Ciężka praca dla opanowanych

2019-10-25 21:00:00(ost. akt: 2019-10-28 09:37:54)

Autor zdjęcia: Marek Lewandowski

Gdy pali się mieszkanie, jest wypadek, powódź, albo... kot siedzi na drzewie zawsze pierwsza myśl – zadzwonić po straż pożarną! Tak naprawdę strażacy przychodzą nam na myśl często przy problemach przy których nie są w stanie pomóc. A wszystko to spada na głowę oficera dyżurnego, który musi wiedzieć kiedy strażaków wysłać na pomoc.
Na stanowisku Kierowania Komendanta Miejskiego w Elblągu pracuje już 10 lat. Jest spokojny i opanowany i ma ogromne poczucie humoru, które z pewnością pomaga mu w pracy. Jak wygląda praca strażaka na tym stanowisku? 24-godzinne dyżury w trakcie których zawsze na miejscu jest dwóch strażaków. - Dysponujemy całym systemem wspomagania decyzji, który mamy połączony z Komendą Wojewódzką – opowiada. - Mamy cały system DSP (zintegrowany system alarmowania), którym alarmujemy jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej bezpośrednio z komputera. Nie musimy dzwonić, albo machać szalikami do nich, tylko stąd sobie sterujemy. Jest tu też łączność. Państwową straż alarmujemy przez radio, natomiast ochotniczej wysyłamy kody bezpośrednio do jednostki.

Dużo pracy jest rano. - Przychodzimy o godz. 8, zatwierdzamy zmiany, wprowadzamy stany osobowe, prowadzimy monitoringi grup specjalistycznych, przygotowujemy i wysyłamy raporty o gotowości grup specjalistycznych. Mamy też radio, dzięki któremu mamy łączność z Zarządem Kryzysowym Miasta. Z nimi jesteśmy w stałym kontakcie. Drogą elektroniczną sprawdzamy też łączność z jednostkami OSP, czy dane sygnały wszędzie docierają i czy wszystkie syreny są sprawne. Wszystko musi być pod stałą kontrolą.

Ta praca do łatwych nie należy. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i nie ma możliwości, żeby nawet przez chwile stanowisko było puste. Na dyżurze zawsze są dwie osoby. - Jesteśmy rozliczani z czasu, wszystko zależy od rodzaju zdarzenia – opowiada Tomasz Górka. - Mamy takie specjalne tabele na podstawie których musimy dysponować siły i środki do zdarzenia. Z tego jesteśmy rozliczani. To musi być jak w zegarku. Jeśli chodzi o wyjazdy, to na terenie całego powiatu nie możemy być dłużej niż 15 minut. To jest maksimum. Tu ciągle dochodzi coś nowego, jest mnóstwo dokumentów, nad wszystkim trzeba mieć kontrolę, co, kiedy i do czego zastosować. Tego jest bardzo dużo. Nie sposób tego wszystkiego zapamiętać, ale trzeba wiedzieć gdzie co jest, żeby w razie czego z tego skorzystać.

Najbardziej nerwowo jest gdy przychodzą na przykład nawałnice. Wtedy, według pana Tomasza, najlepiej jest zawiązać sztab, bo bez tego jest jeden wielki chaos. - Tu w takich sytuacjach telefon dzwoni cały czas. Bez przerwy. Wtedy robi się kłębek nerwów. A do tego trzeba pilnować dokumentacji, czasów wyjazdów, bo z tego też jesteśmy rozliczani, a jeśli jadą wszystkie jednostki, to wtedy jest co tutaj robić i trzeba mieć cztery oczy. Przy większych akcjach, takich z udziałem wody, czy wiatrołomów, to tych zgłoszeń jest dużo i wszyscy chcą naraz pomocy. Nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Ale staramy się jak możemy.

Nigdy nie wiadomo co się wydarzy podczas służby. Strażak musi być przygotowany na wszystko. - W zeszłym roku na przykład miałem służbę jak samolot spadł w okolicach Pasłęka. Pan zadzwonił i mówi, że chyba awionetka spadła z nieba. Wydawało nam się to trochę dziwne, bo była około 2 w nocy. Ale później okazało się, że to był wojskowy myśliwiec. Kolejnym takim sporym wydarzeniem był na przykład pożar fabryki w Raczkach. Miałem też dyżur, jak cztery osoby poraził prąd na rzece Nogat. Wtedy były cztery ofiary śmiertelne.

Oficer ma wszystko pod kontrolą. - Nie ma takiej opcji, żebyśmy my nie wiedzieli, że ktoś gdzieś pojechał bez naszej wiedzy. Każdy kto wyjeżdża musi nas informować, żebyśmy wiedzieli gdzie są. Każdy wyjazd jest ewidencjonowany.

Jedną z większych bolączek strażaków jest fakt, że odbierają telefony w przeróżnych sprawach. Ludzie dzwonią bardzo często. Według społeczeństwa nie ma problemów, których nie załatwiłaby straż pożarna. - My jesteśmy od wszystkiego, począwszy od kota, skończywszy na spadających samolotach. Niekiedy ludzie dzwonią na przykład i mówią, że jest zagrożenie, bo mąż bije żonę i żebyśmy pomogli, bo na policję nie mogą się dodzwonić. Do bójek nie jeździmy. Do kotów jeździmy, chociaż koty same wchodzą i schodzą z drzewa. I kot sobie poradzi.

- W nocy też odbieramy różne telefony. Zdarzają się pijani, którzy myślą, że dodzwonili się na policję, albo na pogotowie ratunkowe. Żarty, głuche telefony, zdarzają się nadal, chociaż dużo mniej. My mamy monitoring, podgląd, wiemy od razu kto i skąd dzwoni. A fałszywe alarmy są kierowane do policji i są sprawy z tego. Jak ktoś dzwoni i mówi, że coś dużego się stało, wiadomo, że ja wyślę strażaków do tego, ale z doświadczenia wiem, że jeśli nikt więcej w tej sprawie nie dzwoni, to już wiem, że coś jest nie tak. Zazwyczaj jest tak, że jak coś widocznego się dzieje, to ten telefon się urywa.

Strażak, który pracuje na tym stanowisku powinien być wytrzymały psychicznie, powinien mieć w sobie wiele spokoju, nie może być nerwowy. - Na przykład mamy jakieś duże zdarzenie. Wyślemy straż z obu jednostek. I co mamy zrobić, jak wybuchnie jakiś pożar na drugim końcu miasta? Tu już się tworzy duży stres, trzeba być opanowanym.

Teraz przychodzi sezon grzewczy, ludzie do śmietników wyrzucają na przykład popiół, co często powoduje zapalenie się śmietnika. Palących się śmietników jest teraz mnóstwo. Nie mam służby, żeby nie było palącego się śmietnika. Jesień, to też tlenki węgla, zaczadzenia. Latem natomiast najwięcej mamy zgłoszeń odnośnie os. Teoretycznie do os jeździmy tylko do instytucji publicznych.

Spokój, spokój i jeszcze raz spokój. - Z reguły jest tak, że jak ktoś dzwoni i mówi, że pali mu się mieszkanie, to w tych nerwach on myśli, że my wiemy, gdzie to mieszkanie jest. On jest w chaosie, krzyczy, więc my musimy zachować spokój. Ja się domyślam, że on przez to jest jeszcze bardziej zdenerwowany, bo mu się pali mieszkanie, ale ja muszę się dowiedzieć gdzie się pali, co się pali, czy jest ktoś w środku, jakie są zagrożenia obok, ja na tej podstawie dysponuje później siły i środki do zdarzenia.

Karolina Król