjana von Dönhoff, młoda i energiczna osoba z długim warkoczem, w bryczesach i cygaretką w ustach.

Dobrych kilka lat temu mieszkańcy Kwitajn erygowali w centrum wsi tzw. Narożnik Marion Dönhoff, gdzie „Czerwona Hrabina” została sympatycznie uczczona. Jest jej wizerunek oraz jej znane powiedzenie – „być może największy stopień miłości to kochać, nie posiadając". Chodzi tutaj o utraconą ojczyznę, czyli Prusy Wschodnie, do których aż do swojej śmierci rokrocznie przyjeżdżała.
W uzupełnieniu trzeba dodać, że „Czerwona Hrabina” jeszcze w czasach PRL miała wielu przyjaciół spośród polskich polityków. Jednym z nich był Mieczysław F. Rakowski. Nie ukrywała swoich lewicowych sympatii, stąd też miała taki przydomek do nazwiska.

W 1970 r. została zaproszona przez kanclerza W. Brandta do grupy wybitnych niemieckich polityków, którzy przybyli do Warszawy podpisać znane porozumienie polsko-niemieckie. Marion Gräfin Dönhoff niespodziewanie odmówiła. Tłumacząc później swoją postawę powiedziała: „Zawsze byłam za porozumieniem, pojednaniem i normalizacją stosunków Niemiec z Polską, ale lampka szampana w Warszawie, za moją utraconą ojczyznę, to już trochę za wiele”.

W czerwcu 1991 r. Marion Gräfin Dönhoff została wyróżniona tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. To zaszczytne wyróżnienie wręczył jej ówczesny rektor UMK prof. dr hab. Sławomir Kalembka, promotor seminarium magisterskiego niżej podpisanego w latach 1974-1977…
Lech Słodownik

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. SuS #2576733 | 89.64.*.* 10 wrz 2018 00:41

    Autor nie zna znaczenia słowa "gościniec". Smutek.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Stute z Kwitajn #2367243 | 178.36.*.* 4 lis 2017 21:29

    Człowieku - napisz coś sam. Odkrywczego, na czasie, porywającego czytelników dziennika. Twoje narzekania można jakoś wytłumaczyć - na tym obszarze Niemcy byli ponad 700 lat. My jesteśmy tutaj ponad 70 lat. Uszanujmy te proporcje.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  3. Ja #2367020 | 109.241.*.* 4 lis 2017 14:59

    A może DE napisałby coś z kart historii Polski o Polakach a nie bohaterach ziem "wyzyskanych" w Jałcie

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)