Alan, bohater z Jegłownika. Taka miłość potrafi przenosić góry!

2018-02-03 08:00:00(ost. akt: 2018-02-05 15:10:21)
Magdalena Madeja z Alanem

Magdalena Madeja z Alanem

Autor zdjęcia: arch. prywatne

Miał 10 dni, gdy wypadł z wózka i uderzył głową o schody. Do szpitala Alan trafił w stanie krytycznym. Sąd skazał jego matkę i odebrał prawa rodzicielskie. Dzisiaj ma nowych, kochających go rodziców. Pani Magda dla niego porzuciła pracę w szpitalu.
Alan urodził się w szpitalu w Elblągu. Kiedy opuszczał szpital był zdrowym noworodkiem. Zaledwie kilka dni później w bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala w Olsztynie. Miał wówczas zaledwie 10 dni. Wypadł matce z wózka i uderzył głową o betonowe schody. Skutki były tragiczne: miał pękniętą czaszkę i liczne krwiaki mózgu.
Sąd matce Alana wymierzył karę ośmiu miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Dał wiarę w tłumaczenie, jakoby do wypadku doszło nieumyślnie. Odebrał jej jednak prawa rodzicielskie.


Rozpoczęły się poszukiwania nowych rodziców dla Alanka. Żadna z zawodowych rodzin zastępczych nie zgodziła przyjąć półtora miesięcznego dziecka z poważnym urazem. Chłopczyk był po skomplikowanej operacji, a prawa półkula mózgu w ogóle nie pracowała. Alan pozostał więc w olsztyńskim szpitalu.

W tym samym czasie Magdalena i Filip Madeja z Jegłownika (gmina Gronowo Elbląskie) ukończyli kurs dla rodzin zastępczych.
— Zadzwoniono do nas z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Elblągu i opowiedziano o Alanku. Ja już wówczas wiedziałam, że go wezmę, chociaż lekarze mówili, że nie ma szans na życie, a później, że pozostanie w stanie wegetatywnym. Tłumaczyli, że mamy się przygotować na to, że chłopiec będzie leżał i patrzył się w jeden punkt. Nie dawali szans nawet na to, że Alan kiedykolwiek chociażby usiądzie. Nie miałam jednak dylematu: bierzemy Alana czy nie? Przecież w innym przypadku trafiłby do placówki opiekuńczej. Zadzwoniłam do męża i usłyszałam od niego: Bierzemy, nawet się nie zastanawiamy. Tylko, czy dasz radę, spytał? — opowiada Magdalena Madeja.

Alan Madeja

Pani Magdalena pracowała wówczas jako pielęgniarka na Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym przy ul. Królewieckiej w Elblągu. Jak pogodzić taką pracę z opieką nad niepełnosprawnym maluchem?
— Gdy szliśmy na kurs dla rodzin zastępczych, to myśleliśmy z mężem, że weźmiemy dziecko w wieku przedszkolnym, po to, bym nie musiała zostawiać pracy. A tu trafił się Alan... No cóż, chyba każda miłość przychodzi znienacka. Z tą też tak było. Nie bałam się, czy dam radę. Bałam się, czy sąd może nam nie dać Alana, bo to było nasze pierwsze dziecko po kursie. Niepełnosprawne dziecko, to przecież ogromna próba dla całej rodziny. Jednak zadzwonił telefon i usłyszałam, że decyzja jest pozytywna i Alanek trafi do nas — mówi pani Magdalena.

Za godzinę siedziała już w samochodzie i pędziła do Olsztyna.
— Gdy go pierwszy raz zobaczyłam, to był najpiękniejszy i zarazem najstraszniejszy moment w moim życiu. Taki obraz tego dnia mam w pamięci: wchodzę na oddział i pielęgniarka prowadzi mnie korytarzem na salę Alanka, mijam inne sale po drodze i w każdej z nich widzę dzieci, które tulą się do jakiś dorosłych... To zapewne rodzice. W końcu docieram do jego sali. Alan leży samotnie, przykurczony, zwinięty w rogalik. Ma szpitalne śpioszki, szpitalny smoczek. To było straszne. Przebrałam go, wzięłam na ręce i wyszłam ze szpitala — wspomina.

Alanek w mgnienia oku skradł serce mężowi pani Magdaleny i jej synom.
— Z początku był dzieckiem obojętnym na bodźce zewnętrzne. Gdy go położyliśmy, to mógł tak leżeć i leżeć ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt. To typowy syndrom szpitalnego dziecka, odrzuconego przez rodziców. Zaczęliśmy więc od terapii przez przytulanie. Przytulaliśmy i przytulaliśmy i... Alanek stał się zupełnie innym dzieckiem. Oczywiście potrzebował natychmiast leczenia i rehabilitacji. Powiedziałem do męża: szukaj najlepszego neurochirurga w Polsce. Trafiliśmy do jednego z warszawskich szpitali, Alan natychmiast był operowany. Miał przepuklinę oponowo-mózgowa, która jest bardzo groźna — wspomina pani Magda.

Magdalena Madeja z Alanem

Chłopczyk potrzebował też codziennej rehabilitacji.
— Ma niedowład lewostronny. Jednak intensywna rehabilitacja sprawiła, że teraz rusza już lewą nogą, a lewą dłoń zaczyna otwierać. Jednak nie raczkuje, bo ta nóżka jest za słaba. Alan jest uparty, zacięty, walczy i nie poddaje się. Bardzo w niego wierzę — mówi mama chłopczyka.

W pewnym momencie pani Magdalena nie mogła pogodzić pracy z opieką nad Alanem. Wybór dla niej był prosty. Zrezygnowała z pracy.
— Kochałam to, co robię, i wierzę, że jeszcze do wrócę na oddział anestezjologii. Jednak nie można było pogodzić opieki nad Alanem i pracy, bo on by na tym ucierpiał. Zaniedbałam rehabilitację, a dla jego zdrowia kluczowe są dwa pierwsze lata, kiedy to mózg jest plastyczny, a my dążymy do tego, aby lewa, uszkodzona półkula przejęła jak najwięcej funkcji prawej. Już dzisiaj wielu lekarzy mówi, że Alan jest przeciwieństwem wszystkich medycznych teorii książkowych — mówi.

Jak podkreśla, dużym wsparciem dla nich są koledzy i koleżanki z pracy.
— Bardzo pomogli w dniu, w którym odebrałam Alanka ze szpitala w Olsztynie. Powiedziałam, że dziś na nocny dyżur nie mogę przyjść, bo mam takiego maluszka. Dla nich to było zaskoczenie, ponieważ nic nie wspominałam przedtem o tym w pracy. Była to tajemnica, bo nie chciałam uprzedzać faktów. Więc o godz. 13. jechałam z Alankiem z Olsztyna, a na godz. 19 musiałam być na oddziale. Wiedziałam, że nie dam rady.... Zadzwoniłam do kadr z samochodu i usłyszałam: proszę się o nic nie martwić i zająć się maluszkiem. Niedługo później pod mój dom przyjechał tir z rzeczami dla Alana. To były prezenty od koleżanek ze szpitala: wózek, łóżeczko, ubrania, w sumie wszystko, co było potrzebne — wspomina.

Alan nie jest już w rodzinie zastępczej. Pana Magdalena i pan Filip adoptowali chłopczyka.
— Niektórzy mówią: po co wam to było? Radzili, żeby przetrzymać Alana w rodzinie zastępczej dla pieniędzy, bo to one są mu teraz najbardziej potrzebne. Jak można tak myśleć? Alan nie jest kartą przetargową. To jest nasz syn, członek rodziny i od początku w ten sposób o nim myśleliśmy — mówi kobieta.
Co było takiego w Alanie, że skradł im serce?
— Nie ma na to słów. Nawet nie wiem, kiedy i jak to się stało. Bardzo się dziwię się, że ludzie chcą zrobić ze mnie bohaterkę. Absolutnie się tak nie czuję. To Alan jest bohaterem. Alana pokochała cała nasza rodzina. Moja mama, gdy tylko zobaczyła jedno jego zdjęcie. Siostra też jest w nim zakochana — mówi kobieta.

Żeby móc funkcjonować potrzebuje ciągłego leczenia i rehabilitacji.
— Żeby cokolwiek móc zdziałać z Alanem, musieliśmy to robić prywatnie. Niestety, takie są realia w służbie zdrowia. Alan nie mógł czekać na leczenie i rehabilitację — mówi mama chłopczyka.
Czasem nie wystarcza na to pieniędzy, ale nigdy nie brakuje dobrych ludzi, którzy chcą wspomóc Alana i jego rodzinę.
— Bywają okresy lżejsze i cięższe finansowo. W tym miesiącu musimy kupić kolejne ortezy na ręce, podpory do ćwiczeń rehabilitacyjnych w domu, potem jedziemy na dwa tygodnie na rehabilitację do Bartoszyc. Pobyt Alana nic nie kosztuje, ale mój już tak. Rehabilitacja i leczenie potrzebne będą długie lata — mówi pani Małgorzata.

Alan Madeja

Każdy może pomóc chłopczykowi, przychodząc na koncert Chóru Cantata, który odbędzie się 9 lutego o godz. 19 w Hotelu Elbląg. Wstęp jest bezpłatny, ale do puszki każdy może wrzucić, tyle ile może.
— Spotykamy na naszej drodze wspaniałych ludzi. Wychowawca mojego syna Adriana zorganizował koncert w Mjazzdze dla Alanka. Za uzbierane wówczas pieniądze kupiliśmy pionizator, poszliśmy na konsultacje neuroortopedyczne. W szkole w Jegłowniku, w której uczy się nasz młodszy syn Ksawery, wychowawczyni zorganizowała kiermasz i kolędowanie. Dzięki pomocy tych ludzi chce się nam góry przenosić — mówi pani Magdalena.

Marzeniem pani Magdaleny jest, by Alan był w przyszłości samodzielny.
— Uważamy, że Alan ma prawo znać swoją historię, wiedzieć, że go adoptowaliśmy. Nigdy źle nie wypowiadałam się o jego biologicznej mamie i nie będę w jego obecności. Zamknęłam ten temat, patrzymy teraz w przyszłość. Chciałabym, gdy nas już zabraknie, by mógł pracować, założyć rodzinę, żeby nie musiał być zależny od placówek opiekuńczych. Nie jestem i nie czuję się bohaterką. Nie jestem żadną gwiazdą, ja jestem tylko z Jegłownika. Wierzę, że kiedyś wezmę Alana za rękę, pójdziemy do tych lekarzy, którzy mówili nam, że on będzie "warzywem". Niech zobaczą.... Miłość może przenosić góry — kończy pani Magdalena.
Anna Dawid

Źródło: Dziennik Elbląski