Mały krok w wielki świat [ROZMOWA + ZDJĘCIA]
2020-01-14 15:00:00(ost. akt: 2020-01-14 21:38:35)
Życie codziennie stawia na naszej drodze wyzwania. Sami też wyznaczamy sobie cele, które nie jest łatwo osiągnąć. Rozmawiamy z Martą, która zmierzyła się z własnymi obawami, wyszła ze swojej strefy komfortu i poleciała za ocean, by zaspokoić ambicje.
Marta jest 20-letnią studentką Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, która pochodzi z Elbląga. Odkąd pamięta, starała się być jak najbardziej niezależna i brała los w swoje ręce. W ubiegłym roku zdecydowała się na odważny krok, który, jak wierzy, pomoże jej w przyszłej karierze. 1 czerwca 2019 roku wylądowała w słonecznym stanie USA – na Florydzie.
Kiedy pojawił się w twojej głowie pomysł dotyczący wyjazdu?
Odkąd byłam w liceum, każdego roku pracowałam sezonowo, żeby sobie trochę dorobić. Kiedy wyjechałam na studia, poczułam, że takie prace pomogą mi w przyszłości. Chciałam zrobić coś innego, nie chciałam, by ten rok wyglądał tak samo. Zawsze studia albo nauka i jakaś praca na lato i tak wpisuje się do tego CV kolejną rubryczkę, ale dotarło do mnie, że prace sezonowe ujęte w tabeli „doświadczenie” nie zrobią wrażenia na żadnym poważnym pracodawcy. Zebrałam się więc i zaczęłam szukać innych opcji, a propozycja wyjazdu spadła nagle. Grupa studentów z Southwestern Advantage przyszła na jeden z wykładów i opowiadała o możliwości wyjazdu do pracy do Stanów. Pomyślałam, że to ciekawy pomysł, dlatego poszłam na kolejne spotkanie. Nie podjęłam decyzji od razu, ale teraz mam poczucie, że to było najlepsze, co zrobiłam dotychczas w swoim życiu.
Odkąd byłam w liceum, każdego roku pracowałam sezonowo, żeby sobie trochę dorobić. Kiedy wyjechałam na studia, poczułam, że takie prace pomogą mi w przyszłości. Chciałam zrobić coś innego, nie chciałam, by ten rok wyglądał tak samo. Zawsze studia albo nauka i jakaś praca na lato i tak wpisuje się do tego CV kolejną rubryczkę, ale dotarło do mnie, że prace sezonowe ujęte w tabeli „doświadczenie” nie zrobią wrażenia na żadnym poważnym pracodawcy. Zebrałam się więc i zaczęłam szukać innych opcji, a propozycja wyjazdu spadła nagle. Grupa studentów z Southwestern Advantage przyszła na jeden z wykładów i opowiadała o możliwości wyjazdu do pracy do Stanów. Pomyślałam, że to ciekawy pomysł, dlatego poszłam na kolejne spotkanie. Nie podjęłam decyzji od razu, ale teraz mam poczucie, że to było najlepsze, co zrobiłam dotychczas w swoim życiu.
Czy procesy rekrutacyjne były skomplikowane?
Wręcz przeciwnie, zupełnie mnie nie przeraziły, to studenci, którzy sami uczestniczyli w wyjazdach, w dużej mierze zajmują się rekrutacją. Na każdym etapie otrzymywałam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania, nic przede mną nie ukrywano. Firma działa na rynku od 165 lat, a od 20 jest związana również z Europą, w ubiegłym roku wyjechało z nią 100 studentów z Polski. Southwestern Advantage działa trochę jak studencka organizacja. Oczywiście, aby wyjechać, musiałam zainwestować, ale są to koszty do przełknięcia. Może nie jest to kwota, która wisi na wierzbie, ale taka, którą po sezonie w pracy byłam w stanie pokryć. Proces wizowy organizowała firma i towarzyszyła mi osoba, która miała już to za sobą. Nie było strasznie, całe spotkanie to krótka rozmowa, która trwała dosłownie minutę. Pytali, skąd jestem, co studiuję, czy wiem, po co jadę, dlaczego chcę jechać. Pytania są różne, ale znając podstawy języka, spokojnie można na nie opowiedzieć. Zakwaterowanie również miałam już zapewnione. Mieszkałam u bardzo sympatycznego małżeństwa, ich dorosłe córki zostawiły po sobie w domu kilka wolnych pokoi, które postanowili udostępnić przyjezdnym. Świetnie się z nimi dogadywałam, byli troskliwi i opiekuńczy.
Wręcz przeciwnie, zupełnie mnie nie przeraziły, to studenci, którzy sami uczestniczyli w wyjazdach, w dużej mierze zajmują się rekrutacją. Na każdym etapie otrzymywałam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania, nic przede mną nie ukrywano. Firma działa na rynku od 165 lat, a od 20 jest związana również z Europą, w ubiegłym roku wyjechało z nią 100 studentów z Polski. Southwestern Advantage działa trochę jak studencka organizacja. Oczywiście, aby wyjechać, musiałam zainwestować, ale są to koszty do przełknięcia. Może nie jest to kwota, która wisi na wierzbie, ale taka, którą po sezonie w pracy byłam w stanie pokryć. Proces wizowy organizowała firma i towarzyszyła mi osoba, która miała już to za sobą. Nie było strasznie, całe spotkanie to krótka rozmowa, która trwała dosłownie minutę. Pytali, skąd jestem, co studiuję, czy wiem, po co jadę, dlaczego chcę jechać. Pytania są różne, ale znając podstawy języka, spokojnie można na nie opowiedzieć. Zakwaterowanie również miałam już zapewnione. Mieszkałam u bardzo sympatycznego małżeństwa, ich dorosłe córki zostawiły po sobie w domu kilka wolnych pokoi, które postanowili udostępnić przyjezdnym. Świetnie się z nimi dogadywałam, byli troskliwi i opiekuńczy.
Czym zajmowałaś się na Florydzie?
Pracowałam w systemie door to door sprzedając książki edukacyjne.
Pracowałam w systemie door to door sprzedając książki edukacyjne.
To znaczy, że twój angielski musiał być na wysokim poziomie?
Byłam dobra z angielskiego, matura wypadła nieźle, ale brakowało mi pewności siebie. Wstydziłam się, że powiem coś z błędem. Po tygodniu bariera zniknęła, nadal robiłam błędy, ale czułam się pewnie. Miałam wrażenie, że w trakcie rozmowy nikt nie zwracał uwagi na poprawność, ale na przekaz. Osoby, które poznałam w trakcie pobytu w Stanach, posługiwały się angielskim na różnych poziomach. Praca w takim systemie nie jest łatwa, stanowi swego rodzaju wyzwanie, ale po jakimś czasie ją polubiłam. Początki były trudne, ale po czasie jest dobrze. Pracowaliśmy w małych miasteczkach, które dzieliliśmy między sobą. Po wyznaczonym mi terenie poruszałam się rowerem. Nikt nie wyznaczał mi limitów godzin do przepracowania, ale zarobki uzależnione są od sprzedaży, więc im więcej rodzin odwiedzisz, tym lepiej. Na początku szło powoli, ale z tygodnia na tydzień sprzedawałam coraz więcej.
Byłam dobra z angielskiego, matura wypadła nieźle, ale brakowało mi pewności siebie. Wstydziłam się, że powiem coś z błędem. Po tygodniu bariera zniknęła, nadal robiłam błędy, ale czułam się pewnie. Miałam wrażenie, że w trakcie rozmowy nikt nie zwracał uwagi na poprawność, ale na przekaz. Osoby, które poznałam w trakcie pobytu w Stanach, posługiwały się angielskim na różnych poziomach. Praca w takim systemie nie jest łatwa, stanowi swego rodzaju wyzwanie, ale po jakimś czasie ją polubiłam. Początki były trudne, ale po czasie jest dobrze. Pracowaliśmy w małych miasteczkach, które dzieliliśmy między sobą. Po wyznaczonym mi terenie poruszałam się rowerem. Nikt nie wyznaczał mi limitów godzin do przepracowania, ale zarobki uzależnione są od sprzedaży, więc im więcej rodzin odwiedzisz, tym lepiej. Na początku szło powoli, ale z tygodnia na tydzień sprzedawałam coraz więcej.
Co zaskoczyło cię w amerykańskiej codzienności?
W Polsce widzi się sporo spacerujących ludzi, a Amerykanie jeżdżą wszędzie samochodami, nie są w stanie przejść kilku metrów, nawet najmniejsze odległości pokonują autem. Zaskoczyło mnie też to, że bardzo dużo kobiet rezygnuje z pracy i poświęca się tylko opiece nad domem i dziećmi. No i jedzenie… Jak tylko wylądowałam, to na lotnisku zjadłam pierwszego amerykańskiego burgera. Był tak słony… nigdy nie zapomnę tego smaku. Tam zdecydowanie jest słoniej, słodziej i bardziej wyraziście, ale jednocześnie bez smaku. Po czasie ich jedzenie się nudzi. W restauracjach mało jest warzyw i owoców. Tęsknię jednak za knajpami, w których można było zamówić tak naprawdę wszystko, od naleśników i burgerów po meksykańskie dania. Brakuje mi też otwartości ludzi, nam jej jeszcze trochę brakuje. Po powrocie, gdy wsiadłam do pociągu z Poznania do Elbląga, powiedziałam wszystkim pasażerom „dzień dobry”. Nikt mi nie odpowiedział, w Stanach wita się nawet nieznajomych i jest to normalne.
W Polsce widzi się sporo spacerujących ludzi, a Amerykanie jeżdżą wszędzie samochodami, nie są w stanie przejść kilku metrów, nawet najmniejsze odległości pokonują autem. Zaskoczyło mnie też to, że bardzo dużo kobiet rezygnuje z pracy i poświęca się tylko opiece nad domem i dziećmi. No i jedzenie… Jak tylko wylądowałam, to na lotnisku zjadłam pierwszego amerykańskiego burgera. Był tak słony… nigdy nie zapomnę tego smaku. Tam zdecydowanie jest słoniej, słodziej i bardziej wyraziście, ale jednocześnie bez smaku. Po czasie ich jedzenie się nudzi. W restauracjach mało jest warzyw i owoców. Tęsknię jednak za knajpami, w których można było zamówić tak naprawdę wszystko, od naleśników i burgerów po meksykańskie dania. Brakuje mi też otwartości ludzi, nam jej jeszcze trochę brakuje. Po powrocie, gdy wsiadłam do pociągu z Poznania do Elbląga, powiedziałam wszystkim pasażerom „dzień dobry”. Nikt mi nie odpowiedział, w Stanach wita się nawet nieznajomych i jest to normalne.
Jak spędzałaś wolny czas?
W każdym tygodniu mieliśmy jeden dzień zupełnie wolny od pracy. Ja wykorzystywałam te dni na zwiedzanie, spotykanie się z innymi studentami i naukę takich rzeczy, których jeszcze nigdy nie robiłam – na przykład surfowanie. Na Florydzie jest duszno, gorąco i deszczowo, nie było łatwo przyzwyczaić się do takiej pogody, ale teraz za nią trochę tęsknię.
W każdym tygodniu mieliśmy jeden dzień zupełnie wolny od pracy. Ja wykorzystywałam te dni na zwiedzanie, spotykanie się z innymi studentami i naukę takich rzeczy, których jeszcze nigdy nie robiłam – na przykład surfowanie. Na Florydzie jest duszno, gorąco i deszczowo, nie było łatwo przyzwyczaić się do takiej pogody, ale teraz za nią trochę tęsknię.
Opowiadałaś innym o polskiej kulturze?
Oczywiście! Osoby, które odwiedzałam, często zgadywały na podstawie mojego akcentu, skąd pochodzę. Zawsze miałam też przy sobie mapę i pokazywałam im swój kraj. Pytali, o to, jak wyglądają nasze szkoły, jak żyjemy, czy nie bałam się wyjazdu. Słowo „pierogi” wielu Amerykanom było znane! Wiele rodzin mówiło mi, że mają polskie korzenie lub bliskich, którzy mieszkają w naszym kraju. Kilka rodzin zdecydowało się na zakup tylko dlatego, że jestem z Polski.
Oczywiście! Osoby, które odwiedzałam, często zgadywały na podstawie mojego akcentu, skąd pochodzę. Zawsze miałam też przy sobie mapę i pokazywałam im swój kraj. Pytali, o to, jak wyglądają nasze szkoły, jak żyjemy, czy nie bałam się wyjazdu. Słowo „pierogi” wielu Amerykanom było znane! Wiele rodzin mówiło mi, że mają polskie korzenie lub bliskich, którzy mieszkają w naszym kraju. Kilka rodzin zdecydowało się na zakup tylko dlatego, że jestem z Polski.
Czy w tym roku też wybierasz się za ocean?
W tamtym roku zarobiłam tyle, że mogę pozwolić sobie na kolejny wyjazd i jeszcze odłożyć część pieniędzy. Tym razem chciałabym odwiedzić inny region, rekrutuję nawet swój własny team, do którego należą już dwie osoby.
W tamtym roku zarobiłam tyle, że mogę pozwolić sobie na kolejny wyjazd i jeszcze odłożyć część pieniędzy. Tym razem chciałabym odwiedzić inny region, rekrutuję nawet swój własny team, do którego należą już dwie osoby.
Dlaczego warto?
Praca daleko od domu, rozmowy z nieznajomymi, przygoda – to jest najlepsze w tym wszystkim. Studia to najlepszy czas, by poznać siebie, by podróżować i dowiedzieć się czegoś o świecie. To taki czas, kiedy nie ma się jeszcze poważnych zobowiązań i łatwiej się zdecydować na taki wyjazd. Warto nie tylko skończyć studia i mieć dylom, ale też przeżyć coś, co da nam poczucie stuprocentowej satysfakcji.
Praca daleko od domu, rozmowy z nieznajomymi, przygoda – to jest najlepsze w tym wszystkim. Studia to najlepszy czas, by poznać siebie, by podróżować i dowiedzieć się czegoś o świecie. To taki czas, kiedy nie ma się jeszcze poważnych zobowiązań i łatwiej się zdecydować na taki wyjazd. Warto nie tylko skończyć studia i mieć dylom, ale też przeżyć coś, co da nam poczucie stuprocentowej satysfakcji.
Kamila Kornacka
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez