Robi filmy, by świat był lepszy

2019-12-27 09:00:00(ost. akt: 2019-12-26 16:09:06)

Autor zdjęcia: kk

– Próbuję robić te filmy, by świat był lepszy – mówił elbląskiej publiczności jeden z najgłośniejszych polskich reżyserów. Wybitny twórca, Wojtek Smarzowski spotkał się z widzami w „Światowidzie”. Spotkanie prowadziła Grażyna Słomka.
Jakiś czas temu z wizytą w Elblągu pojawił się Wojtek Smarzowski, twórca wielu głośnych filmów, wśród których znajdują się między innymi „Kler”, „Wołyń”, „Drogówka”, „Dom Zły”, czy „Pod Mocnym Aniołem”. Spotkanie odbyło się 13 grudnia, czyli w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. – Ludzie pytają mnie, dlaczego Wojtek Smarzowski, a nie Wojciech Smarzowski. Wtedy znałem tylko jednego Wojciecha i to był Jaruzelski – poinformował. Podczas wydarzenia organizowanego przez Centrum Spotkań Europejskich „Światowid” oraz Dyskusyjny Klub Filmowy im. A. Munka goście mogli na dużym ekranie zobaczyć „Wesele”, legendarny już film wybitnego reżysera. Smarzowski zaprosił wszystkich na seans, ale sam wrócił dopiero po nim. Jak sam bowiem mówi, nie ogląda własnych filmów.

Swoją filmową podróż rozpoczął od pracy operatora. – Za moich czasów szło się na studia, żeby nie pójść do wojska, a nie koniecznie po to, by zdobyć wiedzę. Cierpię do dzisiaj bez tej wiedzy. Byłem w wielu szkołach, których nie kończyłem i wreszcie moi koledzy z takiej dwuletniej szkoły pomaturalnej, którą robiłem w Krośnie przez 4 lata i też jej nie skończyłem, uświadomili mi, że jest coś takiego jak szkoła filmowa. Lubiłem oglądać filmy, tak naprawdę dzieciństwo spędziłem w kinie, więc pojechałem. Trzy razy zdawałem, za trzecim razem dostałem się na wydział operatorski. Dlaczego na operatorski? Dlatego, że na 300 kandydatów było 8 miejsc, a na reżyserię 6. Wymyśliłem więc, że łatwiej jest się dostać na operatorkę. W trakcie studiów zrozumiałem, że przecież ze mnie nie będzie operatora, że ja chcę opowiadać historie. To był długi proces, ale już na studiach napisałem scenariusz „Małżowiny”. To była moja szkoła reżyserska, produkcja Teatru Telewizji, którą robiliśmy 8 dni. Przez 4 dni kadrowałem Marcina Świetlickiego, zanim zrozumiałem, że praca reżysera polega na tym, by rozmawiać z aktorem – wspominał. – Tak naprawdę wszystko zmierzało do „Wesela”. Gdy chciałem nakręcić swój debiut, to zastanawiałem się, co można zrobić w miarę tanio. Tanio, to znaczy nakręcić video wesele, wierzyłem, że na to znajdę pieniądze. Skończyło się tak, że zadebiutowałem właśnie tym filmem. Tylko w przypadku „Wesela”, gdy pisałem, wiedziałem, że piszę rolę dla Mariana Dziędziela. Normalnie nie obsadzam filmów w trakcie pisania.

Widzowie dowiedzieli się, że praca reżysera nie jest prosta. Wydarzenia i tematy, które Smarzowski porusza w swoich produkcjach, wymagają od niego pogłębiania wiedzy w wielu obszarach. Sam proces pisania scenariusza również jest bardzo czasochłonny. – Każdy film ma inną historię. Tak naprawdę bardzo często zaczynam od relacji i reportaży. W przypadku „Wołyniu” czytałem relacje ludzi, którzy ocaleli z tych rzezi na Kresach i to był punkt wyjścia. To jest coś, co mnie poruszyło i pomyślałem, że trzeba o tym opowiedzieć. Podobnie było w przypadku „Kleru”, kiedy zderzyłem się z relacjami ofiar księży pedofilów – mówił. Bohaterowie filmów Smarzowskiego odznaczają się niezwykłą autentycznością, reżyser nie skupia się na kontrastach, ale pokazuje głębie ludzkiej osobowości. – Życie oparte jest na półtonach, na niuansach i próbuję zawsze w tych postaciach, które tworzę najpierw na papierze, znaleźć cechy dobre i złe. Wiem, że moje filmy mogą wydawać się dość hardcorowe, ale próbuję robić je po to, by świat był lepszy.

Dla każdego reżysera wyzwaniem jest odpowiednie obsadzenie ról. Każdy twórca ma własny klucz, czym kieruje się Wojtek Smarzowski? – Lubię, kiedy na twarzach aktorów jest kawałek życia. Popatrzmy na swoje zęby, nie wszyscy mamy proste. Jak spojrzy się na filmy amerykańskie, to tam te zęby zawsze lśnią. To są takie drobiazgi, które dla mnie są istotne. Talent nie przeszkadza, ale najważniejsze dla mnie jest to, że aktor, mówiąc kwestie, może pod spodem zmieścić bardzo dużo niuansów, emocji i komunikatów, które nie zawsze z tą kwestią współgrają. Lubię oszczędność w grze. Lubię też pracować z tymi, z którymi już pracowałem, bo dają mi poczucie bezpieczeństwa – tłumaczył. Filmy Smarzowskiego poruszają trudne tematy i budzą kontrowersje. – Myślę, że filmy muszą jakoś prowokować. Kino to emocje, chodzi mi o to, by robić filmy, które te emocje wzbudzają. Dobrze, jak dodatkowo sprowokują do szerszej dyskusji. Ja robię takie filmy, które sam chciałbym oglądać, ale tak naprawdę oglądam takie, których sam nie umiem zrobić. Na przykład Jarmusch, Bela Tarr, Kim Ki-duk, Haneke… jest kilku takich reżyserów, których filmy kocham. Kocham je dlatego, że sam nie umiałbym takich nakręcić – przyznał. Jak się okazuje, reżyser stara się pozytywnie patrzeć na otaczający go świat. – Kiedy kręciłem „Różę”, współpracowałem z Edwardem Linde-Lubaszenko. Przez pierwsze pół dnia słuchał moich poleceń, wykonywał je, czasami coś korygowaliśmy. Potem całą przerwę obiadową obserwował mnie, po czym podszedł i powiedział „pan jest kulturalny młody człowiek”. Przez pryzmat moich filmów myślał, że ja chodzę z siekierą i megafonem po planie i wrzeszczę z bliskiej odległości do ucha aktorów, co mają zagrać. W rzeczywistości jestem optymistą, ale rano. W porze obiadowej jest gorzej, a jeżeli chodzi o wieczór, to już jest bardzo źle, w nocy też, ale wiem, że będzie rano i na ten ranek czekam.

Podczas rozmowy reżyser potwierdził krążące od jakiegoś czasu pogłoski na temat trwających już prac nad drugą częścią Wesela, które premierę miało 15 lat temu, w 2004. Akcja Wesela II ma mieć miejsce w sali weselnej i rzeźni w miejscowości Jedwabne. To właśnie tam w 1941 doszło do masowego mordu dokonanego przez Polaków na Żydach. W nowym filmie Smarzowskiego znajdą się nawiązania do tych wydarzeń w formie retrospekcji. – Tak naprawdę nie chciałem opowiadać o historii polsko-żydowskiej, bo powstał już film „Pokłosie” i „Ida”. Pojawił się jednak taki projekt ustawy, że od razu zacząłem myśleć, że skoro zabraniają, to trzeba to nakręcić. Geneza jest inna, kiedy pokazywałem film „Wołyń”, to grupie prawicowych widzów bardzo się podobał. Głośno mówili, że skandalem jest, że Ukraińcy nie potrafią uderzyć się w pierś, że wymordowali tylu Polaków. Pomyślałem wtedy, jak łatwo jest uderzyć się w cudze piersi, a jak trudno w swoje. Pochodzę z miasteczka Jedlicze na południu Polski, gdzie było wielu Żydów. Tak naprawdę ludzie, którzy tam mieszkają, nie wiedzą, gdzie były kirkuty, bożnice. Ja sam zadałem sobie takie pytanie bardzo późno. Tak naprawdę to nie będzie film o Jedwabne, to film o tych wszystkich miejscowościach, w których doszło do pogromów na Żydach. Mam absolutną świadomość tego, że każdy naród ma w swojej historii takie karty, z których jest dumny i takie, które chciałby wyprzeć. Mnie interesuje historia, interesuje mnie pamięć.

kk