Wspomnienia z dozą humoru
2018-11-02 07:00:00(ost. akt: 2018-11-03 15:00:51)
Wszystkich Świętych zawsze nastraja do rozmyślań, zadumy i wspominania tych, którzy odeszli. Przy okazji Zaduszek dokonujemy różnych przemyśleń oraz retrospekcji własnego życia. Nieuchronność przemijania zmusza nas do szukania prawdy o tym, co jest w życiu najważniejsze.
Są to dni niewątpliwie smutne i nieco przygnębiające, chociaż akurat w tym roku rozwesela je piękna, jesienna aura. Zachęcony poniekąd tą wspaniałą pogodą, chciałbym odejść od ogólnie przyjętego w tych dniach smutnego szablonu i wspomnieć moich przyjaciół z pewną dozą humoru. Mam tu na myśli Wernera Grunwalda (1917-2007) oraz Franza Komnicka Jr (1931-2003). Ten pierwszy to znany elbląski grafik, malarz, poeta, prozaik oraz niezrównany gawędziarz, a ten drugi to wnuk „Wielkiego Franza”, który kiedyś, obok Ferdynanda Schichau'a, należał do najważniejszych mieszkańców Elbląga.
Pamiętam, było to gdzieś na początku tego wieku, około 2001 r. W Kamieniczkach Staromiejskich odbyła się dwudniowa sesja naukowa przygotowana przez „Zjednoczenie Truso” oraz Bibliotekę Elbląską im. K. C. Norwida. Podczas tej polsko-niemieckiej sesji wygłosiłem po niemiecku referat na temat dziejów Biblioteki Elbląskiej. Na sesję przybyli zainteresowani mieszkańcy Elbląga, a przede wszystkim dawni elblążanie skupieni w „Zjednoczeniu Truso”. W obecności Hansa-Jürgena Schucha (1930-2018) porządek sesji „trzymał” Franz Komnick Jr. – jego zastępca we wspomnianym zjednoczeniu.
Wieczorem, już po kolacji, spotkałem się z Wernerem „Dziadkiem” Grunwaldem (tak zwaliśmy go popularnie w ścisłym gronie), Franzem Komnickiem Jr. oraz Hansem Pfau (ur. 1930 Elbląg) w foyer Hotelu Elzam, by sobie w miłej atmosferze porozmawiać. Nie było Hansa-Jürgena Schucha, ale był on na umówionej kolacji u księdza infułata Mieczysława Józefczyka. Tradycyjnie już rozmowa przebiegała pod dyktando Wernera „Dziadka” Grunwalda, który opowiadał o zdarzeniach mijającego powoli dnia. Trwało to do momentu, kiedy to usłyszeliśmy dobrą muzykę z hotelowego Night-Clubu „Onufry”. Zdaje się, że to Hans Pfau zaproponował, by zejść „do podziemi”, coś wypić i zobaczyć, co tam się dzieje. Nikt nie oponował, więc zeszliśmy na dół.
„Dziadek” Grunwald, widząc szatniarza-ochroniarza, odezwał się do nas: „Also Jung'chen, kann ich Eintritt bezahlen, habe ich noch paar Zlotys!” (a więc młodzieńcy, wstęp mogę zapłacić, mam jeszcze parę złotych!). Weszliśmy do wnętrza dyskoteki i po kilku sekundach przyzwyczailiśmy oczy do panującego tutaj półmroku, a uszy do głośnej muzyki. Zamówiliśmy jakieś piwo i patrzyliśmy na parkiet, i znajdujące się na nim osoby.
Bywalcy tego lokalu obcinali nas ze sporym zaciekawieniem, być może również ze zdumieniem. I nie było w tym nic dziwnego: „Dziadek” Grunwald był wtedy dobrze po 80., Hans Pfau po 70., Franz Komnick Jr. miał też skończoną 70., a ja robiłem w tym gronie za gówniarza, byłem bowiem przed 50. Popijając piwo, przekrzykując głośną muzykę, wymienialiśmy swoje uwagi. Oczywiście leit-tematem była uroda Polek. Tu brylował Franz Komnick Jr., który wnet z zadowoleniem przyznał się, że jego aktualna partnerka życiowa to niezwykłej piękności Ukrainka, zdaje się o imieniu Irina, która jest od niego o …..eści lat młodsza.
Dodał, że kupił jej niedawno czerwonego Porsche, który niezwykle pasuje do jej urody (sic!) Posiedzieliśmy jeszcze trochę i w końcu poprosiliśmy o rachunek. Przyszło do zapłaty. „Dziadek” Grunwald wzruszył ramionami i powiedział: "Ich habe schon bezahlen" (ja już zapłaciłem), Franz Komnick Jr. zaczął bezskutecznie szperać w wielu kieszeniach swojego cywilnego Battle Dress’u, by ostatecznie oznajmić: "Ich habe meine Pugilares vergeßen!" (zapomniałem portfela). Ja błądziłem oczami po ścianach i wydawało mi się, że jestem usprawiedliwiony, bowiem moi koledzy z Niemiec mnie zaprosili. Kelnerka stała cierpliwie.
Niezbyt zręczną sytuację rozładował Hans Pfau, który wydając jakieś pomrukiwania, nieco nerwowo wyjął pieniądze i zapłacił. Znając Hansa, wiedziałem, że tej sytuacji nie omieszka skomentować. Nie jest on w żadnym wypadku sknerą, ale jest po prostu, jak wielu Niemców, rozsądnie oszczędny. Gdy zostaliśmy sami, Hans odezwał się.
— Zobacz Lech, taki bogaty, z takiej rodziny o takich wspaniałych tradycjach, a nie miał przy sobie nawet „Dittchen”! W gwarze elbląskiej "dziesiątaka", a po polsku 10 fenigów! Później jeszcze kilka razy wracał do tego spotkania w Night-Club Hotelu Elzam. Ale gdy obaj zmarli, już nie wspominał tej sytuacji. Zasady dobrego wychowania sugerują bowiem, że o zmarłych mówi się dobrze albo wcale...
Lech Słodownik
Lech Słodownik
Źródło: Dziennik Elbląski
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez