Walki o Elbląg. "Poddajcie się, każdego dnia będzie budyń!"

2018-02-18 08:00:00(ost. akt: 2018-02-16 14:03:14)
Żołnierze Wehrmachtu, krótko przed rozpoczęciem walk o Elbląg, przed Resursą Mieszczańską (obecnie postój Taxi przy ul. Krótkiej)

Żołnierze Wehrmachtu, krótko przed rozpoczęciem walk o Elbląg, przed Resursą Mieszczańską (obecnie postój Taxi przy ul. Krótkiej)

Autor zdjęcia: arch. Lecha Słodownika

Każdego roku, na przełomie stycznia i lutego, wraca temat walk o Elbląg, cierpień jego mieszkańców oraz zniszczeń miasta. Odżywa też na nowo dyskusja: miasto zdobyto czy je wyzwolono?
Pojawiają się też nowe dokumenty, wątki i oceny tamtych tragicznych dni. Dyskutuje się, czy miasto należało poddać czy też bronić. Nie ulega wątpliwości, że Niemcy bronili zaciekle Elbląga od 26 stycznia do 10 lutego 1945 r., by przede wszystkim umożliwić masom ludności cywilnej z Prus Wschodnich ucieczkę przez zamarznięty Zalew Wiślany.

Zobaczmy więc, jak problem poddania Elbląga podczas tych dwutygodniowych walk widział dowódca obrony płk Eberhard Wolfgang Schoepffer (1884-1975). Schoepffer urodził się w majątku Klooschen w rejonie Kłajpedy (Memel). Po I wojnie światowej był przez pewien czas dyrektorem znanej wschodniopruskiej fabryki maszyn i pługów rolniczych Ostdeutsche Maschienenfabrik vorm. Rudolf Wermke Heiligenbeil, czyli w dzisiejszym Mamonowie. Poznał w tym czasie wielkiego elblążanina Franza Komnicka, który przez jakiś czas był współwłaścicielem tej fabryki.

Spostrzeżenia płk. Schoepffer’a zasługują na wnikliwą uwagę, ponieważ znał nie tylko Elbląg i jego okolice, ale sam był aktywnym świadkiem i uczestnikiem tych walk. Wiele lat po wojnie dokonał ich obiektywizacji m.in. na podstawie dokumentów, do których wcześniej nie miał dostępu. W ich upublicznianiu starał się zachować niezbędny dystans i obiektywność. Podczas wygłoszonego w 1965 r. referatu pt. „Dlaczego broniliśmy Elbląga?” miał bardzo wymagających słuchaczy, bowiem na zjazd do Bremerhaven przybyli licznie dawni mieszkańcy Elbląga i okolicy. Schoepffer stwierdził m.in. że Rosjanie dwukrotnie złożyli mu ofertę kapitulacji.

(…) Pierwszy raz była ona sformułowana „naiwnie i wręcz dziecinnie”. Otóż w zamian za poddanie się, Rosjanie obiecali „każdemu oficerowi majątek ziemski w Prusach Wschodnich, a każdy żołnierz będzie mógł wrócić do swojej rodziny”. Propozycję kapitulacji przyniosło do mojej kwatery pięciu chłopów z Wysoczyzny Elbląskiej, którzy byli w sowieckiej niewoli. Powiedzieli że przychodzą od wysokiego oficera Armii Czerwonej. Byli wygłodzeni i zmarznięci, więc ich nakarmiono, podano gorącą herbatę. W rozmowie zapytałem o ich zdanie odnośnie kapitulacji. Wtedy jeden z nich, starszy mężczyzna, rozpłakał się i powiedział: „Panie pułkowniku, na miłość boską, proszę tego nie robić!”. Zapytałem: „I co ja mam teraz z wami zrobić?”. Ci odpowiedzieli: „Zobowiązaliśmy się wobec tego oficera Armii Czerwonej, że w ciągu godziny wrócimy, ponieważ on zagroził, że w innym wypadku nasze żony i dzieci będą rozstrzelane". Wkrótce odeszli, a ja przedtem potwierdziłem im pisemnie, że u mnie byli i swoje zadanie wypełnili".

Walki trwały nadal. Druga propozycja poddania przyszła pięć dni później, gdy byliśmy już w znacznie trudniejszej sytuacji. Rosjanie wdarli się do miasta i zajęli teren od Wzgórza Ludendorff'a (Gęsia Góra) do Koszar Gdańskich przy Mackensenstraße (Saperów). Przeniosłem wówczas mój punkt dowodzenia do piwnic Prezydium Policji (Hotel Arbiter). Tam było przyłączenie podziemnym kablem do starego kabla idącego z Królewca Morzem Bałtyckim do Berlina. Do tego kabla mogłem się teraz podłączyć i dlatego dalsza walka była dla mnie ważna. W nowym punkcie dowodzenia przyszło do mnie pięciu młodych żołnierzy z jednostki „Feldherrnhalle”, których Rosjanie wzięli do niewoli i ci znowu przynieśli mi pisemną prośbę o przekazanie miasta. Jednocześnie ta prośba o poddanie obrazowała rozpaczliwą sytuację, w jakiej się znajdowaliśmy. Nie otrzymamy już żadnego wsparcia, wszystko było otoczone. Rosjanie zbliżali się już do III Triftu (dzisiaj trasa S-7 na Gdańsk) i do V Triftu (okolice Bielnika, ul. Radomskiej). Mieliśmy jednak wąski dostęp do Kanału Krafulskiego (po 1945 r. Kanał Jagielloński), o który musieliśmy codziennie wieczorem walczyć, by go utrzymać i tędy transportować rannych do Gdańska, dopóki to było jeszcze możliwe.

Rosjanie wzywali mnie, abym zorganizował szybkie przekazanie, obiecując, że nic nam się wtedy nie stanie. Jeśli jednak się nie poddamy - wszystkim nam grozi śmierć. Zapytałem także tych ludzi, jak radzą sobie z Rosjanami. Nie powiedzieli ani słowa. Ale ich twarze pokazywały, jak straszne były te rzeczy, których byli świadkami… Zapytałem: Macie polecenie iż powinniście wrócić? Odpowiedzieli: Nie! O godzinie 12 miałem na Moście Elbląskim [prawdopodobnie chodzi tu o Most Wysoki lub Niski – L. S.] wystawić parlamentariusza, a Rosjanie wysłaliby swego parlamentariusza aby rozpocząć negocjacje w sprawie przekazania. Zapytałem wtedy: "A jakie jest wasze zdanie?" Wtedy jeden z nich odpowiedział: Na litość boską, pułkowniku nie rób tego, nie masz pojęcia co się dzieje!

Podziękowałem za ich udział i natychmiast wysłałem do Gdańska, jako wyprowadzonych z elbląskiego kotła. Czy tam w ogóle się przebili i im się udało, nie miałem pojęcia. O godzinie 12 walka rozpoczęła się na nowo i sprawa poddania była rozstrzygnięta. Poddanie było dla mnie w dwójnasób niemożliwe. Ostatnie dni walk pokazały, że były to słuszne decyzje, abstrahując od tego, że dowódca twierdzy musi w każdym przypadku utrzymać swoją pozycję, ponieważ ze swego punktu dowodzenia nie jest w stanie objąć całości położenia, wagi rozgrywających się wielkich działań wojennych. Jednocześnie wiązanie kilku rosyjskich dywizji było faktem, a więc walka o Elbląg miała duże znaczenie (…).
Tyle o propozycjach poddania napisał płk Schoepffer. Ale z relacji kilku naocznych świadków tamtych dramatycznych wydarzeń w Elblągu wynika, że w rozmowach o poddaniu miasta pośredniczyli także niektórzy elbląscy komuniści, zasiedlający Pangritz Kolonie (Zawada) oraz była jeszcze jedna, trzecia, bardzo niekonwencjonalna propozycja poddania się. Otóż pewnego dnia Rosjanie uruchomili potężne głośniki, które ryczały w kierunku broniących się Niemców: „Ergebt euch, es gibt jeden Tag Pudding !” – Poddajcie się, każdego dnia będzie budyń!

Zdumiewająca zachęta, coś na wzór niezwykłych sytuacji znanych z książki Sergiusza Piaseckiego „Zapiski oficera Armii Czerwonej”…
Jaki przebieg wg relacji płk Schoepffer’a miały końcowe walki o Elbląg, dowiemy się za tydzień.
Lech Słodownik

Dowódca obrony Elbląga płk Eberhard Schoeppfer, jako porucznik
kajzerowskich wojsk w Afryce Zachodniej.



Źródło: Dziennik Elbląski

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. C#@12yt #2835622 | 5.173.*.* 14 gru 2019 19:19

    Ach ! Jacy biedni ci cywilizowani Niemcy i jacy źli ci nacierający Rosjanie ! Zapomniał łopbuz co wyprawiałi w Polce i ówczesnym ZSRR. Posłuszni mordercy z woli Hitlera bestialsko mordujacych ludzi ze starcami i dziećmi . Palący ludzi w stodołach tylko dlatego że rozstrzeliwanie trwałoby za długo i nie zdążyliby na obiad. Strzelających do cywili dla zabawy, mordujący w ramach usprawnienia ludzi Cyklonem B w obozach masowej zagłady itd, itd. Była to słuszna i tylko częściowa zapłata za to co zrobiliście wielu narodom Europy.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. Raczki Elblaskie #2445125 | 5.172.*.* 21 lut 2018 09:22

    Gdyby nie Armia Czerwona nas by nie było,nasi dziadkowie i ojcowie powędrowali by przez komin w przestworza- dzięki Niemcom .Nie wyimaginowanym nazistom tylko Niemcom ,którzy krzyczeli i przysięgali - chcemy totalnej wojny Hitlerowi i Goebbelsowi.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz