Historia proroka z Sałkowic

2017-11-26 08:00:00(ost. akt: 2017-11-24 11:43:31)
Dawny dom modlitewny, szkoła i mieszkanie nauczyciela w Sałkowicach - obecnie jest tutaj pensjonat

Dawny dom modlitewny, szkoła i mieszkanie nauczyciela w Sałkowicach - obecnie jest tutaj pensjonat

Autor zdjęcia: arch. Lecha Słodownika

Sałkowice to niewielka wieś na wschód Pasłęka, w okolicy porytej dolinami i wąwozami strumyków, rozciągnięta na kilkukilometrowym odcinku przepięknie meandrującej tutaj rzeczki Sały.
Właśnie od nazwy tej rzeczki, w której występowały niegdyś pstrągi i raki, wywodziła się dawna i wywodzi się obecna nazwa tej wsi. W zamierzchłych czasach osobliwością jej osobliwością był pewien mężczyzna którego nazywano „prorokiem z Sałkowic”. Podkreślano, że była to prawdziwa historia, a mężczyzna o nazwisku Unthan, żyjący tutaj ok. 1880 roku, miał w czasie letargu dar jasnowidzenia.
Lekarz powiatowy z Pasłęka zainteresował się tym fenomenem i wspólnie z księdzem z Rogajn postanowili wyjaśnić tą sytuację na gruncie naukowym.

Lekarz nie miał jednak zbyt wiele czasu, by czekać w Sałkowicach na kolejny letarg Unthana, dlatego postanowił pojechać tam dopiero wtedy, gdy „proroka” ogarnie nieco głębsza i dłuższa śpiączka. Postanowił, że wtedy przybije mu gwoździem język i będzie obserwował jak „prorok” na ten „bodziec” zareaguje. Mieszkańcy Sałkowic podchodzili sceptycznie do tego eksperymentu. Mieli za złe proboszczowi, że w ogóle dopuszcza się w myślach do takich rzeczy. W sumie do tej drastycznej sytuacji nie doszło. Ale jeszcze długo po śmierci Unthana, „proroka z Sałkowic”, kursowała tam pewna przepowiednia, którą tak można streścić:

„Przyjdzie wielka wojna, a po niej wyjdzie z ludu pewien człowiek, który złoży fałszywe świadectwo, a wszyscy postąpią za nim. On uczyni naród wielkim i potężnym. Będzie jednak Antychrystem. Strzeżcie się przed nim! Jeszcze jedna wojna nadejdzie, a wtedy całe niebo będzie czerwone od ognia na Wschodzie, Południu i Zachodzie. Wsie pozostaną bezludne, a grobów będzie niezliczona ilość. A na Końcu zostanie tylko siedmiu ludzi, którzy zbiorą się pod pewnym dębem”.

Mieszkańcy Sałkowic nie tylko nie zapomnieli tej przepowiedni, ale bardzo w nią wierzyli. Krążyła podczas II wojny, a nawet rozprzestrzeniła się wśród mieszkańców. Pod koniec 1944 r. dotknęła namacalnie pewną młodą dziewczynę, która w konsekwencji „dostała baty” za to, że „nie miała serca” do tego, co się wokół niej działo.

A było to tak: Dziewczyna ta była sprzedawczynią w księgarni Heidenreich’a przy ulicy Kamiennej Bramy (obecnie Dabrowskiego) w Pasłęku i pewnego dnia ujrzała przed ladą sklepową młodego lekarza Petera Klingsiek’a z Herford. Tenże w następstwie urazu czaszki nie był powołany do wojska, ale okazał się być zaciekłym SS-manem. W czasie wojny skierowano go do Pasłęka, gdzie zastąpił lekarza powołanego na front. Lekarz Klingsiek spojrzał badawczo na młodą księgarkę i zapytał dlaczego jest tak przygnębiona? Ona odpowiedziała mu: „Mama powiedziała mi, że teraz niebo będzie czerwone od ognia, wsie opustoszeją i zapełnią się niezliczoną ilością grobów, a siedmiu mężczyzn zbierze się pod pewnym dębem”.

Była to duża nieostrożność z jej strony, gdyż lekarz ten zapalczywie zwalczał wszelkie przejawy defetyzmu i donosił na Gestapo. W sklepie stracił panowanie nad sobą i osobiście „na gorąco przetrzepał młodej dziewczynie skórę na pośladkach”. Mówiono później, że księgarka i tak miała szczęście, gdyby bowiem ten fakt dotarł do wiadomości Gestapo, prawdopodobnie zapłaciłaby za to głową. Inni mówili natomiast, że ten młody lekarz był nieobojętny na jej wdzięki, wykorzystał więc tę okazję by te wdzięki „namacalnie” sprawdzić...

Ale na prorocze słowa ładnej księgarki nie trzeba było długo czekać. W niedzielę, 21 stycznia 1945 r. w Sałkowicach zaczęło się prawdziwe piekło. Już o godz. 10 dzwony w okolicznych kościołach zaczęły bić na alarm – do ucieczki, a w południe mieszkańcy zaczęli powoli opuszczać wieś. Nadchodziła Armia Czerwona, która cieszyła się okrutną sławą. Był kopiasty śnieg i mróz ok. minus 20 stopni. Jednak ci co opuścili wieś, pojawili się tu już wkrótce ponieważ okazało się że wszystkie pobliskie drogi są zastopowane przez wojsko i uciekinierów.

Niedługo potem rozpoczęły się walki, a wieś została początkowo zajęta przez oddziały sowieckie, które zostały wyparte przez pododdziały 170. Dywizji Piechoty Wehrmachtu. Ludność ponownie zaczęła się pośpiesznie ewakuować i kierować w stronę Zalewu Wiślanego. Razem z nimi uciekali francuscy robotnicy przymusowi. 23 stycznia 1945 r. o godz. 21 pojawiły się we wsi pierwsze sowieckie czołgi, a żołdacy zrabowali z miejsca pierwsze zegarki, rowery, maszynę do pisania i radio. Rozstrzelali Niemkę Haese, E. Fröse, Kunz’a i F. Wegner’a - pochowano ich w pobliskim lesie. Spalono kilka budynków, m.in. dom wójta wsi E. Hellwiga, Marii Bolz, kowala Th. Kroll’a i Friedricha Pelz’a.

Dwa dni później pojawili się tu ponownie żołnierze niemieccy, ale następnego ranka nadciągnęli żołnierze sowieccy. Zajętą przez czerwonoarmistów wieś ostrzelała 29 stycznia 1945 r. niemiecka artyleria z kierunku Rogajn, z pułku strzelców pod dowództwem ppłk von Salisch’a. Przez kilkanaście dni sowiecka komendantura mieściła się w domu E. Fröse. Na porządku dziennym były nieustanne gwałty kobiet, rabunki, plądrowania i wywózki…
A wspomniany lekarz P. Klingsiek zapisał się również czarnymi zgłoskami w historii pasłęckiego szpitala. W lipcu 1943 r. zadenuncjował do królewieckiego Gestapo dyrektora szpitala w Pasłęku dr Emila Mertensa, który został skazany przez berliński Volksgerichtshof i jego osławionego przewodniczącego dr R. Freislera na karę śmierci. Ale to już inna historia i z pewnością zainteresuje Czytelników tej rubryki.
Lech Słodownik

Źródło: Dziennik Elbląski