Obóz pracy w Pasłęku

2018-10-20 08:00:00(ost. akt: 2018-10-19 10:35:03)
1925 - Jubileusz pasłęckiego rzemiosła, ulica Rynek (obecnie: Chrobrego)

1925 - Jubileusz pasłęckiego rzemiosła, ulica Rynek (obecnie: Chrobrego)

Autor zdjęcia: arch. Lecha Słodownika

Niedługo po zakończeniu I wojny światowej rozpoczął się wielki światowy kryzys, który szczególnie ostro dotknął ówczesne Niemcy. Nadszedł czas niepohamowanej inflacji oraz postępującego bezrobocia. Sytuacja taka trwała praktycznie do czasu dojścia nazistów do władzy, czyli do 1933 roku.
Kilka interesujących uwag na ten temat zanotował mieszkaniec Hamburga Walter Holst, który w 1933 r. przybył z wielkiego Hamburga do małego, wschodniopruskiego Pasłęka. Napisał:
„Wówczas, w 1933 roku, miałem akurat 20 lat. Sześć milionów Niemców było bezrobotnych. W Hamburgu, w miejscowym urzędzie pracy, młodzi bezrobotni ludzie byli zachęcani do pomocy osobom starszym poprzez dobrowolny udział w Ochotniczej Służbie Pracy (Freiwillige Arbeitsdienst - FAD). My, młodzi, przypuszczaliśmy, że gdybyśmy się „dobrowolnie” nie zgłosili, to anulowano by nam nasze zasiłki dla bezrobotnych.

W ten sposób zgłosiłem się „dobrowolnie” na pół roku pracy w Prusach Wschodnich, w ramach Ochotniczej Służby Pracy. I w ten sposób trafiłem do pięknych Prus Wschodnich i... pokochałem je. Kraina ta pozostała moją nową ojczyzną aż do końca wojny, do 1945 roku, w tym cały rok spędziłem w Pasłęku. Ruszyliśmy więc w nieznane, dwudziestu jeden hamburskich młodzieńców. I oto w dniu 21 września 1933 r. o godz. 22 osiągnęliśmy dworzec kolejowy w Pasłęku. Stąd, w uporządkowanym szyku oraz z radosną piosenką na ustach, przeciągnęliśmy przez „małe miasto” Agnes Harder (od tytułu wiersza o Pasłęku nauczycielki i pisarki Agnes Harder (1864-1939) "Die kleine Stadt" - LS). Zostaliśmy zakwaterowani w spichlerzu zbożowym znajdującym się przy drodze na Rogajny.

Od następnego ranka rozpoczął się nowy okres naszego życia. Rano, w nieznanym otoczeniu, zostaliśmy nagle wyrwani ze snu przez świdrujący uszy gwizdek. Początkowo pomyśleliśmy, że coś się pali. W szoku rzuciliśmy się z łóżek i wnet walnęliśmy głowami w grube, drewniane belki spichlerza, które były zbyt nisko dwupiętrowych łóżek. Rozpoczął się „spokojny dzień”. Wymarsz na „Dittchenplatz” (Dittchen = popularnie "dziesiątak", czyli 10 fenigów). Był to wprawdzie plac miejscowej straży pożarnej, ale jak się wnet przekonaliśmy, ten „dziesiątak” miał też co nieco wspólnego ze strażą. Wkrótce doświadczyliśmy każdy z osobna, że „dziesiątak” odgrywa ważną rolę w naszym słowniku. Albowiem jako zapłatę za jeden dzień roboczy otrzymywaliśmy „trzy dziesiątaki” - 30 fenigów, co za sześć dni pracy dawało 1 markę i 80 fenigów. Niedziela nie była wynagradzana.

Później postanowiono, że niedziela będzie płacona, ale zapłata odbywała się w ten sposób, że dniówka wynosiła 25 fenigów, co dawało 1,75 RM tygodniowo. Było to niezwykłe wyrachowanie i może jeszcze dzisiaj służyć jako wzór niektórym pracodawcom jak można „zaoszczędzić” na pracy robotnika. Nasza Ochotnicza Służba Pracy w Pasłęku obejmowała przede wszystkim roboty niwelacyjne na nowo wybudowanym osiedlu (przy Placu Grunwaldzkim - LS), a później usuwanie kopców ziemnych w pobliżu kąpieliska miejskiego (jeziorka). Plantowanie tych pagórków z chwilą nadejścia zimy stało się o wiele trudniejsze, co zapewne wynikało z braku doświadczenia. Jeden kopiec tak nieopatrznie podkopaliśmy, że w pewnym momencie osunął się on niespodziewanie na jednego z nas. Na jakąkolwiek pomoc było za późno.

Zwłoki zasypanego przetransportowano do Hamburga.
Po każdym dniu pracy mieliśmy mnóstwo okazji, by poznać „małe, romantyczne miasteczko Pasłęk”, jak również stać się pożytecznym pewnego razu podczas pożaru domu. Oprócz karczmy Quitschenkrug (dzisiaj budynek na rogu ulic: Boh. Westerplatte i J. Piłsudskiego - LS.), naszym ulubionym celem była przepiękna Promenada Zamkowa. Było to jednocześnie miejsce spotkań z miejscowymi „Marjellchen”, pozwalającymi nam poszerzyć zawiłości wschodniopruskiego dialektu. To były niezapomniane spotkania i rozmowy.

Pewnego dnia ładowaliśmy kartofle na wagony na pasłęckim dworcu, które były przewidziane do transportu do Rzeszy w ramach tzw. pomocy zimowej. Patrzymy, a tu wzdłuż torów zbliża się jakaś „Marjellchen” z taczką, na której stała klatka z małymi prosiakami! Te zaś „zdenerwowane ciasnotą głośno protestowały”. Nasze powszechne uwagi i oferty ewentualnej pomocy poirytowały nieco dziewczynę, w konsekwencji pchana przez nią taczka się przewróciła, a świniaki rozbiegły się w różnych kierunkach. Dziewczę próbowało je dogonić, okrążyć i zgonić do kupy. Ale bezskutecznie. Dopiero z naszą pomocą prosiaki trafiły z powrotem do klatki. To małe zdarzenie pozwoliło mi później spotkać się kilka razy z tą dziewczyną w Pasłęku.

Ona pochodziła z okolicy Młynar. Gdy już opuściłem Pasłęk - wymienialiśmy korespondencję. W kwietniu 1934 r. nasza Ochotnicza Służba Pracy zakończyła się. Moi hamburscy koledzy wrócili do domu, a ja pozostałem jeszcze w Pasłęku i podjąłem pracę, którą wykonywałem do końca września tego roku. W tym czasie poznałem na wskroś to małe miasteczko i czułem się w nim bardzo dobrze. Ale to było, minęło...

Wspomnienia są piękne, szczególnie te, które zaczynają się jak baśniach od słów: dawno, dawno temu był sobie pewien młody człowiek...
Lech Słodownik

Źródło: Dziennik Elbląski