Od 73 lat są małżeństwem. Zapytaliśmy ich o receptę na udany związek

2018-04-07 19:15:03(ost. akt: 2018-04-07 19:20:26)

Autor zdjęcia: archiwum Niezapominajki

Poznali się, gdy byli jeszcze dziećmi. W kwietniu 1945 roku stanęli przed ołtarzem i wyprawili wesele. Kilka dni temu obchodzili 73. rocznicę małżeństwa.
Pani Marta i pan Józef w minioną niedzielę (1 kwietnia) obchodzili 73. rocznicę ślubu. Stanowią idealny przykład udanego, szczęśliwego małżeństwa.
— Poznaliśmy się, gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Razem chodziliśmy do szkoły. Szczęśliwe dzieciństwo i czas beztroskich zabaw przerwał jednak wybuch wojny w 1939 r. Miałam wtedy 13 lat — wspomina Marta Zagaja, dzisiaj 92-latka. — Wraz ze swoimi rodzinami zostaliśmy wtedy zesłani do pracy w gospodarstwie niemieckim koło Grudziądza. Tam, przez kolejne wojenne lata, wspólnie pracowaliśmy. I chyba tak, powolutku i nieśmiało, zaczęła kiełkować nasza miłość.

Minęło sześć lat wypełnionych ciężką pracą i wojennymi zmaganiami. Na początku 1945 r. na zajęte przez okupanta ziemie zaczęła wkraczać Armia Czerwona. Marta i Józef byli jeż wtedy zakochani i planowali ślub.
— Ksiądz śmiał się, że z nas jeszcze takie dzieciaki. W kwietniu 1945 r. stanęliśmy jednak przed ołtarzem. Miałem wtedy 19 lat. Wyprawiliśmy wesele, na którym bawiła się cala wieś. Ludzie tańczyli i cieszyli się z wyzwolenia. My, że w końcu jesteśmy mężem i żoną — dodaje pan Józef (93 l.).

Dwa lata po wojnie małżeństwo Zagajów przeniosło się do Elbląga. To tu zaczęli budować swoje życie. Wraz z nimi rosło także miasto.
— Dosłownie, bo w 1947 r. był tu jeszcze praktycznie kamień na kamieniu. Nierzadko braliśmy udział w odgruzowywaniu miasta. Ale na to rady nie było, choć chętnie się wtedy pracowało w tzw. czynie społecznym. Bo człowiek był młody i po prostu cieszył się życiem. Może to była też kwestia doświadczeń czasów wojny? — zamyśla się pani Marta. — Przecież tylu ludzi wtedy poumierało i pochowaliśmy niejednego członka rodziny. My mieliśmy szczęście: przeżyliśmy i byliśmy razem.

— Lata powojenne w Elblągu to nie był łatwy czas, ale na jedno nie można było narzekać: na brak pracy. Miasto odbudowywało się ze zgliszcz i powoli rozpędu nabierała także gospodarka. Ja przez wiele lat byłem kierownikiem spółdzielni ślusarskiej. Potem przeszedłem na rentę zdrowotną i jeszcze dorywczo pracowałem. A żona pracowała przy maszynie w elbląskiej „odzieżówce”, a później przez kilka lat była kierowniczką pralni w domu starców w Tolkmicku — mówi pan Józef.

— Ja byłam, jak ta aktorka polska co mówiła, że żadnej pracy się nie boi — śmieje się pani Marta. — Łapałam się każdej fuchy, tym bardziej że trzeba było nakarmić nie tylko nas, ale także dzieci.

Tych ostatnich doczekali się sześcioro (dwójka z nich zmarła). Potem zaczęły się rodzić wnuki, następnie prawnuki.
— Każdych z nich mamy po 17. Nie wszyscy są tu, na miejscu. Część rozjechała się po świecie. Taki mamy czas, że niby wszystko na wyciągnięcie ręki jest, warunki życia lepsze, a młodzi muszą jechać za chlebem za granicę — mówi pan Józef. — Może to się kiedyś zmieni... Tak, żeby uczciwy człowiek mógł zarobić tu, w kraju, dobre pieniądze.

Obrazek w tresci

Jaki mają sekret na długoletnie, szczęśliwe małżeństwo?
— Ja bym powiedziała, że mieliśmy urozmaicone życie — śmieje się pani Marta. — Na pewno nie było ono usłane różami. Ale przecież każda, nawet najpiękniejsza róża ma kolce, prawda? I o tym trzeba pamiętać. Przepisem na zgodne życie był chyba wspólny kompromis. Bo jak będzie dwóch narwańców, to tacy nigdy się nie dogadają. Choć nie ma ludzi idealnych, to jeden drugiego musi zrozumieć... Innego sposobu nie ma.

— Oczywiście, zdarzały się nam małżeńskie kłótnie. Nigdy jednak nie padały ostre słowa. Szacunek dla siebie to podstawa. A nawet jak się trochę przemówiliśmy, to potem przyjemnie było się godzić. Szanowaliśmy nie tylko siebie, ale także nasze pasje. Ja np. bardzo lubiłem „grzebać” w starych zegarach i dawać im nowe życie. Pisywałem także artykuły do „Chłopskiej drogi” i „Głosu Wybrzeża” — opowiada pan Józef.

— Mieliśmy też wspólne pasje. Byliśmy zapalonymi grzybiarzami — dodaje pani Marta. — Ilekroć przychodził sezon, to od razu wsiadaliśmy na motor i fru, do lasu. Przyjemne łączyliśmy z pożytecznym, bo zebrany plon wekowało się, bądź suszyło. Przy okazji zażywaliśmy spacerów na świeżym powietrzu. W ogóle lubiliśmy spędzać razem czas na łonie natury. Tak wyglądały w zasadzie nasze urlopy: pakowało się prowiant, brało dzieci i jechało np. nad jezioro, na wypoczynek. Na bardziej ekskluzywne „wypady” nie było po prostu pieniędzy. Dopiero gdy byliśmy już starsi, wspólnie jeździliśmy do sanatorium, na odpoczynek.

Od czerwca ubiegłego roku są lokatorami Domu Pomocy Społecznej „Niezapominajka” w Elblągu.
— Nachwalić się nie możemy tutejszej załogi. Mili, uśmiechnięci, na każde skinienie. I tacy pomocni. Przyszedł taki czas, że po prostu musieliśmy skorzystać z fachowej pomocy specjalistów. Bo 92 i 93 lata to przecież zacny wiek. No i rządzi się już swoimi prawami... Tak sobie nie raz myślę, że święty Piotr chyba gdzieś dla nas zapodział klucze do tej świętej bramy innego świata — śmieje się pan Józef.
— Ja bym tam mogła żyć nawet i 100 lat. Byle z tobą — pani Marta czule patrzy na męża.

Aleksandra Szymańska
a.szymanska@dziennikelblaski.pl