Na ratunek dzikim zwierzętom [ZDJĘCIA]

2019-10-20 10:00:00(ost. akt: 2019-10-19 13:10:14)

Autor zdjęcia: Marek Lewandowski

- Przyrodę trzeba chronić, a uważam, że każdy weterynarz ma potrzebę niesienia pomocy – mówi weterynarz Beata Lalik, która od lat pomaga dzikim zwierzętom z bliższych i dalszych okolic Elbląga. A pomagać jest komu. Trafiają do niej ptaki ze złamanymi skrzydłami, wyziębione i głodne, jak również zwierzęta po wypadkach drogowych.
- Skąd wziął się pomysł na prowadzenie Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt Dzikich?
- Chyba z potrzeby niesienia pomocy zwierzętom. Takich ośrodków w Polsce jest bardzo mało. Na prowadzenie ośrodka trzeba mieć pozwolenie Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska. Zazwyczaj ośrodki działają w nadleśnictwach, albo przy parkach narodowych, czy krajobrazowych. Na terenie naszego województwa jest ich sporo, natomiast zdecydowanie mniej jest ich w województwie pomorskim. Do mojego ośrodka są dowożone zwierzęta na przykład z Kwidzyna, z Nowego Stawu, z Nowego Dworu, czy z Krynicy Morskiej.


- Jakie zwierzę znajdzie u Pani pomoc?
- Do ośrodka są przyjmowane zwierzęta z gatunków dzikich, chronionych. W tym ośrodku udzielam zwierzętom pierwszej pomocy, są to z reguły zwierzęta poszkodowane po kolizjach drogowych, ale też zwierzęta młode, które zostały osierocone. Wtedy zajmuję się ich odchowem. Celem ośrodka jest przywrócenie takiego zwierzęcia do środowiska naturalnego. Różne są przypadki. Na przykład zimą zwierzęta są wyziębione, z powodu braku dostępu do pokarmu. Są głodne, są osłabione i mogą z głodu umrzeć. Jeśli takie zwierzę ktoś przyniesie, to ja je tylko odkarmiam i jeśli wróci do swojej kondycji, to je wypuszczam. Często to trwa tydzień, dwa. A czasem nawet całą zimę.

- Jak wygląda wypuszczenie takiego zwierzęcia?
- Zwierzęta wypuszczone uciekają od razu, ponieważ bardzo dbam o to, żeby ich nie oswajać. Takie zwierzęta powinny mieć minimalny kontakt z człowiekiem, żeby właśnie nie doszło do oswojenia. Ośrodków nie można też odwiedzać. Kontakt jest ograniczony tylko do wykonania ewentualnych zabiegów i do podania pokarmu. Młode osobniki, które trafiają do ośrodka potrafią człowieka traktować jak członka swojego stada i przejmują jego zachowania. Wtedy trzeba też przed wypuszczeniem przeprowadzić proces zdziczenia. Niebezpieczeństwo jest też, gdy do ośrodka trafiają zwierzęta z takich gatunków jak gęsi, łabędzie, czy bociany, bo one bardzo szybko się oswajają. Przez to może dojść do takiej sytuacji, że nie będą mogły sobie znaleźć partnera.

- Kiedy zwierząt w ośrodku jest najwięcej?
- Latem. Wtedy przyjeżdża do mnie dużo osobników młodych. Dużo pustułek, bo w Elblągu jest bardzo dużo gniazd tych ptaków na wieżowcach. One po wylocie jeszcze sobie nie radzą. Latem też trafia bardzo dużo jerzyków. Gniazdują pod dachami i w otworach wentylacyjnych. Bardzo mnie boli, że podczas termomodernizacji budynków nadal jeszcze gniazda jerzyków są zamurowywane.

- Czy czas przy ratowaniu zwierzęcia jest ważny?
- Zdecydowanie tak. Dzięki temu, że jestem weterynarzem, to mam taką komfortową sytuację, że te zwierzaki, które do mnie trafiają, od razu dostają pierwszą pomoc weterynaryjną i od razu są umieszczane w miejscu dla nich odpowiednim do leczenia, czy rehabilitacji. Coraz częściej zdarza się, że funkcjonariusze straży miejskiej, czy policji pomagają, bo już wiedzą do kogo zadzwonić, często nawet dowożą zwierzaki, żeby właśnie skrócić czas do udzielenia tej pierwszej pomocy, także to jest takie budujące.

- Jakie zwierzęta trafiają do ośrodka?
- Głównie są to ptaki. Poza ptakami małe ssaki. Kuny, łasice, bardzo dużo jeży. Myślę, że fajnie byłoby postawić takie znaki w niektórych miejscach „uwaga jeże”, przy parkach, przy cmentarzach, dzięki czemu kierowcy może by zwalniali.

- Które gatunki wzbudzają najwięcej emocji?
- Na mnie zawsze wrażenie robią bieliki. Za każdym razem jest to dla mnie przejmujące, bo one są takie majestatyczne. Bardzo potulnie i grzecznie znoszą wszystkie zabiegi weterynaryjne, jakieś odrobaczania, odpchlania, opatrunki, zastrzyki, bardzo spokojnie, nie atakują, są naprawdę wzorowymi pacjentami.

- Aktualnie w ośrodku znajduje się bocian.
- Tak. Bocian jest w trakcie leczenia, ma uraz skrzydła. Dopiero będę oceniała, czy ten uraz jest do wyleczenia. Jeśli okaże się, że skrzydło jest nie do wyleczenia, to może trafi do jakiegoś ośrodka. Są takie ośrodki, które przyjmują okaleczone trwale zwierzęta i dożywotnio się nimi zajmują. W Bukwałdzie na przykład jest wydzielona taka część edukacyjna. Przychodzą szkoły na wycieczki, pogadanki i te zwierzęta pomagają uczyć się dzieciom.
Jeśli chodzi o bociany, to bardzo różnie bywa z tymi, które nie odleciały do ciepłych krajów. Jeśli mamy zwierzę, które da się schwytać, to należy zadzwonić lub przywieść. Jeśli natomiast jest bocian, który sobie chodzi między dwoma gospodarstwami, jest pora zimowa, on nie odleciał, ale jest lotny na tyle, że nie można go schwytać, to wtedy nikt nic nie poradzi. Oznacza to zazwyczaj, że jest dokarmiany i to jakby jego decyzja, że tu został.

- Miała Pani jakieś ciekawe przypadki w ciągu tych lat pracy w ośrodku?
- W tym roku miałam przypadek perkoza. Perkoz dwuczuby, który był w trakcie przelotu. Być może zabłądził, albo zwabiły go światła, myślał, że to jest tafla wody i wylądował na asfalcie. Okazało się, że jest zdrowy. To była taka sensacja ornitologiczna, że w środku Elbląga pojawił się perkoz.

- Jak się zachować, gdy na swojej drodze spotkamy dzikie zwierzę, które nie ucieka?
- Jeżeli zwierzę leży, nie potrafi się samo podnieść, nie ucieka, to znaczy, że coś się stało. Trzeba takiego zwierzaka obejrzeć. Jeżeli są jakieś ślady zranienia, albo nienaturalnie ułożone skrzydło, to trzeba je okryć. Nigdy nie dotykamy gołymi rękami. To chroni i nas i zwierzę, a dodatkowo zapewnia ciepło zwierzęciu. I tak zabezpieczonego osobnika trzeba zawieźć do lecznicy.

Karolina Król